Łowcy polowań
Jak się zmienił sposób ukazywania drapieżników w programach przyrodniczych
Nie krwawą jatką, lecz niepowodzeniem – tak kończy się większość polowań drapieżników. Złowienie pożywienia uzależnione jest od lat ćwiczenia krzepy fizycznej, bezszelestnego poruszania się, od wrodzonego sprytu i umiejętnego wykorzystywania warunków środowiska naturalnego. Seria BBC „Łowcy”, której narratorem jest David Attenborough, i którą w przyszłym tygodniu będzie można kupić na DVD z POLITYKĄ (dwie pyty, łącznie 350 minut nagrań), pokazuje wyspecjalizowane i przebiegłe drapieżniki świata i ich zwinne, równie przebiegłe ofiary. Dla obu stron polowanie jest sprawą życia i śmierci, ale przyjmowana przez drapieżnika strategia przetrwania jest ciekawsza niż sam moment zabicia ofiary ograny w nieskończoność we wcześniejszych programach przyrodniczych.
Chodzi o to, by pokazać ludziom naturę z perspektywy zwierząt. Mniejszą ingerencję w zachowanie zwierząt i ich relację ze środowiskiem umożliwiają filmowcom wynalazki techniczne. Kamery, sprzęt używany wcześniej na przykład przez wojskowych, przystosowywane są do nowych zadań podczas kilkutygodniowych, wypełnionych czekaniem planów zdjęciowych w odludnych miejscach (to taka praca: operatorzy BBC Jeff Wilson i Mark Smith 10 lat temu po raz pierwszy sfilmowali polującą panterę śnieżną, ale na dobre ujęcie czekali w górach Pakistanu aż osiem miesięcy). Razem z rozwojem technologii dającej piękniejsze ujęcia zmienia się też wrażliwość obserwatorów: nieinwazyjne podejście filmowców zmieniło podejście widzów do ochrony przyrody, nauczyło również szacunku dla drapieżników.
Mam kły, mam pazury
Większość zwierząt rusza na łowy w nocy. BBC dopiero od kilku lat dysponuje sprzętem do kręcenia wysokiej jakości zdjęć w ciemności. Zbudowane przez techników BBC dwie kamery Starlight pozwalają filmować zachowanie zwierząt w naturalnym świetle gwiazd. Urządzenie przejmuje z nocy każdy foton światła i elektronicznie go zwielokrotnia, tak by podczas filmowania uzyskać wyraźny obraz w jakości HD. Technologia Starlight jest trafnym sposobem wykorzystania właśnie bardzo silnych czujników światła, wynikiem doświadczeń naukowców i pozyskania amerykańskiego sprzętu wojskowego. Jest również efektem poszukiwań sięgających jeszcze czasów pierwszych gogli noktowizyjnych stosowanych przez żołnierzy podczas wojny w Wietnamie. W końcu ulepszanie technologii zdjęć nocnych trwało dziesięciolecia, wystarczy porównać ostatnie serie BBC Earth z rozmytym obrazem legendarnego programu Attenborough „Życie na Ziemi” realizowanego w latach 70.
Sztuczne światła zawsze płoszyły zwierzęta, a stosowane później kamery na podczerwień nie pozwalały na uzyskanie tak dobrej jakości zdjęć. Nadal wyzwaniem jest zbudowanie kamery, która pozwalałaby na filmowanie nocą w kolorze. „Jednak dzięki Starlight już udało się uzyskać nowe dla nauki informacje: okazało się, że polujące w nocy lwy unikają przestrzeni zalanych światłem księżyca, a antylopy wariują w tym czasie ze strachu, nie będąc w stanie po ciemku korzystać w pełni z czułych zmysłów słuchu i węchu” – opowiadał w magazynie „Wired” Nick Turner z największego na świecie zespołu realizującego filmy przyrodnicze BBC Natural History Unit.
Problemem, który nadal rozpracowują technicy z BBC, jest też stworzenie zdalnie sterowanej, możliwie cichej kamery. Od 10 lat stosowany jest przez nich system Cineflex, znów przystosowana technologia wojskowa: z rakiet naprowadzających zostało wyjęte urządzenie, która powoduje, że przymocowana pod helikopterem kamera zawsze trzyma się celu. Urządzenie pozwala na stabilne wykadrowanie zwierząt z perspektywy god’s eye (z ang. oka bożego) i robienie zbliżeń w jakości HD z powietrza, z odległości nawet jednego kilometra.
„Kłopot w tym, że takie rozwiązanie od 10 lat wywołuje u widza to samo uczucie: pozwala realizować solidne, dramatyczne ujęcia pokazujące krajobraz i śledzące stado z powietrza” – tłumaczył podczas konferencji technologicznej Mike Gunton z BBC Natural History Unit. Dlatego filmowcy szukający nowych punktów widzenia coraz przychylniej patrzą na drony. Nie są doskonałe, instalowane w nich silniki elektryczne głośno szumią i odstraszają dzikie zwierzęta. Za to bardzo naturalnie wypadają ujęcia na ziemi filmowane kamerami przemysłowymi CCTV śledzącymi ruch (camballs). Zamaskowane błotem kuliste urządzenia zostawia się w okolicy legowisk lwów lub likaonów, a kable przeciąga do oddalonego kontrolera maszyny. Problem w tym, że młode drapieżniki regularnie przewracają kamery łapą.
Niedźwiedź w bazie
Coraz więcej pojawia się też eksperymentów przyrodniczych realizowanych w wirtualnej rzeczywistości. Biolodzy z nowojorskiego Baruch College zbudowali kamerę symulującą oko rekina, która pozwala zobaczyć świat podwodny tak, jak widzą go niektóre zamieszkujące głębiny gatunki – we fluorescencyjnych niebieskozielonych barwach. A projekt artystyczny realizowany w lesie Grizedale, w sercu brytyjskiego Lake District, pozwalał użytkownikom ubranym w hełmy VR zobaczyć przestrzeń tak, jak widziałaby ją ważka, żaba albo sowa. Ale to na razie tylko hakowanie ludzkich zmysłów i łączenie sztuki z technologią.
David Attenborough uczestniczył w rozwijaniu się całej potrzebnej do filmowania zwierząt technologii, w realizowaniu opartych zawsze przede wszystkim na instynkcie operatora ujęć. Pierwsze filmy Attenborough realizował na małej kamerze 16 mm, a niedawno pracował na planie projektu przyrodniczego filmowanego przez drony w trzech wymiarach. W serii „Łowcy” uczestniczył już tylko jako zamknięty w studiu nagrań narrator, ale w terenie jednocześnie pracowało aż 30 operatorów. Dla kogoś, kto 8 maja skończy 90 lat, niespecjalnie pociągające musi być przeżywanie historii, jaka przytrafiła się ekipie kręcącej wtedy w Arktyce. Wygłodniała biała niedźwiedzica, po nieudanym polowaniu na foki, zainteresowała się obserwującymi ją ludźmi: kilkakrotnie włamywała się do ich bazy. Attenborough w urodzinowym wywiadzie, który zostanie wyemitowany w BBC Earth 8 maja, mówi: „Nie mam żadnych ambicji. (...) To wielki przywilej móc zobaczyć to wszystko, co ja zobaczyłem. (…) Bardziej interesuje mnie robienie programów, w których sam nie występuję”. Jeżeli chodzi o „Łowców”, znów powtarza to, na czym bardzo zależy obecnie producentom dokumentów: zdjęcia realizowane są w taki sposób, że widz może sobie dobrze wyobrazić, że jest na miejscu razem ze zwierzęciem. Narrator w kadrze nie jest mu potrzebny.
Jaszczurka na lwie
Attenborough to ważna postać, od początku realizowania filmów przyrodniczych w latach 50. obserwował nie tylko rozwój technologii, ale także zmiany zachodzące w ludzkiej wrażliwości. Potrafi przyznać się do błędów: na początku kariery przywożone do Wielkiej Brytanii dzikie zwierzęta pokazywał w czasie programów na żywo w studiu. Pierwsze filmy kręcone były przez niego dla ludzi przyzwyczajonych do oglądania wypchanych okazów w muzeach historii naturalnej, pierwsze wyprawy z kamerą BBC dokumentowały ściąganie zwierząt do brytyjskich ogrodów zoologicznych.
Attenborough przeczytał przed podróżą książki wielkich podróżników (byli to Charles Darwin, Alfred Russel Wallace, Henry Walter Bates) i miał wyobrażenie, jak mogły wyglądać rezerwaty dzikiej przyrody. Ale jednej z pierwszych wypraw na terytorium małp nosaczy na Borneo Attenborough nie potrafił już z niczym porównać. „Nie widziałem wcześniej nawet prymitywnego materiału filmowego z tych miejsc, bo taki nie istniał. (...) Tam, gdzie dotarliśmy w Indonezji, było już całkiem dziko” – wspomina w urodzinowym wywiadzie.
Dla widzów każde pokazywane zwierzę było wtedy czymś nowym. Dziś też sporo rzeczy pozostaje w naturze do odkrycia i w „Łowcach” znalazło się m.in. ujęcie drapieżnego głębinowego planktonu. W filmach przyrodniczych zaczyna dominować nowa perspektywa: zamiast np. kolejnego ujęcia lwa polującego na gnu, filmowcy wolą filmować jaszczurkę, która odważnie łapie muchy zlatujące się do unurzanych w krwi lwów i lwic. Sama krew na ostrych zębiskach już nie jest najważniejszym ujęciem w filmie.
***
Z okazji 90. urodzin Davida Attenborough POLITYKA dołączy do następnego numeru najnowszą serię produkcji BBC „Łowcy” (The Hunt).