Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Bajka o Monszatanie

Dlaczego firma Monsanto ma tak zły wizerunek

Aktywiści Greenpeace protestują przeciw roślinom GMO pod francuską Tuluzą. Aktywiści Greenpeace protestują przeciw roślinom GMO pod francuską Tuluzą. Frederic Lancelot/SIPA / EAST NEWS
Amerykański koncern biotechnologiczny Monsanto to jedna z najbardziej znienawidzonych firm na świecie, synonim korporacyjnego zła. Czym zapracował na taki wizerunek?
Marsz przeciw Monsanto w chilijskim SantiagoCorbis Marsz przeciw Monsanto w chilijskim Santiago

Od trzech lat, zawsze pod koniec maja, na świecie organizowane są Marsze przeciw Monsanto. Podobno uczestniczą w nich setki tysięcy ludzi w kilkuset miastach, m.in. Warszawie, gdzie w ubiegłym roku przeciwnicy koncernu demonstrowali wspólnie ze zwolennikami legalizacji marihuany. Trudno jednak te szacunki zweryfikować i ocenić rzeczywistą skalę protestów, bo na zdjęciach na ogół marsze wypadają niezbyt imponująco.

Nie ulega jednak wątpliwości, że amerykański koncern ma fatalny wizerunek. Agencja Nielsen, zajmująca się m.in. badaniem nastawienia konsumentów, opublikowała w ubiegłym roku listę 60 firm o najgorszej reputacji. Monsanto zajęło trzecie miejsce, przegrywając tylko z koncernem naftowym BP (to z jego platformy wiertniczej w 2010 r. wyciekły ogromne ilości ropy do wód Zatoki Meksykańskiej, powodując katastrofę ekologiczną) oraz Bank of America (obwiniany o istotny wkład w kryzys ekonomiczny z 2008 r.).

Mały gigant

Teraz ten i tak już fatalny wizerunek może się jeszcze pogorszyć, a to za sprawą legendarnego kanadyjskiego gitarzysty, wokalisty i kompozytora rockowego Neila Younga, który 30 czerwca wydaje płytę zatytułowaną „The Monsanto Years”. Oto fragment jednego z utworów: „Rolnicy nie będą mogli uprawiać tego, co chcą/Jeśli [Monsanto] przejmie kontrolę nad amerykańskimi farmami/Ramię w ramię z faszystowskimi politykami i chemicznymi gigantami”.

Rockman wyśpiewuje dość wiernie to, czego protestujący przeciw biotechnologicznemu koncernowi boją się najbardziej: przejęcia kontroli nad rolnictwem za pomocą patentowanych nasion, które w laboratoriach firmy zostały zmodyfikowane genetycznie. Po to, by rolników całkowicie uzależnić od produktów koncernu (tu warto jednak zauważyć, że majowe marsze nie gromadzą rzesz wzburzonych farmerów, ale głównie wielkomiejskich hipsterów, podstarzałych hipisów i działaczy organizacji zielonych). To niejedyny zarzut pod adresem amerykańskiego koncernu. Ma on bowiem korumpować tysiące naukowców, urzędników, dziennikarzy i polityków na całym świecie, jak również zatruwać środowisko produkowanymi przez siebie pestycydami.

Ale nawet na tym lista śmiertelnych grzechów firmy się nie kończy. Bo Monsanto „bawi się w Pana Boga”, manipulując matką naturą za pomocą inżynierii genetycznej, i miało spowodować falę tysięcy samobójstw rolników w Indiach (którzy uwierzyli reklamom obiecującym wysokie plony bawełny GMO stworzonej przez koncern) oraz bankructw północnoamerykańskich farmerów, broniących się przed dyktatem biotechnologicznego kolosa. A jakby tego było mało: za firmą kładzie się długim cieniem wyjątkowo paskudna przeszłość, niemal porównywalna z historią niemieckich koncernów chemicznych, pomagających zbrodniarzom III Rzeszy w organizowaniu masowych mordów milionów ludzi.

Czy Monsanto naprawdę jest instytucją o tak ogromnej sile oddziaływania w skali globalnej i złem wcielonym XXI w.? Wątpliwości pojawiają się już, gdy spojrzy się na listę (np. magazynu „Forbes”) największych spółek akcyjnych – Monsanto znajduje się dopiero na 360. miejscu. Jego zysk w wysokości 2,4 mld dol. oraz wartość rynkowa wynosząca 55,7 mld wyglądają bardzo mizernie w porównaniu np. z koncernem Exxon Mobile – odpowiednio 32,5 mld oraz 357,1 mld, czy Apple: 44,5 mld i 741,8 mld. Na liście „Forbesa” Monsanto wypada również gorzej od kilku innych wielkich firm z branży biotechnologicznej, czyli m.in. produkujących rośliny zmodyfikowane genetycznie. BASF jest na 71. miejscu, Bayer na 108., Dow Chemical na 139.

Lobbing Monsanto też nie robi wielkiego wrażenia – firma przeznacza na ten cel 5–6 mln dol. rocznie. Podobne sumy płaci inny duży koncern biotechnologiczny DuPont. Ale znów: kwoty te nie szokują, jeśli zestawi się je z funduszami innych koncernów – np. koszty lobbingu General Electric to 21 mln dol., Google – 18 mln, a koncernu zbrojeniowego Northrop Grumman – 17,5 mln. Można wydatki Monsanto zestawić także z sumami organizacji Greenpeace, agresywnie zwalczającej wykorzystanie roślin GMO – w latach 1999–2012 wydawała na akcje propagandowe wymierzone w biotechnologię rolniczą 6 mln dol. rocznie.

Wątpliwości dotyczące omnipotencji Monsanto jeszcze rosną, gdy przyjrzy się jego pozycji na rynku upraw roślin GMO (a ten sektor rolnictwa rozwija się bardzo dynamicznie poza Europą, np. prawie cała kukurydza, soja i bawełna, uprawiane w USA, Indiach czy Kanadzie, to odmiany zmodyfikowane genetycznie). Koncern jest postrzegany jako monopolista, choć w rzeczywistości amerykański i światowy rynek roślin GMO zdominowała wielka szóstka firm biotechnologicznych: Monsanto, DuPont, Bayer, BASF, Dow Chemical i Syngenta. Wśród nich Monsanto jest wprawdzie bardzo silnym graczem, ale nie ustępuje mu DuPont – np. na amerykańskim rynku soi GMO to ta druga firma wygrywa w stosunku 36 do 28 proc. Tyle że przeciw DuPont czy innym koncernom tworzącym rośliny GMO nikt nie organizuje marszów protestacyjnych ani nie śpiewa o nich piosenek. Nie są też obiektem tysięcy agresywnych internetowych memów i tekstów, nie pisze się o nich książek (m.in. wydany po polsku „Świat według Monsanto”) i nie kręci filmów dokumentalnych (których Monsanto dorobiło się już kilku).

Od sacharyny do chemii

Dlaczego tylko ten jeden biotechnologiczny koncern funkcjonuje w zbiorowej świadomości jako synonim zła? Ponieważ nie jest po prostu dużą firmą działającą na rynku rolnym, ale częścią znacznie szerszego i ciekawego zjawiska: zderzenia nauki ze współczesną gospodarką, zdominowaną przez duże korporacje, oraz społecznymi lękami, pseudonauką i miejskimi legendami. Żeby zrozumieć, jak Monsanto wciągnięto w ten wir, który zniszczył jego wizerunek, warto przez chwilę przyjrzeć się bliżej jego bardzo ciekawej historii.

Firma została założona w 1901 r. w mieście St. Louis przez Johna Francisa Queenya, Amerykanina urodzonego w Chicago, który zakończył edukację na 6 klasach szkoły. Musiał bowiem po wielkim pożarze w Wietrznym Mieście w 1871 r. szybko znaleźć pracę zapewniającą utrzymanie. Pod koniec XIX w. przeniósł się do St. Louis, gdzie zatrudnił się w jednej z największych ówczesnych firm farmaceutycznych. Następnie stworzył własne przedsiębiorstwo, startując z kapitałem 5 tys. dol. Jego nazwa pochodziła od nazwiska żony Queenya – Olgi Mendez Monsanto.

Początkowo firma zajmowała się wytwarzaniem sacharyny (używanej przez niektórych zamiast cukru) i waniliny („syntetycznej wanilii”). W kolejnych latach profil produkcji Monsanto znacznie się poszerzył i przedsiębiorstwo stało się jednym z czołowych graczy amerykańskiej branży chemicznej.

Ten okres działalności z pewnością nie przynosi koncernowi chluby, ale pod tym względem nie jest wyjątkiem wśród innych przedsiębiorstw o podobnym portfolio. Monsanto produkowało bowiem różne chemikalia, które z czasem okazały się niebezpieczne (środek owadobójczy DDT czy polichlorowane bifenyle, w skrócie PCB, czyli organiczne związki chemiczne stosowane głównie w przemyśle elektrotechnicznym; wytwarzania tych drugich – ze względu na toksyczność – zabroniono w USA w 1979 r.). Za skażenie środowiska naturalnego i spowodowanie zagrożenia dla zdrowia oraz życia mieszkańców miasta Anniston w Alabamie Monsanto musiało wypłacić w sumie 700 mln dol. odszkodowań. Przyczyną było spuszczanie przez fabrykę PCB toksycznych ścieków do miejscowej rzeki.

Szalone krowy i GMO

Jednym z często pojawiających się zarzutów wobec koncernu jest również fakt, że był on producentem Agent Orange. To mieszanina dwóch herbicydów, powodujących zrzucanie liści przez rośliny, którą armia amerykańska rozpylała nad dżunglą podczas wojny wietnamskiej – miało to pozbawić kryjówki komunistycznych partyzantów. Opryski nie tylko niszczyły tropikalny las, ale z powodu niezamierzonego zanieczyszczenia w trakcie produkcji toksyczną dioksyną powodowały też poważne problemy zdrowotne u ludzi. Czyniąc z tego zarzut pod adresem Monsanto, nie wspomina się, że koncern był jedną z ośmiu firm wytwarzających Agent Orange na polecenie rządu USA (przedsiębiorstwa z pewnością na tym zarabiały, ale nie mogły odmówić produkcji na mocy federalnego prawa z 1950 r., czyli Defense Production Act). Ponadto Monsanto ostrzegało władze o zanieczyszczeniu herbicydów niebezpieczną dioksyną.

To jednak nie mało chlubna chemiczna przeszłość koncernu z St. Louis przyniosła jej poczesne miejsce w rankingach najbardziej nielubianych firm świata. Na początku lat 80. Monsanto niemal całkowicie porzuciło brudny chemiczny biznes na rzecz inwestycji w rodzącą się wówczas biotechnologię rolniczą. Nowe narzędzia inżynierii genetycznej dawały bowiem możliwość o wiele precyzyjniejszego uzyskiwania pożądanych cech roślin uprawnych niż metody modyfikacji genetycznych stosowane od dekad w rolnictwie – wywoływanie mutacji (np. za pomocą promieniowania jonizującego), krzyżówki czy hybrydyzacja (więcej POLITYKA 13/12).

Już w 1987 r. amerykański koncern przeprowadził pierwsze próby polowe roślin GMO. Za sprawą potężnych inwestycji w badania i infrastrukturę naukową Monsanto szybko stało się liderem branży biotechnologii rolniczej. Celem firmy było – zresztą w pełni osiągniętym – uzyskanie odmian roślin dających większe zyski rolnikom, przede wszystkim dzięki rezygnacji z oprysków pestycydami (lub przejściu na znacznie mniej toksyczne substancje) oraz znacznemu ograniczeniu kosztownych i wyjaławiających glebę zabiegów, takich jak głęboka orka (by skutecznie pozbyć się chwastów). Tak powstała np. kukurydza Bt, która sama wytwarza bakteryjną toksynę bezpieczną dla ludzi i większości zwierząt, ale zabójczą dla jej szkodników. Toksynę – dodajmy – stosowaną od dziesięcioleci w formie oprysków w rolnictwie ekologicznym.

Zapewne w innym momencie niż połowa lat 90. XX w. (gdy zaczęto komercyjnie uprawiać na dużą skalę pierwsze rośliny GMO) wynalazki amerykańskiej firmy zostałyby przychylnie przyjęte przez opinię publiczną. Ale w tamtym czasie w Europie wśród bydła wybuchła epidemia BSE (nazywana chorobą szalonych krów), podważając zaufanie do nauki i instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo żywności. Do tego dołączyły lęki przed inżynierią genetyczną, wynikające głównie z niewiedzy protestujących, jak funkcjonuje współczesne rolnictwo i że człowiek modyfikuje genetycznie rośliny od tysięcy lat (a na wielką skalę od dziesięcioleci), tyle że mniej precyzyjnymi (a więc i mniej bezpiecznymi) metodami.

Źródła irracjonalnego lęku przed GMO to temat na osobny artykuł, pozostańmy więc przy konstatacji, że fala niechęci wobec biotechnologii rolniczej uderzyła mocno w wizerunek Monsanto. Obraz koncernu manipulującego naturą, tworzącego groźne mutanty (choć tak naprawdę rośliny GMO genetycznymi mutantami nie są), próbującego rzekomo zawładnąć produkcją żywności i niszczącego tradycyjne rolnictwo, świetnie wpisywał się w społeczne lęki naszych czasów.

Koncern zareagował na te obawy w niezbyt przemyślany sposób, niemal kompletnie je ignorując i nie starając się wytłumaczyć opinii publicznej, o co w biotechnologii rolniczej chodzi i jakie korzyści przynosi rolnikom, środowisku naturalnemu i konsumentom przy niewielkich potencjalnych zagrożeniach (które niesie ze sobą każda nowa technologia). Prawdopodobnie Monsanto wychodziło wówczas z założenia, że skoro jego produkty są bezpieczne i czynią rolnictwo mniej uciążliwym dla środowiska, a farmerzy są z nich bardzo zadowoleni, to po co się przejmować irracjonalnymi lękami, szczególnie że po stronie przeciwników narastała coraz bardziej oderwana od rzeczywistości kampania czarnego piaru wobec GMO. Koncern oskarżano o kupowanie przychylności naukowców, choć tysiące niezależnych od przemysłu biotechnologicznego badań czy trwające ćwierć wieku programy naukowe, kosztujące setki milionów euro (m.in. na zlecenie Komisji Europejskiej), dowodziły bezpieczeństwa stosowania inżynierii genetycznej w rolnictwie.

Weźmy inny przykład. Monsanto zarzucano, że patentuje swoje rośliny i nie pozwala rolnikom zostawiać ziarna na zasiew, tylko zmusza co roku do kupowania swoich produktów. Tyle że pierwsze patenty na rośliny pojawiły się w USA już w 1930 r., a ochroną własności intelektualnej objęto z czasem konwencjonalne (czyli nie GMO) odmiany roślin, również w Unii Europejskiej. Np. rolnik w Polsce (jeśli ma gospodarstwo powyżej 10 ha) nie może zostawić sobie ziarna i wykorzystać na kolejny zasiew bez wniesienia opłat licencyjnych na rzecz jego producenta. Zresztą problem patentów to osobna kwestia, dotycząca nie tylko biotechnologii rolniczej, ale też wielu innych branż, m.in. produkcji leków czy informatyki. Monsanto oskarżano także o wprowadzanie do roślin tzw. genów terminatorowych, czyli powodujących, że w następnym pokoleniu nic już nie wyrastało np. z ziaren kukurydzy. W rzeczywistości koncern nigdy nie zastosował tej technologii w odmianach komercyjnych. Taki gen niewiele by zresztą zmienił, bo dziś rolnicy kupują nowy materiał siewny co roku, gdyż tylko wówczas mają gwarancję uzyskania wysokich plonów, m.in. dzięki odporności roślin na choroby i dostosowaniu ich do lokalnych warunków klimatycznych.

Argumentum ad Monsantium

Ale chyba jednym z najbardziej nieuczciwych zarzutów pod adresem amerykańskiej firmy było jej obwinianie o wywołanie fali tysięcy samobójstw indyjskich rolników. Ich sprawcą miała być stworzona przez koncern bawełna Bt, potrafiąca sama bronić się przed szkodnikami, dzięki czemu znacznie redukowała liczbę oprysków środkami owadobójczymi (co dawało oszczędności rolnikom i chroniło środowisko naturalne). Firma obiecywała dobre plony, tymczasem okazywały się one niskie i zadłużający się na zakup droższego ziarna GMO rolnicy w desperacji popełniali samobójstwo. Niezależne badania przeprowadzone w Indiach wykazały jednak coś przeciwnego – dochody tamtejszych rolników dzięki bawełnie GMO znacząco i trwale rosły (więcej POLITYKA 42/13). Monsanto nie spowodowało również bankructw amerykańskich czy kanadyjskich farmerów, rzekomo pozywanych za naruszanie praw patentowych, gdy na ich polach przez przypadek zaczynały rosnąć odmiany GMO (więcej POLITYKA 52/11), bo trafiły tam np. przywiane wiatrem z upraw sąsiadów. Koncern w takich sytuacjach na własny koszt usuwa zmodyfikowane rośliny i wypłaca odszkodowanie. Natomiast rzeczywiście wytoczył procesy ok. 150 rolnikom (spośród kilkuset tysięcy kupujących co roku w Ameryce nasiona produkcji Monsanto), którzy zostawiali np. nasiona zmodyfikowanego genetycznie rzepaku na zasiew w kolejnym roku i świadomie nie płacili firmie należnych jej – zgodnie z podpisywanym kontraktem – opłat.

Wielkim paradoksem jest to, że niechęć czy wręcz nienawiść do amerykańskiej firmy pojawiła się i zaczęła narastać wtedy, gdy ta postanowiła porzucić brudny chemiczny biznes na rzecz biotechnologii, przyczyniającej się do uczynienia rolnictwa mniej uciążliwym dla środowiska. Ale społeczne emocje podążają własnymi, często pokrętnymi ścieżkami. Z pewnością Monsanto skanalizowało lęki przed korporacjami i tym, co nieznane, a także wzbudziło tęsknotę za życiem na farmie zgodnym z przyrodą (cokolwiek by to znaczyło). A mówiąc językiem freudowskiej psychoanalizy, pobudziło tkwiący w zbiorowej nieświadomości archetyp Frankensteina, strasznego tworu szalonych naukowców, manipulujących naturą i łamiących jej prawa.

Ale Monsanto to nie tylko straszak czy budzący grozę mit współczesności. Być może nazwa firmy wejdzie na stałe do podręczników erystyki, gdyż pojawia się niemal w każdym sporze dotyczącym GMO w roli młota na czarownice. Brian Dunning, amerykański bloger, sceptyk i racjonalista, m.in. na podstawie swoich doświadczeń w dyskusjach internetowych ukuł termin argumentum ad Monsantium – czyli coś analogicznego do argumentum ad personam. Jeśli komuś nie podoba się GMO, ale nie bardzo wie dlaczego, zawsze może powiedzieć „a bo Monsanto” i oskarżyć adwersarza o konszachty z Monszatanem (czego autor tego tekstu doświadczył wielokrotnie na własnej skórze).

Polityka 26.2015 (3015) z dnia 23.06.2015; Nauka; s. 62
Oryginalny tytuł tekstu: "Bajka o Monszatanie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną