Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Nauka ponad podziałami. Pójdą w obronie racjonalizmu

Marsz dla Nauki, Washington, DC Marsz dla Nauki, Washington, DC Becker1999 / Flickr CC by 2.0
W niedzielę 22 kwietnia na ulice wyjdą naukowcy. Dlaczego? W obronie faktów – tłumaczy Łukasz Sakowski, jeden z organizatorów Marszu dla Nauki.

ALICJA KARASIŃSKA: Ostatnie dwa lata upłynęły pod znakiem marszy i strajków: przeciwko zawłaszczaniu sądów i trybunałów, wycince puszczy czy zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Teraz i naukowcy postanowili wyjść na ulice. Dlaczego?

ŁUKASZ SAKOWSKI: – To nauce i naukowcom zawdzięczamy to, że nasza cywilizacja cieszy się względnym spokojem, zdrowiem i dobrobytem. Z drugiej strony, dziś zamiast naukowych autorytetów coraz więcej do powiedzenia mają pseudonaukowcy, których poglądy nie mają nic wspólnego z prawdą i obecnym stanem wiedzy.

Politycy podłapują te często wyssane z palca poglądy i populistycznie dołączają je do swoich programów wyborczych. Za tym idzie wpływanie na samych naukowców, by zmienili wyniki badań, żeby pasowały do obietnic politycznych. Na całym świecie dochodzi do przypadków utrudniania pracy pracownikom naukowym ze względu na ich kolor skóry, wyznanie, narodowość lub orientację seksualną. Wszystkie te przypadki w większym lub mniejszym stopniu dotyczą też Polski.

I dlatego naukowcy wyjdą w niedzielę 22 kwietnia na ulice Warszawy?
Nie jesteśmy sami. Marsz jest wydarzeniem ogólnoświatowym, a Warszawa jest tylko jednym z 175 miast na świecie, w których ludzie wyjdą na ulicę, żeby bronić racjonalizmu. Nauka musi być bezpartyjna, międzynarodowa, ponadreligijna, tworzona i stosowana ponad podziałami.

Nie boicie się, że wasze postulaty są zbyt mało emocjonalne i wyraziste, by zainteresowały szerszą publiczność?
Zaczynamy w zasadzie od zera. W zeszłym roku, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi na świecie protestowały w obronie nauki, w Warszawie w ostatniej chwili pod pomnikiem Kopernika na Nowym Świecie zebrała się dosłownie garstka osób. Teraz najważniejsze jest to, że w tym roku stajemy razem, żeby mówić o jednym z najważniejszych zagrożeń dla współczesnego świata, czyli odwrocie od nauki – najbardziej obiektywnej metody zrozumienia rzeczywistości. To zagrożenie nie tylko dla naukowców w laboratoriach, ale dla każdego mieszkańca naszej planety.

Dowiedz się, jak odróżnić naukę od pseudonauki

Jak zjawiska, które wymieniłeś, mają się do sytuacji w Polsce?
Największym zagrożeniem dla nauki są pseudonaukowcy, czyli różnego rodzaju naturopaci, energoterapeuci, znachorzy i antyszczepionkowcy, i to nie tacy, którzy praktykują po małych wioskach, ale ci aktywni w mediach społecznościowych i pojawiający się w mediach konwencjonalnych.

Antyszczepionkowcy i specjaliści od medycyny alternatywnej stają się nie tylko gwiazdami internetu, ale są zapraszani do programów telewizyjnych, najczęściej w roli ekspertów. Mają dużą grupę fanów, którzy są w stanie uwierzyć im we wszystko. Od leczenia raka witaminą C po ogólnoświatowy spisek producentów szczepionek, którzy chcą przejąć kontrolę nad światem. Większy rozgłos zapewnia większą liczbę „wyznawców” i – co za tym idzie – większy wpływ na społeczeństwo.

Kiedy jesteśmy już w tym punkcie, zaczyna się zastraszanie osób, które starają się dekonstruować kłamstwa wmawiane ludziom przez pseudonaukowców.

Czy kiedykolwiek spotkałeś się z takimi groźbami?
Tak. Jakiś czas temu napisałem na blogu artykuł o wykształceniu jednego z czołowych polskich „specjalistów” od medycyny alternatywnej. Korzystałem z publicznych informacji dostępnych w mediach społecznościowych tej osoby. Często kreował się on na specjalistę z biochemii czy medycyny, a z jego profilu na Naszej Klasie wynikało, że skończył Wydział Maszyn Górniczych i Hutniczych AGH. Po wpisie zagrożono mi pozwem.

Czytaj także: Brytyjczycy tracą refundację homeopatii z kieszeni państwa. Nareszcie!

Na świecie wygląda to jeszcze gorzej. Jakiś czas temu doktorantka Britt Hermes napisała tekst, w którym ujawniła kłamstwa naturoterapeutów i pokazała, jak żerują na ludzkiej niewiedzy. Jedna z naturoterapeutek uznała, że ta wypowiedź godzi w jej dobre imię i wytoczyła doktorantce pozew. Paradoks całej sytuacji polega na tym, że całe środowisko naukowe doskonale wie, iż Hermes ma rację, metody znachorów nie mają żadnego potwierdzenia w dowodach naukowych, a najczęściej są zwykłym kłamstwem. Ale żeby to udowodnić, doktorantka potrzebowała prawnika, który mógłby ją reprezentować w USA, gdzie wytoczono proces.

Oczywiście żaden doktorant nie dysponuje takimi środkami finansowymi. Całe szczęście pieniądze udało się zebrać, ale sam fakt, że było to konieczne, jest symboliczny.

Takich przykładów jest więcej? Naukowcy muszą dziś działać pod presją otoczenia?
To zależy od profesji. Na całym świecie dochodzi do ataków terrorystycznych na eksperymentalne plantacje z roślinami GMO, a klimatolodzy zajmujący się globalnym ociepleniem czują ciągłą presję ze strony lobby paliwowego, które podejmuje wszelkie możliwe działania, by dyskredytować ich dokonania.

Czytaj także: Wyznania ekoaktywisty nawróconego na naukę

W Polsce zagrożeni mogą się czuć np. lekarze. W zeszłym roku antyszczepionkowi rodzice nowo urodzonego dziecka zakazali lekarzowi podania noworodkowi pierwszego zestawu szczepień i przeprowadzenia tak zwyczajowych czynności, jak np. przemycie oczu z płynu owodniowego. Lekarz poinformował o sytuacji odpowiednie organy i sąd rodzinny zdecydował o ograniczeniu praw rodzicielskich na czas pobytu dziecka w szpitalu.

Zabiegów nie wykonano, bo rodzice porwali dziecko ze szpitala i ukryli się w niewiadomym miejscu. Działaczka antyszczepionkowców Justyna Socha pojawiała się natomiast w mediach i kreowała się na obrończynię ciemiężonych rodziców przed złymi lekarzami. Wszystko zależy od siły rażenia pseudonaukowej grupy w danym kraju.

Czytaj także: Prywatne centra paramedyczne: leczą czy tylko udają

W takim razie – które grupy są najsilniejsze?

U nas dużą rolę odgrywają antyszczepionkowcy, orędownicy medycyny alternatywnej i osoby twierdzące, że homoseksualizm jest zaburzeniem, które wymaga leczenia, co stoi w sprzeczności ze współczesną nauką. Na świecie bez wątpienia liczą się przeciwnicy GMO i obrońcy tez o braku globalnego ocieplenia, co w swojej kampanii bezlitośnie wykorzystał Donald Trump. Ale jak wspominałem, flirt grup pseudonaukowych i polityków jest dość powszechnym zjawiskiem.

Także w Polsce?
Tak. Z osób mniej poważnych można przywołać Mariana Kowalskiego, który był kandydatem Ruchu Narodowego na prezydenta w 2015 roku. Podczas debaty z Polonią w Kanadzie, opublikowanej na Youtube, stwierdził, że gdyby ewolucja była faktem, to ludzie mieliby dwie wątroby, bo przecież od lat piją alkohol. To śmieszne, ale mówimy o osobie, która jest aktywnym politykiem.

Czytaj także: Prawda zmanipulowana. Przykłady manipulowania wiedzą ze styku nauki i polityki

Poważniejszym przykładem jest ruch Kukiz ‘15, w którym widać bardzo aktywne skrzydło antyszczepionkowców. Władysław Kosiniak-Kamysz z PSL straszy GMO. Teza byłego ministra środowiska Jana Szyszki o potrzebie wycięcia Puszczy Białowieskiej ze względu na kornika drukarza również nie miała żadnego potwierdzenia w badaniach.

Wszystkie te postawy nie wynikają z braku rzetelnej informacji naukowej, a cynicznego grania pod dany elektorat.

Czy to oznacza, że w przyszłych wyborach grupy pseudonaukowe będą stanowić elektorat, o który politycy będą się chcieli ubiegać?
Moim zdaniem już tak jest. O antyszczepionkowców zabiegają politycy Kukiz ‘15. Przeciwnicy teorii globalnego ocieplenia stanowią ważne skrzydło elektoratu Janusza Korwina-Mikke. Każde kolejne wybory będą w pewniej mierze poświęcone zabieganiu o ich głosy. A to oznacza, że partia, która wygra wybory, będzie zobligowana do wypełnienia swoich obietnic i stanowienia prawa sprzecznego z przesłankami naukowymi.

Najbardziej oczywistym przykładem byłoby zniesienie obowiązku szczepień. Poziom osób wyszczepionych spada poniżej 90 proc. i wybucha epidemia, np. odry. Jakie mogą być inne przykłady prawa ignorującego przesłanki naukowe?Z mniej oczywistych jest nim odmawianie mniejszościom seksualnym prawa do równego traktowania ze względu na pogląd, że inne orientacje są chorobą lub zaburzeniem. Nauka lata temu obaliła ten stereotyp.

Podobnie jest z zakazem GMO. Wbrew krążącej wśród ludzi opinii to technologia badana od wielu lat, bezpieczna dla człowieka i umożliwiająca ograniczenie np. obciążających środowisko oprysków. Niestety nieważne, jak wiele dowodów i badań przedstawią naukowcy, ich słowa nie są uznawane za warte wysłuchania.

Czytaj także: Ciemna strona psychoterapii. Czy psychologowie to pseudonaukowcy? Rozmowa z dr. Tomaszem Witkowskim

Ale dlaczego naukowcom tak trudno docierać ze swoją wiedzą do opinii publicznej i polityków?
Moim zdaniem podstawowym problemem jest brak naukowców celebrytów. Może to brzmi mało poważnie, ale wydaje mi się, że są niezbędni. Brakuje nam osób, które byłyby rozpoznawalne i potrafiłyby mówić tak, żeby ludzie mogli ich zrozumieć. Po części takim człowiekiem był Jerzy Vetulani, ale od jego śmierci nikt nie zajął wakatu przystępnego i powszechnie znanego naukowca, który byłby obecny w mediach.

Z drugiej strony mamy całe rzesze celebrytów i znachorów, którzy są zapraszani do mediów, wygadują straszne głupoty i z jakiegoś powodu są uważani za autorytety.

I marsz ma pomóc w wyłonieniu takich medialnych naukowców?
Marsz ma pomóc w integracji środowiska, by wspólny głos naukowców został zauważony. Nie będzie żadnego dzielenia włosa na czworo, nie będzie jałowych dyskusji. Mamy wspólny program, chcemy konkretnych rozwiązań, w szczególności serii dyskusji w Sejmie, na których podejmowane będą tematy naukowe, np. dotyczące GMO w Polsce.

To, o co walczymy, nie jest kwestią naszych przekonań czy opinii. Fakty nie podlegają opiniom, a nauka zajmuje się wyłącznie faktami. I to w obronie faktów wyjdziemy na ulicę.

Czytaj także: Fala pseudonaukowych głupstw zalewa publiczną debatę. Czy to już antyoświeceniowa kontrrewolucja?

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama