Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Co się pnie po pniu?

Rośliny, grzyby, ptaki i robaki

Drzewa dają schronienie setkom żywych organizmów - roślinnych i zwierzęcych Drzewa dają schronienie setkom żywych organizmów - roślinnych i zwierzęcych Wiktor Pawłowski / Polityka
Widzimy w nim albo kwitnące i owocujące piękno, albo materiał stolarski. A jest to też fabryka życia.

Wiosenna zieloność obrazuje wychodzenie roślin z zimowego spoczynku. Jednak, paradoksalnie, to obumarłe ich szczątki – jak opadłe liście i uschłe pnie – miały w sobie więcej życia. Wśród bowiem ściółki, suszu i martwych pni trwa, bez względu na porę roku, bezustanne pożeranie ich materii przez tzw. reducentów: bakterie, grzyby i inne mikroorganizmy. Przed mrozem i wysuszeniem chronią wydzielające się w tym procesie woda i ciepło (to ostatnie pobrane uprzednio w fotosyntezie z promieniowania słonecznego). W tak sprzyjających warunkach żyje się dobrze nie tylko owym reducentom, ale i zjadającym je bezkręgowcom, wyjadanym zresztą dalej przez drapieżnych pobratymców.

Wśród zieleniejącego tła wyróżniają się brązowawe plamy suchych pni. To przekaźniki wytworzonego nawet przez setki lat dobra na rzecz młodych populacji i to o potrójnej funkcji: mechanicznej, chemicznej i siedliskowej, splatających się zresztą ze sobą.

Pień życiodajny

Jeszcze za życia drzewa pień pełni różnorakie funkcje. Jako podpora utrzymuje ulistnione piętra konarów i pnącza oraz stanowi pion hydrauliczny, zbudowany z wąskiego walca miazgi między drewnem a korą. Poza transportem tzw. soków w miazdze działa swoista papiernia, produkując z rozpuszczalnych cukrów nierozpuszczalne polimery ligniny, kolejnymi słojami pogrubiające pień. W miarę upływu lat na korze powstają spękania zasiedlane przez bezkręgowce (fot. 1); mikroorganizmy wnikają przez zranienia, wytwarzając spróchniałe komory, grzyby wielkoowocnikowe, którym należy się odrębna opowieść, wyrastają na zewnątrz (fot. 2), a dzięcioły wykuwają dziuple. Wreszcie pień pada, stając się przetwórnią makulatury, w której enzymy wyspecjalizowanych mikroorganizmów degradują ligninę do cukrów prostych, odzyskując z nich z kolei na swe procesy życiowe energię, uzyskaną ze słońca w procesie fotosyntezy, i zużytkowując uwolnione też sole. Dzięki swej wielkiej masie pnie wnoszą znaczący wkład w kształtowanie się wierzchniej warstwy podłoża – gleby i ściółki.

Pień ukwiecony

Już od stycznia do maja, nim podrosną liście, zakwitają drzewa wiatropylne. Zazwyczaj kwiaty męskie zwisają długimi baziami, a żeńskie kryją się przed chłodem przy korze gałęzi i wśród łusek. Zależnie od gatunku, drzewa mają swoje koloryty: np. żółto kwitną leszczyna i wierzby; czerwonawo – wiązy, olsze (fot. 3), buk, topole, klon jesionolistny; zielono – dęby. W maju już są kwiaty zapylane przez owady: czeremcha, kasztanowiec, klony, a dopiero latem – lipa.

Pień opleciony

Dopóki pień stoi, dopóty wykorzystują go różne pnącza, szczególnie liczne w zadrzewieniach łęgowych. Stąd, często z pomocą człowieka, pnącza przenoszą się do innych lasów i do ogrodów. Upiększają drzewostany, dostarczają ptakom miejsc pod gniazda, a ich fragmenty, zamierające zimą, nadają się jesienią do upiększania mieszkań. Takimi są np. znany z nazwy chmiel, a z nieznanych np. kolczurka lub wyżpin. Ów chmiel (fot. 4), o drewniejącej jak u lian łodydze, owija się wokół pni i gałęzi, jakby się znał na zegarku, bo zgodnie z ruchem wskazówek. Nazwa naukowa Humulus lupulus (czyli twórczo zesłowiańszczony chmiel, a lupulus to wilczek). Należy, podobnie jak m.in. pokrzywy i konopie, do pokrzywowców, stąd przydatność włókien z łodyg do wicia gniazd, szczególnie dla remiza, właśnie ptaka łęgowego. Młode pędy są jadalne, o pikantnym, gorzkawym smaku. Wyrastają z kłącza, pod ziemią białawe i najsmaczniejsze ŕ la szparagi (kłącza nie wolno niszczyć!). Pędy zielone, łatwo łamliwe, nadają się na zakąskę lub dodatek do potraw albo do kanapek i pogryzania na wycieczce.

Od kilkudziesięciu lat zdobywa teren nadrzeczny i przy ogródkach wiejskich kolczurka klapowana (fot. 5). Dyniowata, przywleczona znad Czarnomorza, pokrywa kobiercem łodyg płoty i drzewa. Kwitnie w środku lata gronami żółtych kwiatków i zaraz pokrywa się baryłkowatymi, miękko kolczastymi owocami wielkości dużej śliwki, początkowo zielonymi (najlepsze do dekoracji), z czasem żółknącymi i brunatniejącymi, a w środku coraz bardziej ażurowymi i wtedy gubiącymi duże, dyniopodobne ciemne pestki – do rozsiewu w ogródku. Roślina jeszcze nie opisywana w naszych atlasach, łatwy zbiór w miejscach występowania, zarówno łodyg z owocami jak i nasion do rozsiewu.

Powojnik pnący (Clematis, klematis), odwrotnie, uciekł z ogródków i bytuje na skrajach lasów przy willach i w łęgach nad wielkimi rzekami. Jest krzewem pnącym się do kilkunastu metrów w górę (!). Owoce ma otoczone dekoracyjnymi włosowatymi kępkami (fot. 6). W podobnych miejscach odnajduje się inne pnącza ogródkowe: bluszcz, winobluszcze (dzikie wino) z pięknie czerwieniącymi liśćmi, wiciokrzewy.

Przeciwieństwem powyższych, okazałych, jest wyżpin jagodowy (fot. 7), delikatny, niezbyt często i pojedynczo rosnący w cieniu wilgotnych zadrzewień. Pnie się do 1,5 m wysoko po krzewach i pniach. Ma charakterystycznie gwiazdowaty kielich, niepozorne zielonkawe kwiaty i czarny owoc wielkości nasienia grochu. Nawet po odpadnięciu owocu jest dekoracyjny dzięki delikatnej postaci i gwiaździstym kielichom. To roślina trwała, do zadomowienia w ogrodzie z nasion lub kępy korzeni. Towarzyszą jej powoje i  psianka słodkogórz o kwiatach ŕ la ziemniak, a nad wodami pyszni się białymi kieliszkami... kielisznik. Wszystkie do zadomowienia w ogrodzie!

Pień zasiedlony

Niezliczone i co do liczby, i co do gatunków bezkręgowce opanowują żywe i martwe pnie. Jedne powierzchnię kory wykorzystują na plaże, a kryją się w zakamarkach, inne, roślinożerne, wgryzają się w miazgę i w drewno, a drapieżne wyciągają je na posiłek. Samice jednych składają jaja w szczelinach, a nawet przewiercają pokładełkami korę, by jajo umieścić w drewnie. Ich gąsienice wykrywają gąsieniczniki i wielkimi pokładełkami, metodą pchaj to prawą, to lewą, dostają się do ofiary i w jej ciele składają zabójcze jajo, co pięknie obfotografował przed laty Władysław Strojny. Z miazgi korzysta wiele owadów, przy okazji żeru drążąc pod korą chodniki, pokręcone w sobie właściwy sposób (fot. 8). Popularnie mówi się o nich jako o kornikach, choć nazwa ta dotyczy tylko jednej z rodzin, liczącej ok. 4 tys. gatunków, przeważnie tropikalnych. Różne mrówki, w tym gmachówka, budują w próchnie wielokondygnacyjne pałace. Wielka podaż pokarmu pozwala też na duże rozmiary konsumentów. Czerwone gąsienice motyla trociniarki czerwicy żyjące przeważnie w wierzbach (fot. 9) mierzą ok. 8 cm, larwy chrząszcza kozioroga dębosza z kózkowatych są niewiele mniejsze, zaś innych kózkowatych mają po kilka centymetrów długości. Nic dziwnego, że aby dostać się do nich, dzięciołom opłaca się kuć wielkie otwory, w których aż same mogą się pomieścić.

Pień metropolia

Gdy pień padnie, to już nie miasto, ale metropolia. Wystarczy zajrzeć pod korę, by zobaczyć kotłujące się masy insektów. Fascynujące, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że cała ta zgraja porusza się za sprawą wiązki promieni słonecznych, zaklętych przed laty w polimerze cukrowym.

W zagłębieniach kory chronią się i bytują różne organizmy. Jeśli są roślinami trwale tak żyjącymi, ale nie pasożytami, nazywa się je epifitami (gr. epi – na, phytos – roślina). Szczególnie wiele jest ich w tropikach, w tym ogromna liczba storczyków, a wśród nich wanilie: płaskolistna i wspaniała (wielkokwiatowa). W naszym klimacie nie ma wyspecjalizowanych epifitów. Tu i tam jakieś zioło lub drzewko znajdzie grudkę ziemi lub próchna i na nim pędzi marny żywot z takimż rokowaniem (fot. 10).

Większe znaczenie mają takie kryjówki dla zwierząt. Tu chowają się rzesze bezkręgowców, w dziuplach naturalnych lub wykutych przez ptaki i ssaki (po kilkanaście gatunków). Dla tych pnie nie są równocenne, niektóre niewykorzystywane latami, inne dziurawe jak rzeszoto, a też latami tętnią życiem.

Czy to za sprawą dzięciołów, czy też wypróchnienia z innych przyczyn, powstałe dziuple wykorzystuje na lęgi, nocleg i zimowanie kilkadziesiąt gatunków ptaków (fot. 11) oraz ssaków (nietoperze!), a nawet i gad trafić się może. Dla wielu pień jest warunkiem występowania, w tym dla kilku takich rzadkości jak sowy małej postury, kraska, gołąb siniak lub gryzoń smużka leśna, budująca w pniakach systemy korytarzy o średnicy ok. 2 cm.

Spektakularnymi mieszkańcami obszernych wypróchnień są duże sowy: puszczyki (fot. 12), a także puchacz. Ze ssaków kuny i mniejsze łaszowate, z owadów szerszenie (fot. 13) i osy. Zimą nocują ptaki rodzime i przylotne, a w swych korytarzach owady żerujące wewnątrz w różnych stadiach rozwoju. To stąd wylatują wiosną motyle i królowe os.

Dzięcioły w okresie karmienia piskląt zbierają z powierzchni kory masówkę (fot. 14) – owe plażujące owady. Wykuwanie larw przynosi wprawdzie loteryjnie dużą porcję pokarmu, ale nie zapewnia systematycznej podaży.

Pień powalony

Wzrost pnia, a potem jego powolna degradacja, jest procesem naturalnym, przebiegającym w tempie wielowiekowego życia lasu, ustalonym w zależności od klimatu i żyzności siedliska. Człowiek zakłócił ten rytm początkowo dla opału i budownictwa, uzupełniając jednak w pewnej mierze ubytki nowymi uprawami, i to w wielkiej skali. Obecnie dochodzi do masowych nawet rzezi drzew w starych, a więc faktycznie zabytkowych, alejach i parkach. Jeśliby chciano uzupełnić braki, to nastąpi to za kilkadziesiąt lat, a więc masakra ta powinna być już kilkadziesiąt lat temu poprzedzona przez dobrego gospodarza nowymi nasadzeniami. Na warszawskim odcinku lasów nadwiślańskich gęsty łęg zmienia się w sawannę równolegle z budownictwem willi z kominkami. W parkach zaś ubywa drzew w tym samym tempie pod pozorem dbałości o bezpieczeństwo przechodniów, a drzewostan zastępowany jest drogimi ogrodami francuskimi, schnącymi zresztą z braku cienia w suszy postępującego ocieplenia. Pnie zaś są skrzętnie usuwane i ślad po nich zanika, podobnie jak i w owych zadrzewieniach nadrzecznych.

Pień wyścielony

Podczas gdy pień nawet setkami lat przybiera na wadze, inny produkt drzewny, liście – maszyneria wytwarzająca cukry – odnawia się stale, u nas u liściastych co roku, a u iglaków nieco wolniej. Opadła masa liści, do kilkuset tysięcy sztuk z jednego drzewa, może pień przewyższać masą (fot. 15). Na pozór ściółka na niewiele się drzewu przydaje. Wydaje się, że jej obecność ma aspekt co najwyżej fizyczny albo mechaniczny – osłony gleby przed wysychaniem. Nie uwidacznia się jej rola następcza po głównym procesie życia roślin – magazynowania energii w cukrach w procesie fotosyntezy: woda + dwutlenek węgla + energia światła (E) —> cukier + tlen.

Uzyskane cukry proste, głównie o sześciu atomach węgla w cząsteczce (np. glukoza, C6H12O6), generalnie wykorzystywane są dwojako. Albo w szeregach kolejnych reakcji są z powrotem spalane do CO2, a odzyskana energia napędza wszelkie procesy życiowe, a jej część – jak zawsze przy pracy – uchodzi jako ciepło tych reakcji, albo ulegają tzw. polimeryzacji, czyli łączeniu w długie, ale i rozgałęzione zespoły. Wielocukry są nierozpuszczalne w wodzie i mało reaktywne (ale palne), służą mechanicznemu wzmocnieniu pędu, w przypadku drzew dają moc i masę pnia. Opadłe liście zawierają drzewny, błonnikowy szkielet, wypełniony resztkami nieorganicznymi, tzw. mineralnymi, i organicznymi, nieściągniętymi do pnia i korzeni na przezimowanie. Przerobem opadłych liści, jak i masy padłych drzew, zajmują się mikroorganizmy, aż do rozłożenia ich, czyli inaczej mówiąc spalenia węglowodanów, na związki proste – wodę i dwutlenek węgla, a resztę związków organicznych i nieorganicznych na rozpuszczalne sole, które częściowo wbudowują w swoje ciała i uwalniają po swej śmierci.

Laik w warstewce czarnoziemu pod ściółką widzi nieorganiczną materię, leśnik stwierdza to tylko w połowie, bo drugą stanowią żywe organizmy! Liczebność osobników żywych organizmów idzie w dziesiątki bilionów (bakterie i grzyby), ale dopiero wielokomórkowce – nicienie (ok. miliona) i pierścienice, w tym dżdżownice (do tysiąca osobników) i stawonogi (do 10 tys.) – nadają glebie żywej masy, a do niej zaliczają się też korzenie roślin i ich nasiona. Obecność większych zwierząt, tych dostrzeganych już gołym okiem, ma też aspekt mechaniczny, gdyż wzruszają i wentylują glebę. Każde zaburzenie w tym obiegu spowalnia rozwój głównie młodych roślin, a więc ogranicza bujny wzrost drzewostanów. Doświadczenie uczy, że po spaleniu drewna pozostaje popiół. A więc, o ile w następstwie pokoleń roślinnych odtwarza się na drodze fotosyntezy składnik organiczny, wyjściowo cukrowy, to przekazywany musi być składnik mineralny, teoretycznie przez wieki o stałej wartości, a zależny od geologicznej historii siedliska. Usuwanie go grabieniem ściółki lub wywozem pni i drewna degraduje siedlisko aż do zamarcia roślinności. Wynoszeniem pni drzew lub wygrabianiem ściółki z lasu albo zbiorem siana z łąki nie tyle czyni się szkodę sąsiadującym roślinom, co usuwa też sole potrzebne zespołom roślinnym do życia, czyli do odtwarzania się.

Tak wygląda owa żywa fabryka, przerabiająca to, co martwe w proste produkty do następnego etapu życia.

 

Polityka 23.2010 (2759) z dnia 05.06.2010; Nauka; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Co się pnie po pniu?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną