Lektura drugiej wydanej po polsku książki Siddharthy Mukherjee, amerykańskiego onkologa i pisarza, zaczyna się od intymnej historii chorób psychicznych w rodzinie autora. Chęć zgłębienia natury tej genetycznej skazy, wzmocniona pytaniami o jej ewentualną dziedziczność, były motorem do podjęcia tematu „Genu”.
Narracja książki biegnie historycznie: wszystko zaczyna się od odkrycia Gregora Mendla z 1864 r. Dzieje genetyki płynnie przeplatają się tu z teoriami społecznymi i politycznymi. Przywołując okoliczności narodzin koncepcji eugenicznych oraz późniejsze wynaturzenia XX-wiecznych totalitaryzmów, Mukherjee dowodzi, że język genów odegrał istotną, a może nawet kluczową rolę w ich powstaniu. Trudno bowiem opowiedzieć o nazizmie, nie wspominając o wierze w niewymazywalność dziedziczenia. Trudno także zrozumieć historię utopii komunistycznej bez wzmianki o przekonaniu, że człowieka da się stworzyć od nowa. Tamte doświadczenia sprawiły, że genetyka mogła z powodzeniem pretendować do miana najgroźniejszej idei pierwszej połowy XX w.
Autor nie ma wątpliwości: obok bitu i atomu badania nad genem doprowadziły do przełomu w myśleniu o nauce i technologii. Zrozumienie atomów było konieczne, by nauczyć się manipulowania materią, co z kolei umożliwiło budowę bomby atomowej. Dzięki wiedzy na temat kodu genetycznego nauczyliśmy się zaś manipulować organizmami.
Odkąd ludzki genom stał się w zasadzie otwartą księgą, naukowcy mogą w nim nie tylko „czytać”, ale i go „pisać”. Ma to oczywiście swoją cenę. „W momencie kiedy opanujemy technologie pozwalające dowolnie wpływać na to przeznaczenie, nasza przyszłość zmieni się bezpowrotnie” – przestrzega Mukherjee.