Zielona recepta
Lekarze przepisują zielone recepty. Kto nie chce, niech prosi o niebieską
Jesieniarstwo ma w tym sezonie nowe barwy. Kocyki, świece o zapachu dyni i gorąca czekolada to trend, który nadal praktykujemy, ale siedzenie w zamkniętych pomieszczeniach ograniczamy na rzecz życia zewnętrznego. Wychodzimy w przyrodę: oglądać pomarańczowiejące drzewa, brodzić w liściach z drzew opadłych, słuchać odlatujących ptaków. Może nie jest to aż tak przyjemne i ekscytujące jak wiosną, ale za to terapeutyczne. Nie tylko według mądrości ludowej – teraz lecznicze właściwości kontaktu z naturą uznaje także medycyna konwencjonalna. I przepisuje na receptę – a jakże – zieloną.
Recepta z wejściówką do parku
To oczywiście nazwa umowna, ale program jest jak najbardziej realny i konkretny. Green Social Prescribing Project został zainicjowany w Wielkiej Brytanii w 2020 r. w czterech regionach kraju, które najmocniej dotknęła pandemia. Projekt obejmował też dwuletnie badania, a ich wyniki opublikowane w 2024 r. nie tyle zaskakują, ile czarno na białym udowadniają, jak istotny wpływ ma zielona terapia. Wśród badanych, czyli osób przebywających w naturze, poczucie szczęścia (mierzone w 10-punktowej skali) wzrosło z 5,3 do 7,5, zadowolenie z życia – z 4,7 do 6,8, a poziom niepokoju spadł z 4,8 do 3,4.
Indywidualna korzyść to jedno, kolektywna – drugie, bo rezultaty przeliczono na funty. Każdy zainwestowany w program funt zwrócił się niemal dwuipółkrotnie, a w sumie wartość – o ile można ją twardo mierzyć – poprawy samopoczucia obywateli wyniosła 14 mln. Nieźle jak na patrzenie na krzaczki czy słuchanie wróbli ćwirków.
Nie tylko Wielka Brytania robi zielony zwrot, także w Kanadzie lekarze zalecają spędzanie czasu na łonie natury, a do recepty dołączają wejściówkę do parków narodowych. Australijczycy z kolei przebadali, że mieszkańcy miast, w których jest przynajmniej 30 proc.