Nauka

Wyhodować pacjenta

Testowanie leków na raka in vitro

Komórka rakowa. Komórka rakowa. Andrzej Wójcicki/Getty Images/Science Photo Library / FPM
Rozmowa z dr Ewą Krawczyk, mikrobiolożką z Georgetown University w Waszyngtonie, o nowym sposobie na raka
Ewa Krawczyk - dr nauk medycznych i specjalistka w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej.Archiwum Ewa Krawczyk - dr nauk medycznych i specjalistka w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej.

Marcin Rotkiewicz: – W ciągu ostatniego roku było głośno w amerykańskich mediach o waszym laboratorium, w którym opracowano nową metodę walki z rakiem.
Ewa Krawczyk: – Nasze odkrycie może stanowić kolejny krok w kierunku medycyny spersonalizowanej, czyli dobierania metod leczenia pod kątem konkretnego pacjenta. Czy słyszał pan o tzw. linii komórkowej HeLa?

Komórkach nowotworowych pobranych od pewnej pacjentki ponad 60 lat temu i do dziś hodowanych w różnych laboratoriach?
Tak, ta pacjentka to czarnoskóra Amerykanka, Henrietta Lacks, chorująca na raka szyjki macicy. Zmarła w 1951 r., ale komórki pobrane z jej nowotworu żyją do dziś. Są nieśmiertelne w tym sensie, że można je teoretycznie w nieskończoność namnażać i hodować na szalce laboratoryjnej. Takich, jak nazywają to naukowcy, linii komórek nowotworowych jest więcej. Ale to wcale nie oznacza, że komórki rakowe – niezmienione w stosunku do tego, co znajdowało się w organizmie pacjenta – można łatwo i długo utrzymywać przy życiu i namnażać w laboratorium. Często wymaga to wprowadzenia do nich jakichś dodatkowych genów.

Ponadto po wielu latach namnażania „nieśmiertelnych” komórek naukowcy nie są pewni, z czym tak naprawdę pracują – jakie dokładnie mutacje w nich zaszły. Jednak to właśnie na nich testuje się leki przeciwnowotworowe. Jeśli zatem jakiś specyfik zadziała, to wcale nie wiadomo, czy analogicznie zachowa się w organizmie człowieka. I to jest największy problem eksperymentów prowadzonych na hodowlach komórek, czyli in vitro.

A wam udało się dokonać jakiejś istotnej zmiany w tej kwestii.
Mój szef, prof. Richard Schlegel, z grupą współpracowników – również z Narodowych Instytutów Zdrowia (NIH) – odkrył, jak można bez problemu hodować w laboratorium pobierane od pacjentów komórki nowotworowe. Tak by się one nie zmieniały i pozostawały niemal identyczne jak w ciele osoby, od której je pobrano.

Co to w praktyce może oznaczać?
Trafił do nas 24-letni człowiek, który od wczesnego dzieciństwa cierpiał na raka krtani. Mimo że przeszedł ok. 350 zabiegów chirurgicznych, guz ciągle odrastał i zaczął atakować płuca. Pobraliśmy więc jego komórki rakowe i za pomocą nowej metody zaczęliśmy je hodować w laboratorium, jednocześnie testując in vitro działanie trzech leków przeciwnowotworowych. Mieliśmy szczęście, bo jeden z nich zadziałał. W dodatku wszystko zajęło kilka dni. Podaliśmy lek pacjentowi i rak zaczął się kurczyć. Rokowania w jego przypadku są więc na razie optymistyczne. Jesteśmy oczywiście na etapie dalszych badań, bo na razie nasza metoda ma wyłącznie charakter eksperymentalny.

U ilu pacjentów ją teraz stosujecie?
Prawie trzydziestu. A dotychczas hodowaliśmy komórki z tkanek pobranych od około dwustu chorych. Mamy również pacjentów weterynaryjnych.

Na czym polegał trik, dzięki któremu komórki nowotworowe zechciały długo żyć w laboratorium?
Sposób okazał się łatwy, można by nawet rzec banalny, choć jego odkrycie banalne już nie było. Okazało się mianowicie, że pewien związek chemiczny oraz określony typ zdrowych mysich komórek, a dokładnie mówiąc: fibroblastów, tworzą „magiczną” mieszaninę, w której komórki chcą dalej żyć i się namnażać. Związek, o którym mowa, znany był już wcześniej, podobnie hodowle komórkowe złożone z różnych rodzajów komórek. Trik polegał na ich jednoczesnym zastosowaniu.

Dlaczego akurat fibroblasty, i to pochodzące od myszy, zadziałały?
Tego nie wiemy. Co więcej, nie wiemy, dlaczego muszą to być te konkretne fibroblasty. W jakiś sposób – który w tej chwili intensywnie badamy – wraz z owym związkiem chemicznym stymulują komórki nowotworowe do namnażania się, ale i do pozostawania w niemal nienaruszonej postaci.

Czy w ten sposób można hodować dowolny rodzaj komórek?
Niestety nie i jest to pewne ograniczenie tej metody. Bez problemu rosną nam na szalkach komórki nowotworowe tkanki nabłonkowej, ale inne już nie. To i tak jednak sporo, bo możemy w ten sposób badać wiele typów nowotworów – raki jelita, płuc, sutka, prostaty, tarczycy czy trzustki. Ale może i to się zmieni, gdyż jednemu z kolegów udało się hodować i namnażać pewien rodzaj komórek nerwowych. Nie zostało to jednak, na razie, potwierdzone przez inne zespoły naukowców. A ja od niedawna hoduję komórki układu dokrewnego i wygląda na to, że z powodzeniem.

Czyli scenariusz byłby następujący: jeśli ktoś zachoruje na raka, to pobierze się od niego komórki guza, namnoży za pomocą waszej metody i sprawdzi, które leki na nie działają?

Tak. Przy czym można jeszcze pobrać od pacjenta zdrowe komórki, też je hodować i szukać leku będącego dla nich jak najmniej toksycznym, za to zabójczym dla raka. Kolejne zastosowanie, niemające związku ze spersonalizowaną medycyną, to po prostu testowanie medykamentów na hodowanych w ten sposób komórkach, które teraz stały się łatwo dostępne. Na naszym uniwersytecie powstało właśnie specjalne laboratorium, gdzie m.in. będziemy badać działanie ponad tysiąca leków przeciwnowotworowych.

Opatentowaliście tę metodę hodowli komórek. I tu dotykamy dosyć drażliwej kwestii, czy coś takiego nie powinno zostać udostępnione wszystkim bez opłat patentowych?
Nie przeceniałabym znaczenia tego patentu, choć być może uczelnia liczy na jakieś zyski w przyszłości. Chodzi raczej o zaznaczenie, kto był pierwszy. Uczymy bowiem tej metody za darmo każdą grupę naukowców, która wyrazi na to chęć. Przez moje laboratorium przewinęło się w ciągu ostatniego roku naprawdę mnóstwo ludzi. I cały czas pojawiają się kolejni. A współpracujemy z naukowcami z całego świata, m.in. nawiązałam kontakty z Polską.

Czy takie spersonalizowane testowanie leków na komórkach to droga metoda?
Trudno mi powiedzieć, ale nie potrzeba do tego nic więcej niż normalnie wyposażone laboratorium, jakie można znaleźć w wielu miejscach USA czy Polski.

Zajmuje się też pani popularyzowaniem nauki – m.in. prowadzi po polsku blog http://sporothrix.wordpress.com. A w nim sporo energii poświęca histerii wokół szczepionek. Dlaczego akurat ten temat wydał się pani tak istotny?
Niestety, wielu ludzi daje posłuch szarlatanom twierdzącym, że szczepionki przed niczym nie chronią i że są szkodliwe. Nie jest to zjawisko nowe, ale przybiera na sile. Efektem tego jest wzrost liczby przypadków chorób, które dzięki szczepionkom były już bardzo rzadkie. Histeria wokół szczepionek stanowi zatem zagrożenie dla nas wszystkich. Popularyzowanie nauki jest w tym wypadku dawaniem oręża do walki z pseudonauką – oręża, którego czasem może brakować niespecjalistom. Uważam więc, że warto to robić, i chciałabym mieć na to trochę więcej czasu.

rozmawiał Marcin Rotkiewicz

 

Ewa Krawczyk – dr nauk medycznych i specjalistka w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej. Absolwentka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, od ponad 7 lat pracuje na Georgetown University w Waszyngtonie. Przedmiotem jej badań są procesy zachodzące w komórkach nowotworowych ssaków.

Polityka 11.2013 (2899) z dnia 12.03.2013; Nauka; s. 68
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyhodować pacjenta"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną