Sprawy toczą się szybko. Od zwycięstwa w wyborach parlamentarnych minęły ledwie cztery miesiące, a w ruch poszło wojsko i zmiany konstytucyjne. Indyjska Partia Ludowa (BJP), prawicowa i firmująca ideologię Indii tylko dla hindusów, czyli wyznawców hinduizmu, głównej i największej religii Indii, wiosną zwiększyła swoją przewagę. Ugrupowanie premiera Narendry Modi’ego zdobyło 37 proc. głosów (wzrost o 6 pkt proc. w porównaniu z 2014 r.) i znów rządzi nie tylko samodzielnie, ale z poczuciem przyzwolenia na radykalne kroki. Jak choćby ten w Kaszmirze.
W pierwszych dniach sierpnia Indie odcięły Kaszmir od reszty świata. Najpierw do indyjskiej części spornego rejonu, od 1947 r. przepołowionego między Indie i Pakistan, wjechało kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. Następnie pojawiła się plotka, że na trasie hinduistycznej pielgrzymki znaleziono pakistańską minę. To pomogło pozbyć się z regionu pielgrzymów i turystów. Powodów zamknięcia w areszcie domowym kilkuset lokalnych polityków i działaczy nawet nie podano. Po kilku dniach zaczęły się przesączać wieści o zamieszkach, sparaliżowanym Śrinagarze – stolicy regionu. Wciąż trwa blokada informacyjna. Kaszmirczycy boją się tego, co nadejdzie.
A nadejdą hinduskie Indie. I więcej przemocy. Kaszmir ma się teraz stać terenem intensywnych inwestycji. Taki zamysł – swoistej kolonizacji przez komercjalizację – towarzyszy operacji pełnego podporządkowania Kaszmiru. Inwestorami będą przedstawiciele zamożnych elit – hindusi. Najbogatszy obywatel Indii Mukesh Ambani już zapowiedział, że wystąpi o zgodę na zakup kilku działek. Wraz z nowym biznesem zmieni się populacja dotychczas jedynego w większości muzułmańskiego stanu Indii. Połączenie bezlitosnej ekonomicznej pragmatyki z nacjonalistyczną, antymuzułmańską ideologią to znak firmowy premiera Modi’ego.