Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Mętne suplementy

Suplementy diety: pomagają czy szkodzą?

Suplementy diety mogą nie tylko zwierać groźne dla zdrowia substancje, ale też mieć nieprawidłowo oznakowane opakowania. Suplementy diety mogą nie tylko zwierać groźne dla zdrowia substancje, ale też mieć nieprawidłowo oznakowane opakowania. Sebastian Duada / PantherMedia
Nieprecyzyjne przepisy, łatwość unikania kontroli i reklamowa wolna amerykanka pozwalają zalewać rynek suplementami diety. Niektóre nie wychodzą nam na zdrowie.
Rycina z początku XVI w. ukazująca typowe zajęcia czarownic: dosiadanie egzotycznych zwierząt, czytanie wspak, przyrządzanie tajemniczych mikstur i trucizn.Getty Images/FPM Rycina z początku XVI w. ukazująca typowe zajęcia czarownic: dosiadanie egzotycznych zwierząt, czytanie wspak, przyrządzanie tajemniczych mikstur i trucizn.
W rejestrze suplementów diety znajduje się obecnie 13 tys. produktów zawierających składniki, których konsument nigdy nie skojarzy z żywnościąEAST NEWS W rejestrze suplementów diety znajduje się obecnie 13 tys. produktów zawierających składniki, których konsument nigdy nie skojarzy z żywnością

Prof. Zbigniew Fijałek, dyrektor Narodowego Instytutu Leków, nie kryje oburzenia: – W 2010 r. w sześciu suplementach diety zalecanych na wzmocnienie potencji odkryliśmy niedozwolone substancje. Teraz w dwóch. Czy ktoś panuje nad tym rynkiem?

Niełatwo na to odpowiedzieć. Państwowa Inspekcja Sanitarna sprawdza przed dopuszczeniem do sprzedaży, czy preparaty te nie mają właściwości leczniczych, prowadzi ich rejestr i monitoruje reklamy. Suplementy diety są dość szczególną kategorią ni to farmaceutyków, ni to żywności. Producenci robią jednak wszystko, byśmy byli przekonani o ich uzdrawiającym działaniu. Podpierają się agresywną reklamą lub dodają niedozwolone składniki, czemu w porę powinien zapobiegać Sanepid.

W ubiegłym roku inspekcja sanitarna przeprowadziła 1441 analiz laboratoryjnych, ale najwięcej wykroczeń (skutkujących wycofaniem z rynku 76 suplementów diety) odkryto nie w składzie, lecz w oznakowaniu opakowań. – Na ten rok zaplanowano pobranie 1390 próbek – zapowiada Przemysław Biliński, do niedawna główny inspektor sanitarny.

Groźne substancje

Takimi kontrolami nie uda się wygrać wojny z oszustami. – Suplementy diety podlegają prawu żywnościowemu, które obliguje nas do pobierania próbek zgodnie z określoną procedurą – tłumaczą pracownicy inspekcji. To oznacza, że wolno ją pobrać tylko licencjonowanemu kontrolerowi zgodnie z protokołem, więc wyrywkowe i niespodziewane badania należą do wyjątków.

Przemysław Biliński przyznaje, że inspekcji mogą umykać małe firmy, które wyprodukowały jeden suplement, choćby w przydomowym garażu, w ilości na przykład 60 tys. opakowań: – Rozsyłają go do 12 tys. aptek, więc każda otrzymuje zaledwie po 5 sztuk. Aptekarz płaci za cztery pudełka, piąte otrzymuje w promocji. Towar szybko się upłynnia, a wraz z nim znika właściciel firmy i nie jesteśmy w stanie go znaleźć, jeśli doszłoby do fałszerstwa.

W jaki sposób udało się tego lata wykryć niedozwolone substancje w preparatach Be Man i No End – z pozoru niegroźnych suplementach dla mężczyzn, reklamowanych jako środki roślinne poprawiające sprawność seksualną? – Wysłałem pracownika do apteki, kupił dwa opakowania i bez zbędnych formalności zbadaliśmy ich skład w naszym laboratorium – odpowiada szef Narodowego Instytutu Leków. Ku jego zdumieniu, oprócz zadeklarowanego na pudełkach ekstraktu ze szczypiorku, karczocha, argininy i celulozy, producenci lub niezidentyfikowani dotąd fałszerze (a mogli się tacy zdarzyć np. w hurtowniach) umieścili pochodne silnie działającego sildenafilu, który jest substancją aktywną słynnej Viagry.

Wykryte substancje mają groźniejsze skutki uboczne niż sam sildenafil – ostrzega prof. Fijałek. Co ciekawe, producent Viagry, firma Pfizer, przygotowując się przed laty do wypuszczenia na rynek swojej przebojowej niebieskiej pigułki, sprawdzał pod kątem zastosowania różne związki sildenafilu, lecz właśnie z uwagi na ich działania niepożądane przerwał badania – teraz znalazły się w sprowadzanych do Polski z Cypru suplementach diety. Były sprzedawane w aptekach, Internecie, kioskach Kolportera i w samoobsługowych automatach (często w ofercie z prezerwatywami). – Przez tydzień wycofaliśmy 4200 opakowań, choć z dokumentów dystrybutorów wynikało, że na rynek dostarczyli ich 30 tys. Trudno powiedzieć, ile udało się sprzedać – przyznał główny inspektor sanitarny.

Więc jak to jest z tym nadzorem? Czy kupując suplement, można być pewnym, iż nie ma w nim silnie działającej substancji chemicznej? Ten, kto umieścił w roślinnych preparatach wzmacniających erekcję pochodną sildenafilu, zrobił to przecież celowo – aby klienci poczuli efekt działania, byli zadowoleni i chcieli suplement kupić ponownie. Tabletka kosztowała tylko 25 zł, czyli sporo taniej niż Viagra, której bez recepty nie można otrzymać (nie mówimy o podziemiu podrabianych farmaceutyków, dostępnych na bazarach i w Internecie). W przypadku suplementów diety wizyta u lekarza jest zbędna, podobnie do minimum ograniczone są formalności – wystarczy, by wytwórca lub dystrybutor zgłosił swój produkt do rejestru prowadzonego przez Sanepid. Jeśli zawartość nie wyda się urzędnikom podejrzana, suplement można sprzedawać bez obowiązku przedstawienia wyników badań uwiarygodniających jego działanie. Taki wymóg obowiązuje jedynie producentów leków, a suplementy diety to przecież żywność.

Czyżby? Oto, jak reklamuje swój produkt na stronie internetowej dystrybutor Ovosanu sprowadzanego z Czech: „Ovosan to preparat naturalny, suplement diety w kapsułkach. Jest to mieszanka aktywnych biologicznie fosfolipidów BAF, którą natura stworzyła, aby w doskonały sposób w znacznym stopniu przywracać poziom naszej odporności”.

Ovosan figuruje w rejestrze GIS z 2009 r. pod numerem 838 i – jak można przeczytać w zatwierdzonej przez urzędników tej instytucji specyfikacji – zawiera jajeczne fosfolipidy oraz olej słonecznikowy. Z internetowej reklamy dowiadujemy się czegoś więcej – że jest to produkt zalecany w przypadkach podejrzenia lub diagnozy choroby nowotworowej: „Substancją czynną preparatu jest fosfolipid eterowy PNAE (plasmanyl-N-acyl-etanolamina), którego działanie oparte jest na różnym metabolizmie fosfolipidów eterowych w komórce zdrowej i nowotworowej”. Po czym następuje długi pseudonaukowy wywód, mający utwierdzić pacjenta w przekonaniu, że za – bagatela! – 370 zł będzie mógł wzmocnić swoją odporność, by pokonać raka.

Czy tego rodzaju reklama nie kwalifikuje Ovosanu do kategorii leków, jeśli w ogóle przyjąć, że użyte w jej treści sformułowania mówią prawdę?

W Państwowej Inspekcji Sanitarnej słyszę, że sprawa jest badana przez powiatowego inspektora, który ma 30 dni na wydanie decyzji. Ale to już trzeci rok, odkąd preparat ten znajduje się w rejestrze prowadzonym przez Departament Żywności Prozdrowotnej GIS, którego stronę internetową zdobi znamienne motto Kartezjusza: „Należy wierzyć jedynie temu, cośmy doskonale poznali i w co nie można wątpić”.

Efekt fizjologiczny

Grzegorz Masiejczyk, dyrektor zarządzający Krajowej Rady Suplementów i Odżywek, jedynej w Polsce organizacji reprezentującej tę branżę, stanowczo odcina się od prezentowanych powyżej przykładów: – Firmy, które dopuszczają się takich przestępstw, nie są członkami naszego stowarzyszenia i właściwie nic nie mogę na ich temat powiedzieć. Poza tym, że jest to margines i czarny rynek.

Jako dowód, że KRSiO dba o wysokie standardy, dyrektor Masiejczyk prezentuje przyjęty przez 50 członków stowarzyszenia Kodeks etyczny (w Polsce jest co najmniej 121 przedsiębiorców produkujących suplementy diety oraz 396 hurtowni, które je rozprowadzają). – Od dwóch lat działa również Komisja Etyczna, która początkowo skupiała się na rozwiązywaniu sporów między firmami, ale po zmianie regulaminu w ubiegłym roku analizuje także treści reklam w mediach – zachwala swoją organizację dyrektor, nie chcąc jednak zdradzić, ile reklam udało się komisji dotąd zakwestionować.

Najwyraźniej wysiłki te nie były doceniane przez byłego głównego inspektora sanitarnego, gdyż jeszcze w połowie sierpnia, tuż przed odwołaniem ze stanowiska, oczekiwał on od branży dużo większej samodyscypliny. „Chciałbym w ustawie o bezpieczeństwie żywności uszczegółowić kwestie reklam, by nie sugerowały efektów leczniczych” – zapowiadał Przemysław Biliński. Dziś reklamy suplementów diety wykluczają (tak jak w przypadku leków sprzedawanych bez recept) udział lekarzy, jednak gdy o zaletach terapeutycznych rozpowiada koleżanka z pracy, sąsiadka, a czasem profesor (chemii lub biologii), wszystko uchodzi na sucho. I konia z rzędem temu, kto potrafi odróżnić w reklamie preparat leczniczy od suplementu (informuje o tym drobny napis, słabo widoczny na ekranie telewizora).

Doprecyzowania prawa wymagają nie tylko zasady marketingu, lecz także definicja tych produktów. Może nawet to ważniejsze, ponieważ obecnie obowiązująca jest stanowczo zbyt ogólna. Nawet reprezentujący branżę Grzegorz Masiejczyk, z wykształcenia technolog żywności i dietetyk, nie waha się przyznać, że obecny bałagan na rynku jest w dużej mierze pochodną definicji zapisanej w prawie europejskim, którą musimy stosować także w Polsce.

Wynika z niej, że suplementami diety są „skoncentrowane źródła witamin, składników mineralnych lub innych substancji wykazujących efekt odżywczy albo inny fizjologiczny”. – A czy można zdefiniować, czym jest efekt fizjologiczny? – pyta retorycznie Masiejczyk i przypomina wyrok Sądu Administracyjnego, który uchylił jedną z decyzji GIS o wycofaniu preparatu z walerianą: – Jeśli w prawie nie zdefiniowano efektu fizjologicznego, żadna inspekcja nie może uznać, że składnik dodany do suplementu nie ma takiego działania.

Więcej zastrzeżeń do definicji zgłasza prof. Zbigniew Fijałek: – Można podciągnąć pod nią nawet leki, bo poza efektem terapeutycznym wykazują również efekty fizjologiczne. No i to skandaliczne sformułowanie „lub innych substancji”, pod którym kryje się kilkaset związków i roślin nigdy niebędących składnikami naszej diety.

Tysiąc lat przed naszą erą ludzie spożywali 1200 gatunków roślin, a obecnie tylko około 180 – kontruje Grzegorz Masiejczyk, który nie widzi nic złego, jeśli suplementy zawierają dalekowschodnie lub południowoamerykańskie zioła. Czy jednak żeń-szeń, waleriana, melisa, senes albo diosmina (stosowana w leczeniu żylaków) należały kiedykolwiek w polskiej kuchni do środków spożywczych?

W rejestrze suplementów diety znajduje się obecnie aż 13 tys. produktów zawierających przeważnie tego typu oryginalne składniki, których przeciętny konsument nigdy nie skojarzy z żywnością.

Spory kłopot jest też z tzw. produktami z pogranicza – czyli substancjami obecnymi w suplementach diety, które pod inną nazwą handlową sprzedawane są również jako leki. Na przykład Rutinoscorbin to lek, ale niemal identyczne Rutinacea lub Rutocal są już suplementami diety. To od producenta zależy, w jakiej kategorii zarejestruje swój preparat. Często decyduje dawka zawartych składników i wtedy GIS domaga się od zgłaszającego lub Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych opinii, czy ilość dodanego zioła lub innej substancji nie działa leczniczo (albo czy np. tabletki z przeczyszczającym senesem w ilości 350 mg nie wywołują już skutków ubocznych?).

Producent czuje się pokrzywdzony, ponieważ zależy mu na osiągnięciu jak najlepszego efektu – tłumaczą urzędnicy inspekcji sanitarnej. – Musi zadeklarować, czy obniża dawkę i pozostaje na rynku z suplementem diety, czy też rejestruje swój preparat jako lek, co jest dla niego bardziej kosztowne i wymaga okazania wyników badań klinicznych.

Wygrać z hydrą

Suplementy diety nie powinny udawać, że są lekami. Co do tego nikt nie ma wątpliwości, choć prof. Fijałek obserwuje modną ostatnio wśród producentów praktykę przekwalifikowywania leków właśnie na suplementy – poprzez obniżanie zawartości związków aktywnych. – Tylko po co w takim razie mamy łykać 10 razy mniejszą dawkę jakiejś substancji leczniczej?

Aby dłużej nie tolerować wolnej amerykanki, Narodowy Instytut Zdrowia utworzył niedawno Klaster Suplementów Diety (www.klasterzdrowia.pl), który ma otwartą formułę dla wszystkich przedsiębiorstw farmaceutyczno-zielarskich, gotowych się poddawać ciągłym badaniom rynkowym. Produkty, które spełnią restrykcyjne wymogi jakościowe, będą już za kilka miesięcy oznaczane specjalnym certyfikatem, który ma podnieść ich wartość marketingową. Także Krajowa Rada Suplementów i Odżywek tworzy własny projekt – Certyfikowany Standard Jakości. Szkoda tylko, że obie instytucje nie potrafią dojść do porozumienia, by stworzyć wspólny front przeciwko oszustom wmawiającym naiwnym, że dzięki łykaniu witamin, minerałów i Bóg wie czego jeszcze pozostaną piękni i młodzi.

Dopóki ta wiara nie zostanie zachwiana przez racjonalne opinie naukowców (którzy coraz częściej dopatrują się w suplementach diety również szkodliwego wpływu na zdrowie), bogacić się będą na tym procederze wytwórcy takich cudownych mikstur, a nie zawsze są to firmy spełniające wysokie standardy. W Internecie namierzono w tym roku 30 sieci handlujących sfałszowanymi suplementami, mających 54 tys. domen, do których należy 347 mln adresów www. To prawdziwa hydra, której trudno odciąć wszystkie głowy.

Polityka 40.2012 (2877) z dnia 03.10.2012; Nauka; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Mętne suplementy"
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną