Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Czas katastrof

Ludzkość po klimatycznych katastrofach

Jeśli temperatura ziemskiej atmosfery podniesie sie o 4 stopnie, do końca tego stulecia pozostanie nas tylko jedna dziesiąta populacji. Jeśli temperatura ziemskiej atmosfery podniesie sie o 4 stopnie, do końca tego stulecia pozostanie nas tylko jedna dziesiąta populacji. Daphne Zaras / National Oceanic and Atmospheric Administration
Przerabiamy przyśpieszony kurs radzenia sobie z nowymi wybrykami klimatu.

Do niedawna mogliśmy się uspokajać, że doświadczamy jedynie gwałtownych zmian pogody, mieszczących się jakoś w wieloletnich cyklach. Zimą, kiedy cała Polska walczyła ze zwałami śniegu, można było dowolnie drwić z teorii ocieplenia klimatu. Ale z każdym miesiącem było już mniej śmiesznie. Nagromadzenie zjawisk „nienotowanych od dziesięcioleci” potwierdza przewidywania klimatologów: ocieplenie jest (z resztką nadziei piszemy – prawie) pewne. Świadczą o tym wzrost średnich temperatur powietrza i mórz, topnienie i pękanie lodowców (właśnie od Grenlandii oderwała się jakaś gigantyczna góra lodowa), także wzrost poziomu mórz. „Obserwacje ze wszystkich kontynentów wskazują, że wiele ekosystemów jest pod wpływem regionalnych zmian klimatu”. To główna konstatacja ostatniego, czwartego, raportu Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu.

Na uniwersytecie w Oksfordzie uczeni pracujący dla Met Office – brytyjskiego odpowiednika naszego IMGW – przedstawili wyniki swoich prognoz i kalkulacji dotyczących przewidywanych wzrostów temperatury na Ziemi. Prognozy Met Office są zastraszające: do 2070 r., a może nawet już w roku 2060 średnia temperatura na Ziemi może wzrosnąć nawet o 4 stopnie Celsjusza.

– Ocieplenie klimatu jest faktem niezaprzeczalnym – mówi dr Witold Lenart, klimatolog z Uniwersytetu Warszawskiego – chociaż tu i ówdzie słychać głosy, że tak wcale być nie musi, że może tylko tak nam się zdaje lub czeka nas w ogóle okres silnego ochłodzenia i wszystko skończy się na strachu. Takie twierdzenia to niedorzeczność. Pytanie teraz jest inne, a mianowicie, co to ocieplenie może nam przynieść poza tym, że będzie po prostu cieplej? Co spowoduje? Jak zmieni nasze życie?

Burzowy blitzkrieg

Mamy w naszym kraju już trzecią powódź w tym sezonie wiosenno-letnim. Ostatnia, ta na Dolnym Śląsku, która niemal zrównała z ziemią Bogatynię i pochłonęła cztery ofiary, powstała w wyniku burzy i nawałnicy, a więc zjawiska lokalnego, które na nieszczęście dotknęło region z niewielką rzeką w środku. W wyniku potężnej burzy spadło na ten obszar 144 mm wody, czyli niecałe 15 cm, ale woda opadowa natychmiast spłynęła do małej rzeki, która nie była jej w stanie przyjąć. Niestety, burz z nawałnicami będzie coraz więcej. Klimatolodzy są zgodni.

– Burze i tzw. opady nawalne – wyjaśnia dr Witold Lenart – są związane z procesem powstawania chmury cumulonimbus, najpotężniejszej z chmur. Są to chmury rozrastające się wysoko, w Polsce nawet na 7–8 i więcej kilometrów. Siła burzy z takiej chmury zależy od tego, jak wiele potrafi ona zassać wilgoci z obszaru sąsiadującego. Otóż im więcej jest energii w atmosferze, tym efekt zasysania i w rezultacie rozbudowywania się chmury jest silniejszy. Dlatego przy ociepleniu klimatu – uważa dr Lenart – takich potężnych chmur burzowych będzie powstawało więcej i będą z pewnością powodować silniejsze ulewy i nawałnice. W ostatnich latach notuje się w Polsce więcej burz i jest to fakt udokumentowany.

Nie ma metody przewidywania takich zjawisk. O ile powodzie opadowe, wynikłe z długotrwałych opadów, są przewidywalne, o tyle burza i nawałnica mogą wystąpić w każdym miejscu Polski i to zupełnie nagle. Właśnie to, czyli nagłość i gwałtowność zmian pogodowych, jest tegorocznym utrapieniem. Naukowcy, zawsze ostrożni w sądach, mówią o wzroście dynamiki zdarzeń atmosferycznych, co na jedno, niestety, wychodzi.

Dęta pogoda

Trąby powietrzne, czyli tornada, wydają się coraz częstsze, ale jeszcze nie wiadomo – jak twierdzi prof. Mirosław Miętus z IMGW w Warszawie – czy obiektywnie zdarzają się częściej, czy też nasze obecne możliwości komunikacyjne pozwalają częściej i szybciej się o nich dowiadywać. Można powiedzieć natomiast, że na pewno w przyszłości może ich być tylko więcej. W tym roku było już sporo: trzy w maju, dwie w czerwcu i jedna w sierpniu – mowa tylko o tych największych i najgroźniejszych. Ta ostatnia, sierpniowa, nawiedziła województwo łódzkie. Uderzyła w powiat kutnowski i okolice Bełchatowa. We wsi Kurów zniszczyła 16 domów, w tym kilka bardzo poważnie, zrywając dachy. Co ciekawe, tornada powtarzają się w tych samych rejonach Polski.

Trąby powietrzne także powstają w wyniku nasilonej konwekcji, a im więcej energii w atmosferze, tym trąba będzie bardziej rozbudowana i towarzysząca jej wichura silniejsza. Ocieplenie klimatu takim zjawiskom sprzyja. Na tornada nie ma rady, ponieważ powstają nagle i w sposób nieprzewidywalny. Ale w Stanach Zjednoczonych, w których tornad jest najwięcej – nawet ponad sto rocznie – w tak zwanym pasie tornad, przechodzącym przez kilka stanów, od pewnego czasu straty powodowane przez te zjawiska udaje się ograniczać. I przede wszystkim już bardzo rzadko z powodu tornad giną tam ludzie. My też możemy już wykreślać na mapach nasze własne pasy wędrówek huraganów.

Tsunami upału

Fala upałów to sytuacja, gdy w miesiącach letnich (czerwiec–sierpień) co najmniej przez dwa dni utrzymuje się temperatura i wilgotność z zakresu najwyższych 10 proc. temperatury i wilgotności liczonej w całym miesiącu. EuroHEAT to międzynarodowy europejski program badawczy, którego celem było dokładne prześledzenie wpływu fal upałów na życie mieszkańców wielkich miast w Europie. Wyniki tych badań opublikowano właśnie w czasopiśmie „Environmental Health” z lipca tego roku.

Uczeni wzięli pod lupę okres od 1990 do 2004 r., a także niezależnie rok 2003. Rok ten był wyróżniony w badaniach, ponieważ latem przyniósł niemal do całej Europy niespotykaną wcześniej falę upałów – długą i intensywną – która zabiła kilkadziesiąt tysięcy osób. Śmiertelność w dużych europejskich miastach wzrosła wtedy kilkakroć. Szczególnie wyraźny jej wzrost wystąpił w grupie osób powyżej 65 roku życia. Rok po upalnej tragedii w 2003 r. we Francji ówczesny minister spraw wewnętrznych Nicolas Sarkozy wprowadził specjalny zasiłek pielęgnacyjny dla osób powyżej 75 roku życia, który miał im pomóc przetrwać długie i intensywne fale upałów. Zasiłkiem tym objęto prawie milion osób.

Autorzy badań programu EuroHEAT podkreślają: wyniki długookresowych przewidywań zmian klimatu naszego kontynentu sugerują, że fale upałów podczas pór letnich będą w Europie coraz częstsze i coraz dłuższe. Dotyczy to zwłaszcza Europy Środkowej i Północnej.

Z wielką i intensywną falą upałów – prawdziwym tsunami – mamy do czynienia obecnie w Rosji. Gigantyczny układ wyżowy, sięgający bardzo wysoko, zaburzył przepływ tzw. jet stream, czyli wysokiego i silnego ciągu wietrznego kierującego się zawsze z zachodu na wschód, i pozostawił centralną Rosję na całe tygodnie bez dopływu chmur. Pojawiły się one zamiast nad Rosją, nad Pakistanem i wywołały tam gwałtowne burze, a te spowodowały kilka wielkich powodzi – zalało 20 mln ludzi.

– Paradoksalnie – wyjaśnia dr Lenart – coraz częstsze burze i związane z nimi opady nawalne, których wód nie jesteśmy w stanie zatrzymać w żaden sposób, będą powodowały, że regularne opady będą stawały się rzadsze, mniej wydajne. Taki stan rzeczy będzie sprzyjać suszom. Dlatego na przykład do końca tego wieku – przewidują klimatolodzy – południowa połowa Hiszpanii i południowe wybrzeża Francji staną się podobne do Sahary.

Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że nam w Polsce przesuszanie terenu nie zagraża. Grozi nam także, a to dlatego, że Polska pod względem zasobów wodnych sytuuje się na jednym z ostatnich miejsc w Europie.

Co mamy robić?

W wielu krajach lepiej rozwiniętych od naszego pytanie to zaczęto zadawać sobie już lata temu. Czas, byśmy i my je zadali.

Jak na przykład powinniśmy budować domy, by minimalizować skutki powodzi i trąb powietrznych? Należy, mówią eksperci, zmienić inżynierię budowlaną. Podwyższanie wałów nie ma sensu, ponieważ tradycyjne regulowanie rzek tylko nasila efekty powodziowe. Dobrym rozwiązaniem byłoby znaczne odsunięcie wałów od rzek i pozostawienie tzw. międzywala bez inwestycji, ale to w wielu miejscach jest niemożliwe, ponieważ zabudowa, i to zwykle gęsta, już tam istnieje. Trzeba zatem budować domy inaczej. Muszą być one przede wszystkim wzmocnione przy fundamentach, z najniższą kondygnacją sytuowaną znacznie wyżej. Piwnice domu zostaną wprawdzie zalane, ale nic więcej, i przez to straty ograniczy się do minimum. Osiedlający się od XVI w., najpierw w Prusach Książęcych, a potem wzdłuż Wisły Olędrzy wiedzieli, jak to robić. Budowali domy na tzw. terpach, czyli sztucznych wzgórkach, zwykle wyższych niż sam wał przeciwpowodziowy. Wiele olęderskich domów dzięki temu przetrwało. Niektóre do dzisiaj.

Dodatkowo ściany piwnic można pokryć specjalnymi farbami odpornymi na wodę, dzięki czemu nawet po zalaniu nie pojawia się grzyb. Przeglądu i wymiany będą zapewne wymagały tzw. zawory burzowe i w ogóle stan izolacji pionowej i poziomej budynków.

Także na terenach, na których zdarzają się w miarę często tornada, należy nieco inaczej wznosić domy. Muszą być one bardziej zwarte, przysadziste, posadowione nisko przy ziemi – więc najlepiej parterowe – o silnych i przede wszystkim nierozczłonkowanych dachach. Poza tym dachy te muszą być silnie kotwione i mocowane do reszty konstrukcji, a nie, tak jak to w naszym budownictwie często bywa, po prostu na tej konstrukcji spoczywać. Takiego dachu nawet silna trąba powietrzna nie zerwie. W tornadach najwięcej strat wywołują duże elementy porwane przez wiatr, które lecąc uderzają w zabudowania, drzewa czy linie energetyczne.

Energetyka rozproszona

Ta, którą mamy obecnie, skupiona w kilku wielkich centrach, wymagająca przesyłania energii na wielkie odległości, doprowadziła nas na krawędź ubóstwa energetycznego (to oficjalny unijny termin). Żeby minimalizować skutki gwałtownych i niekorzystnych zmian klimatu, trzeba zmienić system zarządzania produkcją i dystrybucją energii. Energetyka musi być przede wszystkim lokowana blisko potrzebującego i musi on mieć także szansę samemu ją produkować. Na własne potrzeby (coraz więcej osób i instytucji zaczyna instalować agregaty prądotwórcze), a w sprzyjających okolicznościach także na sprzedaż. Wymyślono wiele służących temu urządzeń. Na przykład urządzenia kogeneracyjne, produkujące jednocześnie prąd i ciepło. Kolektory słoneczne. Mamy w Polsce kilka milionów gospodarstw. Przynajmniej w połowie z nich powinny być kolektory, które dzisiaj już są urządzeniami prostymi i tanimi. Na pewno na każdym nowym domu powinien być kolektor słoneczny. Inne pożyteczne urządzenia to pompy cieplne, czerpiące ciepło z wnętrza ziemi lub ze zbiorników wodnych. Mikrobiogazownie i mikrowiatraki. Gospodarowaniu energią sprzyja też budowanie domów energooszczędnych i domów pasywnych, stosowanie ogniw fotowoltaicznych, czyli paneli słonecznych, i wykorzystywanie małych elektrowni wodnych szczytowo-pompowych.

Zwłaszcza domy pasywne przynoszą niezwykłe oszczędności. Taki dom nie zużywa więcej niż 15 kWh energii na 1 m kw. powierzchni użytkowej (w normalnych instalacjach domowych bywa to nawet 120 kWh). Oznacza to spalenie w ciągu sezonu grzewczego 1,5 l oleju opałowego bądź 1,7 m sześc. gazu czy też 2,3 kg węgla. W domach pasywnych nie stosuje się tradycyjnego systemu ogrzewania, ale jedynie dogrzewanie powietrza wentylacyjnego.

Gdy fala upału zaleje miasto, równie ciężkie jak dnie stają się noce. Jeszcze do niedawna mieliśmy w roku średnio jedną noc z temperaturą powyżej 20 st. Teraz jest już ich kilka, a bywa że kilkanaście. Ulgę przynosi klimatyzacja, ale jest droga. W Polsce domowe klimatyzacje są wciąż bardzo rzadkie (w nowoczesnych biurach i centrach handlowych to już standard), ale po tegorocznym lecie producenci i instalatorzy klimatyzacji mają ogromne listy zamówień. Jednak nie możemy wszystkiego w nieskończoność klimatyzować. Klimatyzatory same, jako jedne z najbardziej energochłonnych urządzeń – i w ogóle wszystkie procesy chłodzenia – przyczyniają się do wzmożonej emisji ciepła. Zwłaszcza w wielkich miastach. Poza tym osiągnięcie przez mieszkańca Warszawy poziomu zużycia energii elektrycznej zbliżonego do średniego zużycia w innych większych miastach Europy Zachodniej oznaczałoby zwiększenie zapotrzebowania na moc szczytową w Warszawie o ok. 59 proc. Lepszym rozwiązaniem byłoby więc budowanie domów, w których działa wymuszona wentylacja z rekuperacją (odzyskiem). Instalacje takie są w eksploatacji znacznie tańsze od klimatyzatorów i wytwarzają znacznie mniej ciepła.

Gospodarka wodna na czas kryzysu

Zmienia się system i struktura opadów. Jest, jak wspomnieliśmy, więcej burz i opadów nawalnych, mniej deszczy stałych. Grożą nam długie okresy suszy. Nowoczesna gospodarka wodna musi być przygotowana na to, by wodę mieć w sytuacjach trudnych. Retencja na wielką skalę nie wchodzi u nas w grę, gdyż Polska jest uboga w wodę. Zmianie musi ulec gospodarka ściekowa i odprowadzanie wody z miast. Systemy kanalizacyjne i drenażowe trzeba zmienić tak, by zatrzymywały wodę. Obecnie jest ona traktowana jak zło konieczne i tracona. W Danii ogromne ilości wód deszczowych wykorzystuje się do celów sanitarnych i gospodarczych. Popularnie nazywa się to małą retencją. Niemal każdy duński dom jest wyposażony w kolektory wodne, zbierające deszczówkę. Tymczasem u nas w miastach dominuje kanalizacyjna sieć ogólnospławna, to znaczy deszczówka, i ścieki idą tymi samymi kanałami. Minister spraw wewnętrznych zapowiedział po ostatniej powodzi, że wzorem Szwecji i innych krajów skandynawskich będziemy modernizować sieci kanalizacyjne (także przy wykorzystaniu funduszy unijnych), by te radziły sobie z podtopieniami po nawałnicach, czyli je poszerzać.

W MPWiK twierdzą, że wprawdzie przewidują modernizację sieci, ale bez poszerzania kanałów i przepustów, ponieważ ścieki muszą spływać. W przeciwnym razie zatrzymują się, gniją i całe miasto śmierdzi. Poszerzenie sieci będzie więc polegało na zwiększeniu liczby ulicznych odpływów (kratek). Ani w MPWiK, ani w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych nikt jednak nie myśli o tym, że Szwedzi modernizują swoje systemy kanalizacyjne, by te odbierały więcej wody, którą potem się magazynuje. Woda jest skarbem także dla tych, którzy mają jej więcej niż my. Dla nas też musi być skarbem.

Unia zaleca, byśmy w Polsce wdrożyli wreszcie tzw. politykę zlewniową, dzięki której tereny zalewowe dolin rzek będą zarządzane kompleksowo, a gospodarka wodna stanie się ważnym elementem funkcjonowania danego terenu. Wójt gminy musi więc wiedzieć, co dzieje się z deszczem, gdzie on uchodzi, jaki jest poziom wód gruntowych, ile wody płynie rzeką przepływającą przez jego obszar i tak dalej. Wówczas może lepiej gospodarować swoim terenem i szybciej oraz prawidłowo reagować w sytuacji zagrożenia, na przykład powodziowego, albo gdy nastaje susza. W krajach cywilizowanych takie dane są po prostu na bieżąco publikowane i każdy zainteresowany ma do nich dostęp. U nas wciąż jest z tym wielki problem.

Rolnictwo zrównoważone

Zmiany klimatu dotkną także, co oczywiste, produkcji rolnej. W rolnictwie najbardziej energochłonne są wielkie przemysłowe hodowle dużych zwierząt, a więc bydła i trzody chlewnej, zorganizowane na niegdysiejszy wzór amerykański, od którego zresztą sami Amerykanie już odchodzą. Należy dążyć do minimalizowania takich hodowli, to jednak musi być poprzedzone zmianą przyzwyczajeń kulinarnych społeczeństwa.

Ponadto perturbacje klimatyczne wywołują u nas daleko idące zmiany, dotyczące upraw pewnych kultur roślinnych. Okres wegetacyjny w Polsce osiągnął niespotykaną długość – aż 250 dni. Tak nie było nigdy. Na pierwszy rzut oka właściwie należałoby się z tego cieszyć, jednak sprawa wcale nie jest jednoznaczna.

Wydłużenie okresu wegetacyjnego jest spowodowane ociepleniem, ale to samo ocieplenie powoduje, że na dużych obszarach kraju, zwłaszcza w Polsce zachodniej, giną oziminy. Giną, ponieważ na terenach tych pokrywa śnieżna zimą albo w ogóle już nie występuje, albo jest śladowa (tak było przez wiele ostatnich lat). Bez śniegu ozimin nie ma. Coś jednak przez prawie sto dni zimy trzeba na tym polu robić, coś musi się na nim dziać, w przeciwnym razie procesy erozyjne gleby doprowadzą do jej degradacji. Wiatr po prostu wywieje tę ziemię. To poważny problem. Trzeba wprowadzić nowe, niestosowane jeszcze kultury upraw, jednak ktoś w tym rolnikom musi pomóc. Sami, przyzwyczajeni od dziada pradziada do tradycyjnych upraw, tego nie wymyślą ani tym bardziej nie wdrożą.

I ty coś zrób!

W krajach wyżej ekologicznie uświadomionych, zwłaszcza gdy rzecz ujmuje się w kontekście coraz gwałtowniejszych zmian klimatu i możliwych przyszłych niebezpieczeństw (jeśli temperatura atmosfery ziemskiej rzeczywiście podniesie się o te 4 st., spora część ludzkości raczej nie będzie miała szansy na przetrwanie na swoim dotychczasowym terytorium), walka z ociepleniem klimatu, z emisją spalin, marnotrawieniem energii i wody, nadmierną ingerencją w środowisko naturalne staje się stylem życia. Dla przykładu, w Anglii popularne jest hasło, by ograniczyć temperaturę w domach do 18 st. Nie potrzeba nagrzewać domów do 23 st., zwłaszcza że ten niewielki wzrost wymaga trzykrotnie więcej energii. W wielu krajach ułatwia się jak tylko można życie rowerzystom i powszechnie stosuje systemy park and drive, zaś na osobę samotnie podróżującą pięcioosobowym samochodem patrzy się z wyrzutem. W Warszawie tak zwana średnia osobowa ładowność samochodu jest szacowana na 1,28 osoby. To skandaliczny wynik. We wszystkich ekologicznych parametrach jesteśmy bardzo zacofani. Zmianom w infrastrukturze, technice budowy domów, w urbanistyce, zagospodarowaniu przestrzennym kraju, systemach ratownictwa i ostrzegania muszą towarzyszyć zmiany psychologii zbiorowej. Nie uciekniemy przed tym, co nas czeka, ale możemy minimalizować skutki „zemsty przyrody”.

Kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce Perskiej, ta o Kuwejt, najważniejszy szwedzki dziennik „Dagens Nyheter” dopiero na drugiej stronie pisał o wojnie. Całą pierwszą kolumnę zajmował obszerny i ilustrowany zdjęciami artykuł o pewnym szwedzkim rolniku, który przez nieuwagę doprowadził do wycieku ze swojego gospodarstwa szkodliwej substancji, która zatruła pobliską rzeczkę i jezioro. Wtedy mnie to śmieszyło. Dzisiaj już nie.

Polityka 34.2010 (2770) z dnia 21.08.2010; Temat z okładki; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Czas katastrof"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną