Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Przyjaciele z probówki

Klonowanie: pułapki i dylematy

Klon nie jest tym samym zwierzęciem, ale jest takim samym. Klon nie jest tym samym zwierzęciem, ale jest takim samym. East News, Getty Images
Klonowanie człowieka już niedługo będzie technologicznie możliwe. Tym ważniejsza staje się dyskusja – czy również moralnie dopuszczalne?
Barbara Streisand z dwoma klonami ukochanej suczki Samanty: Miss Violet i Miss Scarlett.Youtube Barbara Streisand z dwoma klonami ukochanej suczki Samanty: Miss Violet i Miss Scarlett.
Najbardziej znane sklonowane zwierzę, czyli owca Dolly; tu jako eksponat w Royal Museum of Scotland.Toni Barros/Wikipedia Najbardziej znane sklonowane zwierzę, czyli owca Dolly; tu jako eksponat w Royal Museum of Scotland.

Artykuł w wersji audio

Znana amerykańska aktorka Barbra Streisand w udzielonym niedawno wywiadzie dla tygodnika „Variety”, obok rozważań na temat praw kobiet i polityki Donalda Trumpa, rzuciła od niechcenia zdanie, które od razu przykuło uwagę mediów. Aktorka ujawniła, że sklonowała swoją ukochaną suczkę Samantę, która umarła kilka miesięcy wcześniej, i teraz zamiast jednej ma dwie „Samanty”: Miss Violet i Miss Scarlett.

Oczywiście Samanta nie jest pierwszym sklonowanym ssakiem (ten powstał w 1986 r.) ani nawet pierwszym klonem psa (ich historia zaczęła się w 2005 r.), ale ze względu na osobę swej opiekunki ma szansę stać się ikoną nowego trendu – przywracania do życia naszych zmarłych czworonożnych przyjaciół.

Oklejanie chromosomów

Czym jest klonowanie i jak się je robi? W sensie biologicznym to stworzenie dokładnej kopii osobnika – zmarłego lub nie – z jego materiału genetycznego, czyli de facto powtórne narodziny. Oczywiście to nie człowiek wymyślił klonowanie, przyroda od dawna zna ten sposób powielania – tak rozmnaża się wiele roślin. Na tym też polega rozmnażanie przez podział wśród bakterii i pierwotniaków czy wreszcie dzieworództwo, gdy samica rodzi młode bez zapłodnienia swych jaj przez plemniki, a więc produkuje dokładne kopie swego organizmu. Ale wśród kręgowców takie naturalne klonowanie zdarza się bardzo rzadko, a u ssaków – nigdy (z wyjątkiem bliźniąt jednojajowych, które są klonami względem siebie, ale nie względem swoich rodziców).

W historii suczki Samanty są dwie wiadomości – dobra i zła. I wiele pytań. Dobra wiadomość jest taka, że dziś każdy już może po śmierci swojego czworonoga „przywrócić go do życia” i cieszyć się jego obecnością aż do końca swych dni (bo przecież klonowanie można powtarzać). Klon nie jest wprawdzie tym samym zwierzęciem, ale jest takim samym – anatomicznie w stu procentach (prawie, ale to mało istotny szczegół), behawioralnie i psychicznie w znacznym stopniu (zwłaszcza jeśli jest wychowywany przez tego samego opiekuna). Ta usługa nie wymaga od właściciela wielu zabiegów – powinien zrobić wymaz lub inaczej pozyskać komórki swojego zwierzęcia, a następnie wysłać je do którejś z wyspecjalizowanych firm (w USA lub Korei Południowej). A potem poczekać około dwóch miesięcy (w przypadku psa) i jeśli wszystko się uda, odebrać swojego cudownie „odmłodzonego” przyjaciela. Jest i zła wiadomość – ta usługa nie należy do tanich i, zależnie od firmy, kosztuje od 50 do 100 tys. dol. Ale jeśli się rozwinie, ceny z pewnością spadną, tak jak to się działo z każdą nową technologią.

Zanim przejdziemy do pytań, warto poznać kilka podstawowych faktów dotyczących klonowania. Każda komórka naszego ciała (poza czerwonymi krwinkami) wyposażona jest w pełny zestaw genów, choć tylko bardzo nieliczne z nich są w danej tkance lub narządzie aktywne. Gdy przychodzimy na świat, potencjalnie aktywne są wszystkie geny – zygota (zapłodniona komórka jajowa) jest totipotentna, to znaczy jej komórki potomne mogą przekształcić się w każdy narząd. W miarę powstawania coraz bardziej wyspecjalizowanych tkanek kolejne geny są uciszane – można to przyrównać do oklejania chromosomów, na których geny rezydują, taśmą izolacyjną, która te chromosomy coraz dokładniej otacza, pozostawiając tylko niektóre, ściśle dobrane odcinki bez osłony. To tam odbywa się produkcja białek i regulacja aktywności genów – w każdej tkance i narządzie innych, zależnie od wykonywanych przez nie funkcji.

W ten sposób komórki dojrzewają i się specjalizują – z komórki serca, mózgu czy wątroby nie da się już nic innego uzyskać. Dlatego jedna z metod klonowania polega na tym, że gdy z zygoty tworzy się grudka kilku lub kilkunastu komórek, wszystkie są jeszcze totipotentne i z każdej można uzyskać cały organizm. W ten sposób ze szczególnie wartościowych genetycznie zarodków zwierząt hodowlanych da się otrzymać poprzez sztuczne rozdzielenie ich komórek wiele bliźniąt, co jest już często stosowaną praktyką (teoretycznie to samo można zrobić w przypadku człowieka, co oznacza, że nie „zaczyna się on od poczęcia”, skoro z każdego zarodka można uzyskać więcej niż jednego osobnika).

Ten pierwszy sposób klonowania jest więc po prostu tworzeniem bliźniąt jednojajowych i w przypadku psów czy kotów jako uformowanych już osobników nie znajduje zastosowania – jedyne, czym dysponujemy, to ich komórki somatyczne, a te totipotentne nie są. Tyle że można je do tego skłonić, odklejając niejako otaczającą ich chromosomy izolację. W ten sposób komórka, a właściwie tylko jej geny, zostaje odmłodzona i jedyne, co pozostaje, to wyjąć jej jądro, gdzie owe geny rezydują, i wszczepić je do komórki jajowej innego osobnika, z której wcześniej jej własne jądro usunięto. To tzw. metoda SCNT, od angielskich słów Somatic Cell Nuclear Transfer. Tak otrzymujemy nową zygotę, która genetycznie jest tożsama z organizmem dawcy, a nie biorcy. Teraz wystarczy pobudzić ją do dalszych podziałów (co nie jest proste, ale się udaje, zwykle z pomocą indukowania prądem elektrycznym) i taki zarodek wszczepić do macicy surogatki, czyli samicy tego samego lub nawet tylko zbliżonego gatunku. I czekać na rozwiązanie.

Tyle teoria. W praktyce cały proces klonowania jest dużo bardziej złożony i każdy jego krok niesie ryzyko porażki (choć to maleje w miarę postępów stosowanych metod). Np. do stworzenia owieczki Dolly użyto 277 komórek jajowych, z nich uzyskano 29 zarodków (sukces na poziomie 10 proc.), z których jedynie 3 dotrwały do momentu rozwiązania (znów 10 proc.), a dwa noworodki zmarły zaraz po porodzie. Dziś jednak, po 20 latach, ten odsetek jest znacznie większy i będzie rósł dalej zależnie od gatunku i zastosowanej metody.

Od żaby do małpy

Historia klonowania jest krótka, lecz jej postępy zawrotne. Pierwszym udanym klonem kręgowca była amerykańska żaba lamparcia, uzyskana w 1952 r. metodą SNTC od dorosłego dawcy DNA. 11 lat później w Chinach sklonowano po raz pierwszy rybę (karpia). W 1986 r. w Rosji powstał klon pierwszego ssaka (myszy nazwanej Masza) z totipotentnych komórek płodowych. Już w 1984 r. sklonowano pierwszą owcę, też z wczesnych komórek embrionalnych, a 12 lat później przyszedł na świat najbardziej znany sklonowany ssak – Dolly, otrzymana po raz pierwszy z komórek dorosłego osobnika (pobranych z wymienia). Dolly przeżyła do 2003 r., zmarła z powodu niewydolności płuc, zapewne bez związku z metodą swego poczęcia. Nie mając ojca, miała trzy matki: jedna dostarczyła swego DNA, druga komórki jajowe, trzecia donosiła ciążę i wydała ją na świat.

Sklonowanie Dolly po raz pierwszy wykazało, że również dojrzałe komórki ssaków można skutecznie „odmłodzić” do stanu embrionalnego, a narodzony z nich osobnik może wieść normalne życie, a nawet się rozmnażać – Dolly została trzykrotnie matką, wydała w sumie na świat sześcioro zdrowych dzieci, tym razem w jak najbardziej naturalny sposób. Miała też cztery siostry bliźniaczki, sklonowane później z tej samej matki-dawczyni DNA (Debby, Denise, Dianę i Daisy), i wszystkie one przeżyły ją w dobrym zdrowiu o kilka lat.

W 2000 r. przyszła na świat pierwsza sklonowana świnia. W rok później sklonowano pierwszy zagrożony gatunek – żyjącego w Azji gaura, największego przedstawiciela wołowatych. Jego przybraną matką była zwykła krowa domowa, cielę zmarło jednak dwa dni po porodzie. W tymże 2001 r. po raz pierwszy sklonowano kota domowego i kotka ta (Copycat) sama urodziła, w naturalny sposób, czworo całkowicie zdrowych kociąt. Pierwszy komercyjnie sklonowany kot (właścicielka zapłaciła za niego 50 tys. dol.) przyszedł na świat w 2004 r. z komórek pobranych od zmarłego rok wcześniej 19-letniego samca. Pokazało to, że można w ten sposób „przywrócić do życia” nawet bardzo stare osobniki. Odtąd niemal każdy rok okazywał się pierwszy i trwa to do dziś, więc dalsze wyliczanie ograniczymy tylko do dwóch szczególnych przypadków.

Pierwszym z nich była udana deekstynkcja (czyli przywrócenie wymarłego podgatunku) koziorożca pirenejskiego, którego ostatni osobnik – samica Celia – padł w 2000 r., ale pozostały po niej zamrożone w ciekłym azocie komórki skóry. Z jednej z nich udało się uzyskać klon i doprowadzić do jego narodzin (surogatką była samica innego podgatunku). Cudownie zmartwychwstały koziorożec pirenejski przyszedł na świat w 2003 r., lecz niestety zmarł w 7 minut po narodzeniu z powodu niewydolności płuc. Jest nadzieja, że kolejne próby doprowadzą do odtworzenia tego gatunku (do czego potrzebny będzie też klon samca; można próbować to uzyskać z komórek Celii, podmieniając jeden z jej żeńskich chromosomów X na męskiego igreka).

Ale największa sensacja, zbliżająca nas o milowy krok do możliwości klonowania człowieka, zdarzyła się w 2017 r., a jej wynik opublikowano w styczniu 2018 r. na łamach czasopisma „Cell”. Było nią przyjście na świat dwóch sklonowanych małpek, makaków krabożernych (jawajskich), pierwszych naczelnych uzyskanych tą metodą.

Przygotowania, prowadzone przez zespół Zhen Liu z Chińskiej Akademii Nauk, trwały ponad rok i znaczone były licznymi niepowodzeniami. Zastosowano tę samą metodę, co w przypadku Dolly – SCNT, choć tym razem jądra somatyczne pobierano z komórek embrionalnych, więc i zabiegów przy ich przeprogramowaniu było mniej. Pod koniec 2017 r., po implantowaniu 79 zarodków do 21 surogatek i sześciu ciążach, dwie z tych prób zakończyły się sukcesem i na świat przyszły genetycznie identyczne, bo pochodzące od tego samego dawcy, małpki, którym nadano imiona Zhong Zhong i Hua Hua. Małpki są zdrowe, wesołe i mają jeszcze przed sobą (oby!) wiele lat życia. To przełom, bo – jak powiedział Mu-Ming Poo, współautor tej pracy – „bariera prowadząca do klonowania człowieka została przełamana”. Lub, jak dodaje amerykański specjalista od klonowania Jose Cibelli: „Dżin został wypuszczony z butelki”. To z pewnością opinie nieco na wyrost, ale oddają nastroje panujące wśród części naukowców.

Zwycięstwo dobra?

Oczywiście barier – nie tylko technologicznych – jest znacznie więcej i może nawet będą trudniejsze do przełamania. Klonowanie człowieka to nie klonowanie żaby ani nawet psa. Psychologiczne przeszkody we wszystkim, co dotyczy ludzi, są niezwykle wysokie, zwłaszcza gdy dotykają sfery reprodukcyjności. Spór o aborcję i kłopoty z określeniem, „kiedy zaczyna się człowiek”, to tylko odpryski trudności, które zawsze towarzyszą dyskusjom nad ludzką płodnością. Dobrze znamy te argumenty – „człowiekowi nie wolno bawić się w Boga”, dzieci z próbówki (czyli in vitro) są „sztuczne”, zarodek to „dziecko poczęte” i tak dalej.

Gdy to samo dotyczy innych zwierząt, choćby bardzo nam bliskich biologicznie i psychologicznie, zastrzeżenia znikają lub oceny zmieniają swój wektor. Przeczytajmy, co pisze firma ViaGen Pets, zachęcająca do klonowania psów: „Wielu z nas w ViaGen Pets to kochający opiekunowie psów i bardzo dobrze rozumiemy, co łączy was z waszymi podopiecznymi. (…) W naszej firmie przez lata doczekaliśmy się tysięcy szczęśliwych, zdrowych klonów krów i setek sklonowanych koni, a także innych zwierząt. (…) Naszym celem jest dalsze rozwijanie i udoskonalanie nauki tak, aby klonowanie psów było dostępne dla wszystkich opiekunów tych zwierząt. (…) Klony, które otrzymacie, będą dzieliły wiele z kluczowych cech waszych aktualnych psów, w tym także ich intelekt, temperament i wygląd”. To miłe. Ale jeśli zmienimy w oryginale dog na man, sprawy nagle stają się moralnie podejrzane, a proponowane metody przestępcze.

A przecież człowiek, tworząc cywilizację i rzucając wyzwanie krępującym nas biologicznie ograniczeniom i niefunkcjonalnym dziś rozwiązaniom, od początku „bawi się w Boga”. A tych niefunkcjonalności nasz organizm ma wyjątkowo dużo (warto przeczytać książkę „Mismatch” – Niedopasowanie – która opisuje właśnie niedostosowanie naszej biologicznej natury do współczesności), szczególnie tych związanych z reprodukcją. Postępy medycyny to w dużej mierze walka z tymi odziedziczonymi po przodkach ograniczeniami, a czasem wręcz absurdami. A kontrola urodzin to największy policzek, jaki kiedykolwiek został wymierzony ewolucji i doborowi naturalnemu od początku istnienia życia na Ziemi.

Klonowanie człowieka to pieśń przyszłości. Na razie Chińczycy zapewniają, że nie planują żadnych prac w tym kierunku, choć zamierzają rozszerzyć program klonowania naczelnych dla celów medycznych (możliwość testowania leków na identycznych genetycznie osobnikach jest niezwykle kusząca, choć moralnie wątpliwa), na co chińskie prawodawstwo zezwala. Władze już zapowiedziały znaczne zwiększenie finansowania instytutu, w którym Zhong Zhong i Hua Hua się urodziły.

Klonowanie człowieka musi zaczekać. Od 2005 r. wszelkie prace prowadzące do tego celu są formalnie zakazane po wydaniu przez ONZ oświadczenia, które stwierdza, że „klonowanie jest nie do pogodzenia z godnością człowieka i ochroną ludzkiego życia”. Podobne uchwały przyjęła większość krajów świata. To słuszna postawa. Nie jesteśmy gotowi ani technologicznie, ani tym bardziej mentalnie, by to samo co z naszymi „najlepszymi przyjaciółmi” robić z nami samymi. Klonowanie nie jest i pewnie nigdy nie będzie powszechną metodą reprodukcji, niesie też wiele zagrożeń, jak choćby – nieomawiany tutaj – problem skracania telomerów (zakończeń chromosomów), co może prowadzić do krótszego życia w kolejnych pokoleniach. Ten kłopot pewnie dałoby się rozwiązać. A chętni na pewno się znajdą, zasobni i zdeterminowani, np. po stracie ukochanego dziecka.

Owszem, klonowanie ludzi nie przywróci nigdy świadomości i wspomnień, ale to może mieć czasem dobre strony. Bo pomyślmy – a na razie i tak skazani jesteśmy na spekulacje, niekiedy rodem z filmów science fiction – czy przywrócenie do życia choćby jednego ze stu tysięcy syryjskich dzieci, które z całego życia pamiętały w momencie śmierci tylko lecące z nieba bomby, byłoby czynem godnym potępienia, skoro mamy (potencjalne) możliwości, żeby ten ich koszmar odwrócić? Czy nie można by tego traktować jako zwycięstwa dobra i wiedzy nad złem i ignorancją?

Takie powtórne narodziny i odrzucenie balastu złych wspomnień, niejako powtórzenie wszystkiego od nowa, znajdzie się kiedyś w zasięgu naszych możliwości, o ile rzecz jasna będziemy dysponować (najlepiej zamrożonymi) komórkami do klonowania. Czy skorzystamy z tej możliwości? Czy powinniśmy? To na razie tylko pytania – technologicznie jesteśmy dopiero w fazie „beta”, mentalnie w rejonie ostatnich liter alfabetu. Ale może już czas, by przynajmniej zacząć poważną rozmowę na te tematy?

Polityka 22.2018 (3162) z dnia 28.05.2018; Nauka; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Przyjaciele z probówki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną