Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Skrzydełko, czapeczka czy nóżka

Lepiej mieć córkę czy syna? Ewolucja zna odpowiedź na to pytanie

Mikael Kristenson / StockSnap.io
Z ewolucyjnego punktu widzenia płcie wcale nie są sobie równe. Czasem bardziej opłaca się spłodzić syna, a czasem córkę. Płcią potomstwa, często już w momencie poczęcia, manipulują więc zarówno zwierzęta, jak i ludzie.
Sikory modre. U tych ptaków o płci piskląt decyduje... czapeczka na głowie samca.EAST NEWS Sikory modre. U tych ptaków o płci piskląt decyduje... czapeczka na głowie samca.
Hipopotamy karłowate. U tych ssaków o płci potomstwa przesądza plemnik.Forum Hipopotamy karłowate. U tych ssaków o płci potomstwa przesądza plemnik.
U ludzi, płeć potomstwa może zależeć od warunków środowiskowych, które oddziaływują na rodziców.Flickr CC by SA U ludzi, płeć potomstwa może zależeć od warunków środowiskowych, które oddziaływują na rodziców.

Tekst ukazał się w POLITYCE w czerwcu 2012 r.

Biolodzy ewolucyjni już wiele lat temu odkryli, że żołnierze wracający z wojny płodzą więcej chłopców niż mężczyźni w czasach pokoju. Kobiety spożywające bardziej kaloryczne posiłki częściej rodzą synów. Sikory modre, u których partnerów słabiej się świeci czapeczka na głowie, składają więcej żeńskich jaj. U jaskółek oknówek samce o dłuższych skrzydłach mają więcej synów niż córek, a samice o dłuższych skrzydłach – odwrotnie. Płeć potomstwa zależy też od wieku rodziców, ich stresów, chorób, diety czy zagęszczenia populacji.

Badania, w których odkryto te zależności, skupiają się przede wszystkim na dwóch grupach organizmów: ptakach i ssakach. Głównie dlatego, że sami ludzie są ssakami i lubią obserwować ptaki. Ale istnieją też powody bardziej naukowe. I ptaki, i ssaki są stworzeniami stałocieplnymi, które wychowują stosunkowo niewiele potomstwa, ale za to intensywnie się nim opiekują. Każde dziecko oznacza zatem dla nich poniesienie sporych kosztów. A w takich wypadkach rodzice powinni zadbać o to, by potomek miał taką płeć, jaka przyniesie im największe korzyści. Gdyby – tak jak płazy czy ryby – ssaki i ptaki produkowały tysiące jaj, nie miałoby to większego znaczenia. Po prostu z tej ogromnej puli przeżyłyby te, które miałyby odpowiednią płeć. W wielu grupach organizmów manipulacja płcią nie jest też wcale taka trudna. U krokodyli płeć potomstwa zależy od temperatury, w jakiej inkubują się jaja. Liczne gatunki ryb potrafią z kolei zmieniać płeć w ciągu życia – zależnie od aktualnych potrzeb.

Ssaki i ptaki nie mają takich możliwości. To, czy potomek będzie płci męskiej czy żeńskiej, decyduje się jednorazowo w momencie zapłodnienia. U ssaków zależy to od plemnika, który połączy się z komórką jajową. Samce mają bowiem dwa odmienne chromosomy płci: X i Y. W efekcie część plemników ma wyłącznie X, a część – Y. Samica zaś ma zestaw XX, dzięki czemu każda jej komórka jajowa ma jeden, zawsze ten sam chromosom: X. U ptaków jest na odwrót. To samiec ma dwa jednakowe chromosomy płci, nazywane ZZ. Dwa odmienne chromosomy płci – ZW – ma samica. W tej sytuacji część komórek jajowych nosi samo Z, a część wyłącznie W. To zatem od żeńskich komórek rozrodczych zależeć będzie płeć potomstwa.

W obu przypadkach, gdyby rozdział chromosomów był losowy, na świat powinno przychodzić mniej więcej tyle samo osobników żeńskich co męskich. W 1930 r. Ronald Fisher, brytyjski ewolucjonista i statystyk, stwierdził, że każde odchylenie od tej proporcji byłoby szybko korygowane przez przyrodę. – Jeśli na przykład zdarzyłoby się, że w populacji proporcja samców wynosiłaby 40 proc., to osobnik produkujący więcej synów miałby szansę na pozostawienie większej liczby wnuków. To zaś ostatecznie prowadziłoby do ustabilizowania się proporcji płci na poziomie 50:50 – tłumaczy dr Anna Dubiec z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN. Zasadniczo jednak teoria Fishera nie odnosi się do liczby posiadanych synów i córek, ale do nakładów poniesionych na wychowanie potomków męskich i żeńskich. – Jeśli na przykład synowie są więksi, a przez to bardziej kosztowni, to zgodnie z teorią Fishera powinno ich być mniej, aby nakłady poniesione na produkcję synów i córek nie różniły się – wyjaśnia dr Dubiec.

Córka na złe czasy

Badania eksperymentalne nie do końca potwierdziły wnioski Fishera. Czasem rzeczywiście, tam gdzie samice były większe, na świat przychodziło więcej samców, a tam, gdzie samce były roślejsze, rodziło się więcej samic. U wielu gatunków jednak przewidywania Fishera się nie sprawdzały. W 1973 r. dwaj Amerykanie – Robert Trivers, biolog, i Dan Willard, matematyk – opublikowali nową hipotezę, która miała wyjaśniać zmiany w proporcjach płci. Zgodnie z nią proporcja płci męskiej do żeńskiej winna zależeć od tego, która z nich przynosi większe korzyści przy danej kondycji matki.

Przykładowo, większość ssaków i niektóre ptaki są poligamiczne. Jednak w konsekwencji tego, że jeden samiec zapładnia cały harem samic, część panów w ogóle nie ma szans na potomstwo. – Samica, która jest w dobrej kondycji, powinna więc mieć więcej synów, bo oni również byliby w dobrej kondycji, a przez to mieliby szansę na zdobycie wielu partnerek. Natomiast samicy w złej kondycji lepiej jest postawić na córki. Jej synowie byliby bowiem słabsi i zapewne nie doczekaliby się żadnego potomstwa. Córki zaś tak czy owak będą miały dzieci – wyjaśnia dr Anna Dubiec.

Wyniki badań wielokrotnie wspierały hipotezę Triversa i Willarda. Jej testowaniem zajmowała się też dr Dubiec wraz z Moniką i Piotrem Zielińskimi z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN. Zespół ten badał pospolite w Polsce jaskółki oknówki. – Spodziewaliśmy się, że samice w lepszej kondycji będą miały więcej synów – mówi dr Dubiec. Tymczasem kondycja matki, wbrew przewidywaniom, nie miała wpływu na proporcję płci u potomstwa. Ważna okazała się jedynie długość skrzydeł jaskółek. I tak w lęgach samców o dłuższych skrzydłach przeważali synowie, a w lęgach samic o dłuższych skrzydłach – córki. Nie do końca jest jasne dlaczego. – Wcześniejsze badania wykazały, że samce tego gatunku o dłuższych skrzydłach mają cięższe potomstwo. Synowie takich samców w wieku dorosłym będą mieli zapewne lepszą kondycję, a tym samym większy sukces rozrodczy. Gorzej z samicami – wzdycha dr Anna Dubiec. – Może córki o dłuższych skrzydłach mają większe szanse dotrzeć na najbardziej południowe zimowiska? Ale to jest gdybanie…

Chłopcy po wojnie

Podobne problemy mieli też i inni badacze. Choć więc naukowcy, którzy szukają wyjaśnienia dla obserwowanych przez siebie zmian w proporcji płci potomstwa, nadal najczęściej podpierają się poglądami Fishera lub Triversa i Willarda, czasem sięgają po bardziej wymyślne idee. Tak dzieje się w wypadku fenomenu, który nazwano „efektem powracającego żołnierza”. Polega on na tym, że w czasie i tuż po wojnie rodzi się więcej chłopców niż zwykle. Różnica jest niewielka, ale jednak wyraźna i stale się powtarza. Tak na przykład w latach 1942–46 wśród białych mieszkańców USA procent nowo narodzonych chłopców wzrósł z 51,406 do 51,481. W Wielkiej Brytanii zarówno podczas I, jak i II wojny światowej odsetek ten zwiększył się z 51,200 do 51,365. W Bośni i Hercegowinie w latach 1991–95 procent narodzonych męskich potomków zmienił się z 51,6 na 52,3.

Jeden z naukowców doszedł do wniosku, że to zasługa twardych matek, bo kobiety, które mają podwyższony poziom męskiego hormonu, częściej rodzą synów. W czasie wojny kobiety muszą zaś przejąć większość tradycyjnie męskich obowiązków, przez co podnosi im się poziom testosteronu i zwiększa prawdopodobieństwo urodzenia chłopca. Inny badacz zauważył, że w czasie wojny żołnierzy wypuszcza się do domu tylko na krótkie przepustki. Wykorzystują oni ten czas na częste kopulacje ze swoją partnerką. To zaś zwiększa szansę zapłodnienia na początku cyklu kobiety, i tym samym na spłodzenie syna. Wreszcie Satoshi Kanazawa z University of London dostrzegł, że z niewiadomych przyczyn wojnę częściej przeżywają mężczyźni wysocy niż niscy. A więksi panowie i w czasach pokoju częściej płodzą synów. „Efekt powracającego żołnierza” byłby więc właściwie skutkiem ubocznym ginięcia tych mężczyzn, którzy częściej płodzili córki.

Łatwiej naukowcom przyszło wyjaśnienie zależności między dietą a płcią potomstwa. Na przykład w latach 1960–63 w Chinach, gdy w efekcie Wielkiego Skoku Naprzód w kraju zapanował głód, wzrósł odsetek narodzonych dziewczynek. Podobną prawidłowość zaobserwowano w Wielkiej Brytanii. Wśród kobiet, które żywiły się najbardziej kalorycznym pokarmem, gdyż na śniadanie zjadały codziennie co najmniej miskę płatków śniadaniowych, aż 56 proc. poczęło synów. W grupie przeciwnej, odżywiającej się mniej kalorycznie, odsetek ten wynosił 45. Tłumaczy się to tym, że po pierwsze, męski płód jest większy od żeńskiego i jego rozwój wymaga większych nakładów. Opłaca się więc mieć syna w czasach sytości, gdy kondycja matki pozwala na poradzenie sobie z trudami wykarmienia dużego płodu, a dobrze odżywiony potomek przyniesie zysk w postaci wnuków. W okresie głodu lub niedożywienia trudniej jest matce zapewnić mu odpowiedni poziom odżywiania, a na dodatek taki osłabiony potomek może nie znaleźć sobie partnerki i odejść bezpotomnie. Córka zaś kosztuje mniej i nawet osłabiona znajdzie mężczyznę, który spłodzi z nią dzieci.

Sikory modre z kolei płeć potomstwa dopasowują do atrakcyjności partnera. – Jej wyznacznikiem jest czapeczka na głowie, która świeci w promieniach ultrafioletowych – wyjaśnia dr Joanna Rutkowska, biolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Badacze smarowali ją u niektórych samców kremem przeciwsłonecznym, przez co silnie ograniczali jej świecenie w UV. Samce, które z dnia na dzień straciły atrakcyjność, miały w efekcie mniej synów.

Najprawdopodobniej działo się to za sprawą samicy. Synowie nieatrakcyjnego samca w teorii dziedziczą jego cechy i tym samym mają małe szanse na rozprzestrzenienie swoich genów. Córki zaś, jak to córki, zawsze znajdą chętnego na swe wdzięki. – A ptaki potrafią przestawić się z dnia na dzień z produkcji jaj jednej płci na drugą – wyjaśnia dr Rutkowska, która zajmuje się badaniem tego procesu. – Godzinę przed owulacją dochodzi do podziału jądra komórki na cztery. Trzy zginą, a jedno zostanie w komórce jajowej, czyli w żółtku jaja. Ponieważ zaś to chromosomy samicy decydują o płci potomstwa, może ona zareagować bardzo szybko i owulować jajo męskie lub żeńskie.

Jaja tylko żeńskie

Trudniej mają ssaki, u których o płci potomstwa decyduje plemnik, a nie komórka jajowa. Zdarza się, jak to odkryto u hipopotamów karłowatych, że w spermie samca zwiększa się udział komórek z chromosomem X, przez co płodzi on więcej córek. Zwykle jednak płeć potomstwa reguluje matka. – Organizm samicy może nie dopuścić do zagnieżdżenia się zarodka o niepożądanej płci – mówi dr Rutkowska. – Samica może też przyjąć embrion, a potem go abortować. Oba te mechanizmy są jednak odsunięte od zapłodnienia i dotyczą już zarodków, przez co prowadzą do straty zasobów i czasu. Zapewne dlatego u ssaków nie zdarzają się takie wypadki, jak u australijskiej papugi Eclectus roratus. Jedna samica tego gatunku, przekarmiana w zoo, dopasowała się do dobrych warunków i kolejno wydała na świat... 20 samców!

Takie informacje i badania mają poważny aspekt praktyczny. – W ten sposób uczymy się, jak manipulować płcią zwierząt – twierdzi dr Rutkowska. – Jeśli na przykład ktoś hoduje kury na jajka, to nie potrzebuje samców. Gdyby więc się nauczył, jak sprawić, by kwoki składały wyłącznie żeńskie jaja, pozbyłby się kłopotów z niepotrzebnymi kogutami. Znajomość tych mechanizmów mogłaby też pomóc w ochronie gatunków zagrożonych wyginięciem. Manipulując warunkami hodowli czy też podając zwierzętom odpowiednie hormony, można by sprawić, że na świat przychodziłaby płeć potrzebna w danym okresie.

Wyniki takich badań pokazują też, jak organizmy reagują na zmiany w środowisku. – Ktoś mógłby w tym celu analizować zmiany masy jaj. Ale bardziej doniosłe są konsekwencje manipulacji płcią potomstwa. Jest to też cecha, którą łatwiej określić – mówi dr Rutkowska. Jeśli przekarmianie zwierząt lub niszczenie ich siedlisk zmienia proporcje płci w danej populacji, to może też wpłynąć na szanse jej przetrwania. Podobne wnioski dotyczą ludzi. Jeżeli więc panowie chcą, by płeć męska przetrwała w przyszłych pokoleniach, powinni przekarmiać partnerki. Czekoladki wrócą do łask?

Polityka 23.2012 (2861) z dnia 06.06.2012; Nauka; s. 75
Oryginalny tytuł tekstu: "Skrzydełko, czapeczka czy nóżka"
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną