Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Rzymianin w podróży

Jak jadali i nocowali starożytni mieszkańcy Rzymu

Kąpielisko w angielskim mieście Bath, do którego licznie podróżowali Rzymianie. Kąpielisko w angielskim mieście Bath, do którego licznie podróżowali Rzymianie. Moment RM / Getty Images
Branża hotelarsko-gastronomiczno-rozrywkowa jest dziś niebywale rozwinięta i dochodowa. Ale to nie wytwór naszych czasów. W znacznym stopniu jedynie kopiujemy infrastrukturę, którą wymyślili starożytni.
Miejska tawerna (tabernae) w Ostii.AN Miejska tawerna (tabernae) w Ostii.
Mozaika z Hypnosem z odkopanego w latach 30. XX w. hotelu w Risan.Jerzy Miałdun Mozaika z Hypnosem z odkopanego w latach 30. XX w. hotelu w Risan.

W Lattes koło Montpellier archeolodzy natrafili na restaurację z I w. p.n.e. – najstarszą we Francji portową tawernę. Gdy w budynku przy porcie odkopano paleniska i młyny, okrzyknięto go piekarnią, ale kiedy w kolejnym sezonie odsłonięto dużą salę jadalną, pełną potłuczonych naczyń, ości ryb i kości zwierząt, przeważyła opinia, że to tawerna. Jedynym, co podważa tę teorię, jest brak monet, którymi płacono za strawę i trunki, ale resztki pokonsumpcyjne wydają się zbyt liczne jak na pozostałości po prywatnych ucztach. Lattes (łac. Lattara), skromna osada rybacka, zmieniła się w port dopiero pod wpływem Rzymian w I w. p.n.e. Zsiadający ze statków kupcy z Grecji, Italii i Hiszpanii musieli mieć gdzie zjeść i wypić. Lokale gastronomiczne w rzymskim stylu stanowiły ważny element romanizacji podbijanych terenów, a w Galii przyjęły się wyjątkowo szybko, bo jej mieszkańcy słynęli z zamiłowania do biesiad i słabości do alkoholu. Stosy potłuczonych naczyń na wino z Lattes dowodzą, że biesiadujący z pewnością za kołnierz nie wylewali.

Fast food pompejański

W owym czasie w samym Rzymie do knajp chodzili nie tylko marynarze i turyści. Jedzenie na mieście stanowiło dla klas niższych konieczność, ponieważ w kwartałach mieszkalnych (insulach), zabudowanych wielopiętrowymi kamienicami, najtańsze pokoje na wynajem nie miały kuchni. – Własna kuchnia była rodzajem luksusu, dlatego na uczty w domach stać było tylko najzamożniejszych. Ale jadając na mieście, wcale nie trzeba było opuszczać insuli, bo w obrębie tych samowystarczalnych ekonomicznie organizmów zazwyczaj był jakiś sklep i knajpa – tłumaczy prof. Piotr Dyczek z Ośrodka Badań nad Antykiem UW.

Oczywiście największe nagromadzenie jadłodajni znajdowało się tam, gdzie tłumy ludzi robiły interesy lub szukały rozrywki, czyli przy forach, łaźniach bądź teatrach. W kilkunastotysięcznych Pompejach archeolodzy naliczyli aż 118 jadłodajni, ale prawdziwe ich zatrzęsienie było przy prowadzącej do miasta Bramie Stabiańskiej. W barach szybkiej obsługi serwowano proste i tanie dania zimne (coś na kształt tapas) oraz ciepłe (m.in. przypominające hot dogi kiełbaski w chlebie). Ale z badań pozostałości resztek organicznych z kanalizacji i latryn na tyłach tawern przy Bramie Stabiańskiej wynika, że nawet tam – oprócz łatwo dostępnego chleba, owoców, orzechów, oliwek, ryb czy jaj – jadano potrawy z dodatkiem importowanych przypraw, wykwintne skorupiaki, a nawet mięso żyrafy.

Tawerny i szynki nie cieszyły się dobrą reputacją, w końcu jadała w nich biedota i niewolnicy, można było tam dostać w nos albo być nagabywanym przez krążące w pobliżu prostytutki. O randze lokalu decydowały menu, standard i klientela. Najpopularniejsze były miejskie tawerny (tabernae) z kamiennym kontuarem otwartym na ulicę i z izbami na zapleczu, w których podawano jedzenie do stołów. Gorsze były wiejskie karczmy (cauponae), a za najpodlejsze uchodziły ulokowane zazwyczaj w piwnicach szynki (ganes). Zdarzały się jednak restauracje, w których można było zjeść elegancko, czyli leżąc na trikliniach, jak to mieli w zwyczaju dobrze urodzeni Rzymianie. Jak zachwalał poeta Marcjalis, w I w. było to możliwe m.in. w małej rzymskiej restauracji przy Mauzoleum Augusta.

Hotel pod Hypnosem

Inną kategorią były oferujące podróżnym nie tylko posiłek, ale i nocleg hotele (hospitia et stabulum) z pokojami dla podróżnych oraz miejscami dla wozów i koni. W Pompejach naliczono aż 20 hoteli, a w porcie Ostia przy ujściu Tybru hospitium miało aż trzy piętra. Na otoczonym portykiem dziedzińcu był basen, w którym myto po podróży ręce i twarz, jadano w znajdującej się w głębi jadalni (tablinum), a spano w pokojach na piętrach. Rzadko bywały pojedyncze, a w łóżkach jeśli w ogóle były nie było pościeli, dlatego bogacze woleli zatrzymywać się w podróży u znajomych albo jeździli z własnymi namiotami, łożami i prowiantem. Niektóre hotele starano się przystosować dla bardziej wymagających gości. Jak hotel w Risan w Czarnogórze.

Rzymskie Risan było ważnym portem adriatyckim i miejscem, z którego wychodziła droga lądowa wiodąca do prowincji naddunajskich. Przybywający tu podróżni mogli przenocować w hotelu (odkopano go w latach 30. XX w.). Co ciekawe, gdy badacze natrafili na ruiny budowli z pięcioma mozaikami, założyli, że była to bogata willa miejska. Dopiero kilka lat temu polscy archeolodzy odkryli, że ten funkcjonujący od II do IV w. budynek miał piętro z pokojami. – Poza tym pozostałości naczyń zasobowych, fragmenty amfor, sala jadalna pełna resztek pokonsumpcyjnych, w której jadali biedniejsi goście, oraz sale z mozaikami, w których na trikliniach stołowali się bogacze, wskazują, że była to oberża – tłumaczy prof. Dyczek.

Wyjątkowym znaleziskiem jest mozaika z bogiem snu Hypnosem. Choć jest to bóstwo doskonale nadające się na opiekuna hotelu, nieznane są dotąd żadne inne jego przedstawienia. – Nie było nawet wzorów, bo nasz Hypnos to po prostu leżąca nimfa (co prawda o męskich rysach) z zamkniętymi oczami i dorobionymi skrzydełkami. Co ciekawe, mozaikę wykonano w barwnym stylu afrykańskim, mimo że wówczas w pobliskim Splicie działała lokalna szkoła. Zapewne właściciel chciał, by liczni goście z Afryki czuli się tu jak u siebie – przekonuje profesor. Nie wiadomo, czy profity z Hotelu pod Hypnosem czerpał prywatny właściciel, władze miejskie czy port, ale wiadomo, że nie był to cesarz, bo państwowe stacje drogowe miały niższy standard i nie budowano ich w miastach.

W rzymskich miastach gastronomią i hotelarstwem najczęściej parali się wyzwoleńcy (choć formalnymi właścicielami lokali bywali też dobrze urodzeni Rzymianie), wiele też było prywatnych zajazdów na rzymskich drogach, ale poczta i transport publiczny były państwowe. Cesarz August systemy te stworzył, wzorując się na organizacji traktów drogowych w imperium perskim i pustynnych szlakach karawanowych. Pod nadzorem państwa powstała wówczas w całym imperium sieć brukowanych i bitych dróg, na których co kilka mil budowano stacje (mutationes), gdzie można było zjeść, odpocząć i wymienić konie, oraz rozmieszczone rzadziej zajazdy (mansiones) z pokojami dla gości. Archeolodzy w różnych częściach imperium znajdują pozostałości stacji – najczęściej oprócz łaźni i ogrzewanego pomieszczenia są tam stajnie i warsztaty, w których można było naprawić wozy i uprzęże. Stacji było tak wiele, że w promieniu 4–5 km od obozu w Novae archeolodzy bułgarscy namierzyli ich aż cztery.

Dziś pracownik dostaje delegację i może liczyć na zwrot kosztów podróży, wysłannik cesarski dostawał bilet (diploma), uprawniający go do darmowego przejazdu i wyżywienia. Ich podrabianie było plagą i kontrolerzy drogowi mieli pełne ręce roboty, bo zwykli turyści nie dość, że musieli płacić za usługi, to jeszcze, gdy w skromnych, ale za to bezpieczniejszych, państwowych zajazdach był komplet, musieli się liczyć z tym, że spędzą noc na dworze.

Rzymskie wakacje

„Byłoby szczytem przyjemności zjeść śniadanie w Syrii, a kolację w Italii” – marzył w II w. rzymski pisarz Lukian. Bez samolotów to niemożliwe, ale rzymski system drogowy był tak świetny, że pozwolił na rozwój turystyki. Co prawda starożytni głównie podróżowali w interesach, ale nie tylko. Pierwszymi turystami byli pielgrzymi udający się do sanktuariów i na powiązane z obchodami świąt igrzyska. Olimpię, Delos czy Ateny co jakiś czas najeżdżały tłumy, a chorzy licznie przybywali na leczenie na Kos czy do Epidauros. Według bedekera Pauzaniasza w II w. w samej Helladzie było aż kilkanaście kąpielisk, a w Epidauros jeden z hoteli mógł pomieścić nawet 160 osób.

Podczas gdy w Grecji leczenie polegało na kontakcie z bogami (m.in. terapii poprzez sen), praktyczni Rzymianie bardziej wierzyli w lecznicze właściwości wód termalnych, masaży, diet i odpoczynku, stąd popularność kąpielisk w Bath, Wiesbaden czy Aix-en-Provence. – Miesięczne kuracje u wód państwo fundowało schorowanym weteranom. Pod Zagrzeb, do Aque Iasae, hotelowych kompleksów z łaźniami, wysyłano żołnierzy z I Legionu Italskiego, stacjonującego w badanym przez nas obozie wojskowym w Novae w Bułgarii – przypomina prof. Dyczek.

Zamożni Rzymianie, chcąc uciec od zgiełku miasta, odpoczywali zazwyczaj we własnych willach, np. w słynnych Bajach nad Zatoką Neapolitańską. Wypad do tego kurortu miał dla wielu charakter turystyki gastronomicznej, bo w znajdującym się w pobliżu słonym Jeziorze Lukryńskim były ponoć najlepsze w Italii węgorze i ostrygi. W sezonie nad brzegiem morza i jeziora trwały całonocne biesiady. – Risan też słynęło z węgorzy, których do dziś jest w okolicy zatrzęsienie, ale kucharze, chcąc trafić w gusty wszystkich klientów, mieszali zapewne mięsną kuchnię iliryjską z rzymskimi potrawami z ostryg, muszli i ryb – sądzi badacz.

Miejsca, gdzie można było wypocząć i dobrze zjeść, sprzyjały rozpuście. Zresztą z usług prostytutek korzystano powszechnie (w Pompejach funkcjonowało 35 lupanarów) i nie uważano tego za coś wstydliwego. Nikogo nie dziwiły ani wspólne wizyty w toalecie, ani widok uprawiającej seks pary w wieloosobowym pokoju hotelowym. Dziewczyna do towarzystwa często bywała wpisana w cenę usługi hotelowej. Na jednej z rzymskich płyt nagrobnych przedstawiono płacącego karczmarce mężczyznę w stroju podróżnym, z mułem. Nad scenką jest zabawny dialog, z którego wynika, że gość nie ma problemu, by zapłacić za wino, chleb i mięso 3 asy oraz za dziewczynę 8 asów, ale gdy dowiaduje się, że na siano dla muła musi wydać 2 asy, wzdycha: Ten muł mnie zrujnuje.

Nierządem parały się głównie niewolnice, dobrze urodzonych panienek ta wolność obyczajowa raczej nie dotyczyła. Rzymscy moraliści przestrzegali patrycjuszy, by nie wysyłali córek do Bajów i innych kurortów, bo zbyt dużo kręci się tam szukających rozrywek mężczyzn, żadna młoda dama sama też nie wybierała się w podróż, nie chodziła do tawern i nie nocowała w zajazdach, w których – jak głosiły legendy – bywało niebezpiecznie.

Antyczna psychoza

Przydrożne zajazdy nie cieszyły się dobrą opinią, a oberżyści mieli status tak niski jak złodzieje. Według edyktu z 380 r. do elitarnych formacji wojskowych nie zaciągano oberżystów, kucharzy i piekarzy, a Rzymianin, żeniąc się z karczmarką, tracił prawa obywatelskie. Prawda bowiem była taka, że wielu oszukiwało i podkradało owies, a byli i tacy, którzy wchodzili w układy z grasującymi na drogach bandytami. Zresztą do wielu oberży wchodziło się na własne ryzyko, bo we wspólnej jadalni szukały zaczepki podpite zbiry, a w pokojach pełno było brudu i robactwa. Wśród podróżnych krążyły opowieści o oberżystach-mordercach i karczmarkach czarownicach, przypominające filmy grozy, jak „Psychoza” czy „Czerwona oberża”. I tak Cycero pisał o gospodzie w Megarze, której właściciel zamordował gościa dla zysku i tylko proroczy sen, jaki miał jego przyjaciel, pozwolił znaleźć ciało i ukarać zbrodniarza; a lekarz rzymski Galen straszył oberżystą z Judei serwującym zupę, w której pływał ponoć ludzki palec.

Oberżyści musieli walczyć o klienta, zachwalając swoje usługi. W gospodzie w Lyonie właściciel Semptumenus kazał napisać: „Tu Merkury obiecuje zysk, Apollo zdrowie, a Semptumenus przyjęcie i posiłek. Kto tu zajeżdża, staje się lepszy. Turysto, pomyśl, gdzie masz się zatrzymać”. Szyldy z nazwami i dekoracje (pigmej ze słoniem ze ściany jednej z pompejańskich knajp) miały pomóc klientowi zapamiętać lokal, tym bardziej że głównie działała reklama szeptana. Dzięki niej ludzie drogi wiedzieli, gdzie bezpiecznie przenocować, a smakosze, gdzie dobrze zjeść. Mimo to podróżni i tak musieli być przygotowani na trudy wyprawy, zwłaszcza że dostęp do kobiet i jadła był znacznie łatwiejszy niż intymność i spokojny sen w wygodnym i czystym łóżku. Z tego punktu widzenia bóg Hypnos był rzeczywiście pożądanym patronem eleganckiego hotelu, choć zdaje się, że dzban wina działał równie skutecznie jak jego wstawiennictwo.

Polityka 14.2016 (3053) z dnia 29.03.2016; Nauka; s. 72
Oryginalny tytuł tekstu: "Rzymianin w podróży"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną