Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Czy Polak znów poleci w kosmos?

Sojuz TMA-7 Sojuz TMA-7 Thegreenj / Wikipedia
Dyrektor Polskiej Agencji Kosmicznej dr hab. Grzegorz Brona oświadczył ostatnio, że istnieje możliwość wysłania w kosmos kolejnego Polaka – po 2025 r. Po co w ogóle tam latać?

Dziś mamy Mirosława Hermaszewskiego. A tym razem w kosmos poleci nie kosmonauta, lecz astronauta. Niech Państwa nie zmyli ta semantyczna poprawność – kosmonauta i astronauta to jedno i to samo. Kosmonauta pochodzi od rosyjskiego słowa „kosmonawt”, astronauta od angielskiego „astronaut”. Kosmonauci – wiadomo, latali na chwałę komunizmu, a astronauci podbijali kosmos w celach pokojowych. Od razu było wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. Problem powstał, gdy w kosmosie pojawili się Chińczycy. Jak ich zakwalifikować? Wymyślono: chińscy zdobywcy kosmosu zostali okrzyknięci tajkonautami, od chińskiego słowa tàikōng, czyli kosmos.

Czytaj także: Rozmowa z Mirosławem Hermaszewskim, pierwszym Polakiem w kosmosie

Czym Polak poleci w kosmos

Obecne przedsięwzięcie ma organizować Europejska Agencja Kosmiczna (ESA), która nie dysponuje własnym załogowym statkiem kosmicznym. ESA współuczestniczy w programie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej ustawionej na orbicie okołoziemskiej w 1998 r. i wciąż rozbudowywanej. Ale nie ma na nią jak latać. Astronautów dostarczają poczciwym, starym, rosyjskim Sojuzem. Wygląda więc na to, że polski astronauta poleci w kosmos na tym samym typie statku kosmicznego co niegdyś Mirosław Hermaszewski, choć na nowszej wersji. Oczywiście w towarzystwie rosyjskiego kosmonauty, który będzie wszystkiego doglądał i wszystko nadzorował.

Europa najwyraźniej nie jest w stanie opracować własnego statku. ESA istnieje od 1975 r., a po raz pierwszy zabrała się do tego zadania w 1986 r. Cel był ambitny – miał powstać „miniprom kosmiczny”, statek wielokrotnego użytku powracający do atmosfery i lądujący jak szybowiec. Czyli tak jak oryginalny amerykański prom kosmiczny. Wydawano pieniądze, ale upadł Związek Radziecki i na początku lat 90. Rosjanie zaczęli sprzedawać miejsca w swoich statkach chętnym rządom i agencjom. Okazało się to znacznie tańsze niż własne prace, więc skwapliwie z tego skorzystano, a program Hermes zamknięto.

Rozwiązanie było tymczasowe, a własny powracający statek kosmiczny i tak powstanie. Europejczyk przecież potrafi. W 2002 r. ruszył więc nowy program: Hopper. Poniekąd – reaktywowany Hermes.

Rosja oferuje prom

Rosjanie w 2004 r. zaoferowali: co będziecie się sami męczyć, rzućcie sakiewki, zrobi się. Proponował nie byle kto, bo przedsiębiorstwo RKK „Energia”, w którym jest m.in. dawne OKB-1, biuro konstrukcyjne kierowane przez samego Siergieja P. Korolowa do jego śmierci. On i jego następcy opracowali prawdziwe cuda: rakiety nośne Wostok, Woschod i Sojuz wraz ze statkami kosmicznymi o tej samej nazwie. A wszystkie pewne, niezawodne, choć technologicznie niewyszukane. Własny prom kosmiczny też zrobiono, mało dziś znany Buran, który poleciał w kosmos w 1988 r. bez załogi, sterowany automatycznie. I pomyślnie wrócił. Pewnie by nadal latał, gdyby nie krach gospodarczy w ZSRR i rozpad glinianego imperium. A tak jedyny egzemplarz pozostawiono przy kosmodromie w Tiuratam, w Kazachstanie, aż w 2002 r. zawalił się na niego nigdy nieremontowany hangar. Co nie zmienia faktu, że problem budowy powracającego z kosmosu statku kosmicznego w układzie promu kosmicznego w RKK „Energia” pomyślnie rozwiązano. Zrobić coś podobnego dla Europy w dobie zaawansowanych komputerów i przy dostępie do nowych materiałów to pestka.

Europa początkowo w to nawet weszła i program Klipper ruszył. Ale już po trzech latach Francuzi, Niemcy, Włosi i Brytyjczycy obruszyli się. Jak to, my cywilizowani Europejczycy nie damy rady? Mają to dla nas zrobić jacyś nieokrzesani Rosjanie? W życiu, nigdy! W 2007 r. program zamknięto.

W międzyczasie, w 2004 r., makietę Hoppera zawieziono do Szwecji, podwieszono pod śmigłowiec i spuszczono z wysokości 2400 m. Do kosmosu jeszcze daleko, ale dostępny śmigłowiec z ciężkim ładunkiem wyżej nie dał rady. Okazało się, że Hopper lata i nawet pomyślnie wylądował. Co za sukces! Ale na tym koniec. Program zdechł, nie wiadomo kiedy. Źródło pieniędzy wyschło i nic się więcej nie zdarzyło. Hopper jest martwy, choć oficjalnie nikt programu nie zamknął. Sam się zamknął...

Czytaj także: Z kosmosu do Polski

Lot za 40 mln euro

W ten sposób ESA został tylko Sojuz. Pierwszym nieamerykańskim astronautą z państw zachodnich był Francuz Jean-Loup Chrétien, który poleciał Sojuzem w 1982 r. w ramach „komunistycznego” programu Interkosmos.

Jak do tej pory pod flagą ESA w kosmos udało się 23 astronautów: sześciu Niemców, po pięciu Francuzów i Włochów, Belg, Brytyjczyk, Duńczyk, Holender, Norweg, Szwajcar i Szwed. Niektórzy po kilka razy. Do lotów wykorzystano wyłącznie amerykańskie promy kosmiczne i rosyjskie Sojuzy.

Polska jest członkiem ESA od listopada 2012 r. Lot Polaka w kosmos ma kosztować 40 mln euro. W skali państwa nie jest to wiele. Nawet myśliwca naddźwiękowego się za to nie kupi. Co najwyżej dobry czołg, ale jeden. Osobiście uważam, że warto zapłacić.

Co będziemy mieć z lotu w kosmos

Pozostaje pytanie, po co w ogóle latać w kosmos. Że z satelitów jest mnóstwo pożytku w przeróżnych dziedzinach, od telekomunikacji, telewizji, meteorologii po kartografię czy nawigację, nie mówiąc już o wojsku, nikomu tłumaczyć nie trzeba. Ale wysyłać człowieka w głuchą przestrzeń? Co on ma tam do roboty? Okazuje się, że ma, przede wszystkim prowadzenie cennych eksperymentów naukowych. A co będzie miał z tego nasz kraj?

Oto jeden z przykładów. Mamy w Polsce dość dobrze rozwiniętą medycynę lotniczą. Eksperymenty w kosmosie mogą podnieść ją na wyższy poziom. A na medycynie lotniczej możemy zarabiać. Już w przeszłości Wojskowy Instytut Medycyny Lotniczej w Warszawie odpłatnie badał obcokrajowców. Możemy rozwinąć ten biznes na większą skalę, zwłaszcza że oferujemy badania także na potrzeby Europejskiego Korpusu Astronautów. Mamy w stolicy doskonałą wirówkę do sprawdzania tolerancji na przeciążenia, mamy też komorę niskich ciśnień. Sam byłem niegdyś badany na obu urządzeniach. Zwłaszcza wirówka robi wrażenie. Z jej skomputeryzowaną sterownią wygląda jak mini-Houston. Nie każdy kraj coś takiego posiada, a my oferujemy badania nie tylko pilotów wojskowych, ale i kandydatów na astronautów. Ktoś może powiedzieć: a ilu tych astronautów mamy do przebadania? Okazuje się, że całkiem wielu. By wyłonić jednego, przebadać trzeba kilkuset.

Rozwój medycyny lotniczej pośrednio przyczynia się też do rozwoju medycyny w ogóle. I choć zarobić na takim locie pewnie się nie da, to mamy szansę na zredukowanie jego kosztów. Z kolei aktywność w ESA ułatwi nam wysyłanie w kosmos własnych satelitów, np. na francuskich rakietach Ariane. Bo choć załogowego statku kosmicznego Europa do tej pory nie stworzyła, to rodzina rakiet nośnych Ariane różnej wielkości i ładowności jest niezwykle udana i użyteczna.

Kto poleci w kosmos

Zainteresowanie kosmosem w Polsce jest zadziwiająco spore. Rodzimi specjaliści mocno zaangażowali się w misję Insight, w ramach której bezzałogowy statek badawczy wylądował w 2018 r. na Marsie. Moim zdaniem do popularyzacji kosmosu w znacznym stopniu przyczynił się gen. Hermaszewski, który do dziś chętnie odwiedza szkoły i snuje niezwykłe opowieści. Nawet współczesna smartfonowa młodzież chętnie ich słucha. Działalność naszego kosmonauty przyniosła chyba większe owoce niż cykl kultowych filmów „Gwiezdne wojny”.

Z niecierpliwością czekam na kolejnego Polaka w kosmosie. Niestety, nastąpi to nie wcześniej niż w 2025 r., bo to najkrótszy czas, w jakim możemy przygotować astronautę. Dr hab. Grzegorz Brona mówi, że bardziej realną datą jest 2027 r. O kandydatów się nie martwię. Stawiam na jednego z pilotów latających na F-16, to prawdziwa lotnicza elita. Wiem od holenderskich, brytyjskich i francuskich fotoreporterów, że na wielonarodowych ćwiczeniach regularnie wygrywają walki z przedstawicielami innych europejskich nacji. Mają nie tylko wiedzę i umiejętności, ale też odwagę, zdecydowanie i tę specyficzną, cechującą rasowych pilotów myśliwskich zadziorność. Taką, która w czasie wojny pozwalała rzucać się we dwóch-czterech na stado focke-wulfów czy messerschmittów, by zestrzelić kilka z nich i wyjść zwycięsko z nierównego pojedynku. Piloci polskich F-16 niewiele się od nich różnią. Mają to coś. Na przykład jeden z moich przyjaciół, który lata na F-16, jeździ motorem ścigaczem dla odprężenia, jakby mu było mało adrenaliny w naddźwiękowym myśliwcu. Policjanci, którzy go kiedyś zatrzymali, nie mogli uwierzyć, że wysportowany facet w skórzanej kurtce z cekinami jest... generałem Wojska Polskiego!

Gen. Hermaszewski ma nie tylko końskie zdrowie i kondycję, ale też niezwykle wysoki iloraz inteligencji. Nie będzie łatwo mu dorównać. Znając jednak lotniczą brać, wiem, że co najmniej kilku z jej przedstawicieli może podjąć to trudne wyzwanie.

Czytaj także: Kosmos pełen niebezpieczeństw

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama