Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Moje miasto

Jak premier Morawiecki z prezydent Dulkiewicz dialog polityczny prowadził

Aleksandra Dulkiewicz po spotkaniu z premierem Morawieckim Aleksandra Dulkiewicz po spotkaniu z premierem Morawieckim Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Aleksandra Dulkiewicz mówiła po spotkaniu z premierem Morawieckim o „bardzo dobrej atmosferze”. Ale oto wybiła sądna godzina 19:30, czyli pora definitywnego przekazu oraz prawdziwy test intencji rządzących. Jaki morał z tej historii? Nie zawsze i nie z każdym warto rozmawiać.

Czy prezydent Gdańska mogła nie przyjąć zaproszenia na spotkanie z premierem? Nie było takiej możliwości, takie gesty w naszej polityce zdecydowanie nie uchodzą. Można na rywala bluzgać, można pluć, w razie potrzeby skopać. To wszystko jakoś zazwyczaj uchodzi. Ale ręka wyciągnięta do pojednania z zasady jest święta i nie wolno jej odtrącać.

Dulkiewicz–Morawiecki. Kto komu wyrządził przykrość

Z tego powodu liściki zapraszające do pojednania sączone są przeważnie trucizną. Tak było i tym razem. Szef rządu wystosował zaproszenie do prezydent Gdańska nazajutrz po głównych obchodach rocznicy wyborów 4 czerwca. I miał swoje powody, gdyż jeszcze poprzedniego dnia stał się niechlubnym bohaterem szeroko komentowanego incydentu pod Europejskim Centrum Solidarności. Ostentacyjnie zignorował wtedy Dulkiewicz, usiłującą zaprosić go do rozmowy przy rozstawionym nieopodal „okrągłym stole”. Prezydent mogła wręcz mówić o szczęściu, że nie została staranowana przez komando otaczających premiera funkcjonariuszy SOP.

W ciągu następnej doby rozegrało się narracyjne starcie o to, kto komu wyrządził przykrość. Prorządowe media lansowały wersję, którą najlepiej streszczał nagłówek z niezastąpionego wPolityce.pl: „Kuriozalny happening Dulkiewicz. Prezydent Gdańska zaczepiła premiera Morawieckiego”. Ale przekaz o nieszczęsnej włodarce nadmorskiego miasteczka, która uroiła sobie, że godna jest rozmowy z jaśnie panem premierem Rzeczpospolitej, wielkiej furory nie zrobił. Mimo wszystko przeważało oburzenie na arogancję Morawieckiego.

Czytaj także: Wrzód 4 czerwca, czyli wymazywanie przez przykrywanie

Mateusz Morawiecki się reflektuje

Okoliczności zajścia nie były zresztą dla niego łaskawe. Miasto akurat żyło obchodami ważnej rocznicy, na które premier został z należytym wyprzedzeniem oficjalnie zaproszony i nawet nie raczył odpowiedzieć. Jeśli więc ktokolwiek zorganizował tego dnia happening, to właśnie Morawiecki, który niby to przypadkiem (prawie jak u Barei, „z tragarzami”) zaplątał się w samo centrum obchodów, aby uświetnić uroczystość Solidarności na rocznicę pielgrzymki Jana Pawła II z 1979 r. Niemniej happeningową, gdyż – jak wiadomo – papieża w Gdańsku wtedy nie było. (Swoją drogą z pamięcią po „papieżu tysiąclecia” musi być już naprawdę źle, skoro nawet jego najzagorzalsi apologeci używają go do celów przykrywkowych i cynicznych). W tej sytuacji spontanicznie podjęta akcja Dulkiewicz, aby w przelocie powitać premiera – nawet jeśli również obliczona na wizerunkowy efekt – przede wszystkim wynikała z tego, iż premier nie dał jej szansy na nawiązanie cywilizowanej relacji.

Otoczenie Morawieckiego szybko się jednak zreflektowało. I najwyraźniej pragnąc zatrzeć kiepskie wrażenie, szef rządu zdecydował się zaprosić prezydent Dulkiewicz na rozmowę w cztery oczy.

Aleksandra Dulkiewicz: Mam grubą skórę, ataki docierają do mnie jak przez szybę

Trzy ekipy reporterów na jedną Aleksandrę Dulkiewicz

Wydawałoby się, że nic takiego. Kontekst był jednak szczególny. Nie jest tajemnicą, że PiS od lat ma z Gdańskiem problem. Polegający na tym, że nie niezbyt jest kochany w tym symbolicznym dla polskiej pamięci mieście. Co musi być bolesne dla formacji uzurpującej sobie monopol na dziedzictwo wielkiej Solidarności. Toteż rządzący nie zaprzepaszczają żadnej okazji, aby się odegrać. Najpierw przejęli Muzeum II Wojny Światowej, potem dokonali nieudanej próby podporządkowania Europejskiego Centrum Solidarności, a teraz rusza procedura odebrania miastu Westerplatte.

Konfrontacyjnym aktom stale towarzyszyły bezprecedensowe medialne nagonki. Dawniej ich ofiarą był Paweł Adamowicz. Obecnie, po kilku miesiącach wymuszonego żałobą spokoju, przemysł pogardy TVP zaczyna osaczać następczynię zamordowanego prezydenta. W pewnym sensie Dulkiewicz sama się zresztą podstawiła, nazbyt nerwowo reagując na pytania i zaczepki dziennikarza TVP podczas ubiegłotygodniowego spotkania podsumowującego czerwcowe obchody. Co jej otoczenie tłumaczy stresem i przemęczeniem.

Na telewizyjnych fachowców od mokrej roboty nie trzeba było długo czekać. Już nazajutrz po niefortunnej konferencji obstawili siłami trzech ekip reportersko-operatorskich wejścia do teatru, w którym – z okazji premiery spektaklu – bawiła Dulkiewicz. Cel był dosyć oczywisty: wziąć z zaskoczenia, zadać prowokacyjne pytanie i zarejestrować niekontrolowaną reakcję. Tym razem prezydent zachowała zimną krew. Choć i tak w sobotnich „Wiadomościach” ukazał się poświęcony jej materiał. O tym, że zamiast dbać o gdańszczan, oddaje się mętnemu politykierstwu, a na domiar złego odmawia rozmowy z funkcjonariuszami podającymi się za „dziennikarzy”.

W sumie klasyka gatunku, dokładnie tak samo osaczano Adamowicza. Powinno to jednak dać do myślenia, skoro trwały już przygotowania spotkania z Morawieckim. Służącego ponoć załagodzeniu konfliktu.

Czytaj także: Nie mają haków na Dulkiewicz, sięgają po byle co

Gorące tematy: Westerplatte, inwestycje, deklaracja miast

Dulkiewicz przybyła do Warszawy z własną agendą. Temat najgorętszy to oczywiście kwestia Westerplatte, właśnie ruszają bowiem w parlamencie prace nad specustawą PiS o przymusowym wykupie historycznych terenów przez państwo. Miasto nie ma żadnych narzędzi, aby się bronić. Toteż prezydent co najwyżej próbowała ratować sytuację ofertą wspólnych obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Bez wielkich nadziei na sukces. Nie jest tajemnicą, że decyzja o odebraniu Westerplatte zapadła w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej. To ważny element symbolicznej narracji partii rządzącej, a 1 września na Westerplatte ma ruszyć kampania do parlamentu.

Dalej była mowa o kosztownej inwestycji wiaduktu komunikującego gdański port. Na koniec prezydent wręczyła premierowi ogłoszony przed tygodniem przez część środowiska samorządowego program decentralizacji. Zawarty w głośnych 21 tezach i natychmiast określony w propagandzie PiS mianem „rozbicia dzielnicowego”.

„Bardzo dobra atmosfera” spotkania Dulkiewicz i Morawieckiego

Nic więc dziwnego, że pojawiły się w rozmowie pewne „rozbieżności”, tu i ówdzie premier podtrzymał krytyczne stanowisko. Czyli, mówiąc wprost, niczego konkretnego spotkanie nie przyniosło. Bo i nie taka była jego rola; obie strony doskonale przecież wiedziały, że realną stawką są tu jedynie wizerunki. Premier musiał być jednak wyjątkowo kurtuazyjny, skoro Aleksandra Dulkiewicz mówiła później o „bardzo dobrej atmosferze” spotkania. Nawet dodając, że oboje podzielają „potrzebę budowy wspólnoty”. Co zaraz poszło w świat, w mig zacierając świeże wspomnienie aroganckiego premiera.

Dulkiewicz według TVP: „krzyczała” na premiera, mówiła językiem „opozycji totalnej”

Potwierdziło się jednak porzekadło, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Oto bowiem wybiła sądna godzina 19:30. Czyli pora definitywnego przekazu oraz prawdziwy test intencji rządzących. Czegóż więc można się było dowiedzieć na temat spotkania Morawieckiego i Dulkiewicz z „Wiadomości” TVP?

Otóż to Morawiecki wspaniałomyślnie wydobył Dulkiewicz z wizerunkowych tarapatów po tym, jak „krzyczała na premiera” pod ECS (choć na nagraniu jako żywo nie słychać podniesionego głosu). A poza tym „rząd chce pomóc” w sprawie „skrajnie zaniedbanych przez władze Gdańska terenów na Westerplatte”. Niestety, prezydent do tej pory odpowiadała „językiem propagandy opozycji totalnej” (czytaj: mówiła o konfrontacyjnym wywłaszczeniu części miasta wbrew jego woli). W trakcie spotkania Morawiecki zdołał jednak przemówić niewdzięcznicy do rozsądku, skoro nagle przestała gadać po „totalnemu” i nawet jest już skłonna iść na kompromisy. Choć oczywiście PiS żadnym kompromisem w najmniejszym stopniu nie jest zainteresowany, skoro w Sejmie może wszystko.

Czytaj także: Tak zaczyna się walka o autonomię samorządu

Sztuka polityki od premiera Morawieckiego

Mniej więcej już zatem wiadomo, po co Morawiecki zaprosił Dulkiewicz na spotkanie. Retoryczne staje się również pytanie, czy z premierem w ogóle warto w przyszłości rozmawiać. Co zresztą – zapewne nieświadomie – potwierdził występujący w materiale „Wiadomości” tzw. komentator. Otóż jego zdaniem Dulkiewicz najpierw „urządziła happening w stylu ulicznej hostessy”, a teraz za karę „otrzymała lekcję sztuki polityki”. I w sumie jest to racja. Choć owa sztuka jakaś taka... Powiedzmy, że na miarę sztukmistrza.

PS Warto przy okazji wspomnieć o samym „komentatorze”. Marek Formela jest w Trójmieście postacią barwną (o czym autor tego tekstu miał okazję przed wieloma laty przekonać się osobiście). Z zawodu jest redaktorem naczelnym. Jego gazety zazwyczaj heroicznie walczyły o utrzymanie się na rynku. Pewnie dlatego, że mniej zabiegano o czytelników, bardziej zaś o politycznych patronów. Kiedyś, dawno temu, byli to gdańscy liberałowie. Potem wiatr dziejów zawiał na lewo, więc i Formelę zniosło ku SLD. W 2002 r. zdarzyło mu się nawet kandydować z ramienia tej partii na prezydenta Gdańska. Wyraźnie przegrał z Adamowiczem, którego później już do końca zwalczał. Na ówczesnym etapie zdarzyła się również redaktorowi drobna przykrość. Mianowicie dostał wyrok w zawiasach za pranie brudnych pieniędzy oraz wyłudzenia VAT w ramach głośnej kościelno-eseldowskiej afery Stella Maris.

Kiedy już postkomuniści wylądowali na politycznym aucie, obrotny Formela odważnie postawił na PiS. Jego „Gazeta Gdańska” ukazuje się w internecie i składa się niemal wyłącznie z jadowitych felietonów naczelnego (zawsze po linii) oraz reklam zamieszczanych przez spółki skarbu państwa (najczęściej przez gdańską Energę). Zasięgi czytelnicze są bliżej nieznane, co nie przeszkadza publicznym mediom w regionie dosyć regularnie nagłaśniać przemyślenia Formeli w przeglądach prasy. Niezorientowani od dawna się głowią, po co władzy taki przechodzony sojusznik. Ostatnie plotki nieco rozjaśniły tę kwestię: podobno do zasiedlenia gabinetu dyrektora TVP Gdańsk. Ot, taki smaczek.

Czytaj także: Czy samorządowcy wzmocnią opozycję?

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną