Czym kończy się brak umiaru, przypomniał sobie niedawno Wojciech Jaroń. – Trochę przeszarżowałem podczas uroczystości rodzinnych, choć ostrzegano mnie, że nie powinienem tego robić – przyznaje. – Dobre mięsko, trochę alkoholu i od razu nawrót choroby. Po co mi to było?
Dna moczanowa – choroba królów i sarmatów niestroniących od wystawnych uczt – daje o sobie znać właśnie przy takich okazjach. „Jak mnie czasem w wielkim palcu łupnie…” – skarżył się Zagłoba w „Ogniem i mieczem”, a wiadomo, że nie gardził trunkami ani tłustym jadłem. Ból palucha u osób dotkniętych dną, nazywaną również podagrą, może być naprawdę dotkliwy. To jak sto szpilek wbijanych nagle w skórę – opisują go pacjenci.
Londyński lekarz Tomasz Sydenham już w 1683 r. przedstawił pierwszy w historii medycyny kompletny opis kliniczny choroby, na którą sam cierpiał: „Zdrowy człowiek po obfitej biesiadzie idzie do łóżka i zasypia. Aż nagle mniej więcej w drugiej połowie nocy budzi się z wielkim bólem, który najczęściej obejmuje wielki palec u nogi, czasem również piętę, podeszwę i kostki. Ból ten jest podobny do bólu przy zwichnięciu, ale chory ma jednocześnie uczucie, jakby bolące miejsce było polewane zimną wodą”.
– Niewiele więcej można do tego dodać – mówi prof. Brygida Kwiatkowska, kierująca Kliniką Wczesnego Zapalenia Stawów w warszawskim Instytucie Reumatologii. Kiedy pan Wojciech ze spuchniętym kolanem zgłosił się do lekarza rodzinnego, usłyszał, że ma wodę w stawie i powinien pójść do ortopedy. – Powiedziałem, że choruję na dnę. Na co? – zapytał lekarz. Na dnę moczanową. Polecił przyjść następnego dnia, bo widocznie musiał doczytać.
Gdyby nasi lekarze rodzinni uczyli się od XVII-wiecznego Sydenhama, cośby o podagrze wiedzieli.