Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Gdy znikną chmury, na Ziemi może być nawet o 14 st. cieplej. Katastrofalny scenariusz

Gdyby do końca wieku temperatura Ziemi podniosła się o 14 stopni, podnoszące się oceany w kilkadziesiąt lat zalałyby większość wybrzeży. Gdyby do końca wieku temperatura Ziemi podniosła się o 14 stopni, podnoszące się oceany w kilkadziesiąt lat zalałyby większość wybrzeży. Nicholas A. Tonelli / Flickr CC by 2.0
Jeśli nie przestaniemy spalać paliw kopalnych, wskutek globalnego ocieplenia z atmosfery znikną stratocumulusy. To ociepli Ziemię o dodatkowe 8 st. C. W sumie nasza planeta pod koniec wieku może być cieplejsza prawie o 14 st.

Prognozy dotyczące wzrostu temperatur na Ziemi są oparte na modelach matematycznych. Te uwzględniają, poza rosnącym stężeniem dwutlenku węgla w atmosferze, wiele różnych czynników, takich jak parowanie mórz i oceanów czy utratę lodu w Arktyce. Jednak matematyczne modelowanie chmur jest skomplikowane, a ich wpływ na bilans cieplny planety – złożony.

Gdy nie ma chmur, Ziemia się nagrzewa

Wszyscy wiemy, że gdy słońce znika za chmurami, robi się chłodniej. Zachmurzenie sprawia też, że noce są cieplejsze niż przy bezchmurnym niebie. Można przyjąć, że im bardziej ogrzeją się morza i oceany, tym większe będzie ich parowanie, a więc coraz więcej będzie chmur. Ogólny rachunek jest bardzo skomplikowany i większość modeli klimatycznych chmur nie uwzględnia lub przyjmuje ich efekt jako zerowy.

Czytaj także: Jak zatrzymać katastrofę klimatyczną

Zespół Tapio Schneidera z California Institute of Technology postanowił zająć się jednym, ważnym typem chmur – stratocumulusami. Po pierwsze, to najliczniejszy typ chmur występujący w atmosferze, pokrywają aż jedną piątą powierzchni Ziemi. Po drugie, odbijają większość, bo nawet do 70 proc. promieniowania dochodzącego ze Słońca, a co za tym idzie, stanowią czynnik ograniczający nagrzewanie się powierzchni lądów i oceanów.

Gdy naukowcy w swoim modelu zwiększali zawartość dwutlenku węgla w atmosferze, zauważyli, że w miarę wzrostu jego stężenia w obszarach okołorównikowych ubywa chmur. Powyżej 1200 części na milion (ppm) tego cieplarnianego gazu stratocumulusy zanikły zaś całkowicie. To bardzo zła wiadomość, bo – jak wyliczają – bez stratocumulusów Ziemia byłaby cieplejsza o dodatkowe 8 st. w porównaniu do prognoz, które przy tym stężeniu dwutlenku węgla przewidują 6 st. ocieplenia. Łącznie nasza planeta ogrzałaby się więc o 14 st.

Czytaj także: Czy globalne ocieplenie da się zatrzymać

Gdy rośnie temperatura planety, wymierają zwierzęta

Byłby to jeden z przykładów dodatniego sprzężenia zwrotnego, przed którym ostrzegają niektórzy klimatolodzy. Ostatni raport Międzyrządowego Panelu do Spraw Zmian Klimatu zakłada, że Ziemia ogrzeje się o półtora do dwóch stopni, jeśli (drastycznie) ograniczymy emisje dwutlenku węgla – i z zastrzeżeniem, że wskutek takiego ocieplenia nie wystąpią żadne nieprzewidziane czynniki, które dodatkowo ogrzeją planetę.

Nie trzeba oczywiście wyjaśniać, że tak gigantyczne ocieplenie miałoby katastrofalne skutki. Przede wszystkim świat nigdy aż tak szybko się nie ogrzewał – zmiany temperatur zachodziły w ciągu setek tysięcy lub wręcz milionów lat, a nie dekad. Prawie pewne jest, że przy tak szybkiej zmianie warunków większość istniejących gatunków po prostu by wymarła, a okolice międzyzwrotnikowe nie nadawałyby się do zamieszkania przynajmniej przez zwierzęta stałocieplne, które muszą się schładzać. Ba, z badań wynika, że nawet obecne ocieplenie, które ledwo przekroczyło 1 stopień, już wpływa na znaczący spadek liczby owadów na świecie.

Czytaj także: Za sto lat nie będzie już owadów

Wyższy poziom wód zagraża lądom

To prawda, takie temperatury – o dobre 10 st. wyższe niż obecnie – panowały już na Ziemi, choćby w czasach, gdy żyły na niej dinozaury. Ale poziom mórz był wtedy o kilkadziesiąt metrów wyższy. Gdyby do końca wieku miało zrobić się tak gorąco, podnoszące się oceany w kilkadziesiąt lat zalałyby większość wybrzeży, na których mieszka znacząca część ludzkości, w tym metropolie zamieszkałe przez dziesiątki milionów. W Polsce pod wodą zniknęłyby Szczecin i Trójmiasto (oraz Kołobrzeg, Koszalin, Elbląg i Malbork), zaś ujście Wisły do Bałtyku znalazłoby się w okolicach Bydgoszczy.

Czy jesteśmy skazani na klimatyczną katastrofę

Obecnie stężenie dwutlenku węgla w atmosferze wynosi powyżej 400 ppm (w tym roku prawdopodobnie przekroczy 410). Od 1200 ppm dzieli nas już niewiele – takie będzie jego stężenie pod koniec wieku, jeśli nie przestaniemy spalać paliw kopalnych lub nie zaczniemy usuwać tego cieplarnianego gazu z atmosfery. Emisje dwutlenku węgla podążają właśnie tą drogą, bo na razie nic nie ograniczyliśmy. Wręcz przeciwnie, emisje stale rosną.

Taki scenariusz nie musi się ziścić – możemy ograniczyć emisje dwutlenku węgla lub zacząć go usuwać. Jeśli chcemy ograniczyć wzrost średnich temperatur na Ziemi do 1,5 st. w porównaniu z epoką przedprzemysłową, w ciągu kilkunastu lat powinniśmy obniżyć emisje o połowę, a do połowy stulecia całkowicie przestać spalać gaz, ropę i węgiel.

Trudno jednak powiedzieć, czy się to uda. Czasu zostało niewiele. Można tylko mieć nadzieję, że wszyscy obudzimy się do działania wobec perspektywy ocieplenia o 14 st. – o ile słowo „ocieplenie” jest jeszcze przy tak drastycznym wzroście temperatury stosowne. Lepiej chyba byłoby użyć sformułowania: „klimatyczna apokalipsa” lub „piekło przyszłych pokoleń”.

Czytaj także: Jak nasza dieta wpływa na globalne ocieplenie?

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama