Musieli być dzielni. Ich 10-letni syn zachorował na ostrą białaczkę. Lekarka uspokajała, że udało się wykryć postać limfoblastyczną, najczęstszą u dzieci chorobę nowotworową. Poczuli ulgę, że to nic wyjątkowego; obecnie u 90 proc. pacjentów udaje się uzyskać wieloletnie przeżycia. Nie wzięli jednak pod uwagę, że znajdą się akurat w tej nieszczęśliwej, nielicznej grupie. Skuteczna u innych standardowa terapia Mateuszowi, niestety, nie pomogła, doszło do nawrotu. Nie wiedzieliby o tym, gdyby nie badania laboratoryjne. Chłopiec czuł się dobrze, nic nie wskazywało, że parametry krwi mogą ponownie odbiegać od normy. Nie mieli kompetencji, by kwestionować ponowną diagnozę, ale czy skazywać dziecko na kolejne serie chemioterapii, jeśli nie było po nim widać nic niepokojącego?
Lekarze byli za tym, by ratować za wszelką cenę, rodzice dostrzegli nadzieję w anonsie z internetu. Jakiś weterynarz proponował kurację wyciągiem z gleby: mikroelementy, zdrowe kiełki, dobra energia potrzebna do odzyskania sił i równowagi. To miało dla nich większy sens niż kroplówki. – My też nie mieliśmy pewności, czy wyleczymy go naszymi metodami – wyznaje onkolożka z Bydgoszczy, która zna historię Mateusza. Rodzice zaczęli go wozić na seanse do znachora, rachunki za preparaty, które mu podawał, sięgały kilkuset złotych. – Po kilku miesiącach wrócili do nas, bo ten 10-letni chłopiec sam podjął decyzję, że nie chce się leczyć glebą. Niestety, nie mieliśmy już szans, by go ocalić.
Po horyzont nadziei
Nadzieja to temat nawet dla filozofów grząski, więc uciekają się do definicji przypominającej wzór: „X ma nadzieję, że p, kiedy X pragnie, aby zdarzyło się p i gdy jest przekonany, że istnieje choćby minimalne prawdopodobieństwo, że zdarzy się p”.