Katastrofa klimatyczna jest na wyciągnięcie ręki. Jeśli przekroczymy bliski już, choć trudny do dokładnego określenia punkt krytyczny, w systemie klimatycznym uruchomią się sprzężenia zwrotne, które „wypchną” naszą planetę poza obszar, w jakim możliwe jest życie, również ludzkie, w obecnej formie. Aby nie przeciągnąć struny, nie możemy, jako ludzkość, wyemitować do atmosfery więcej niż około 550 Gt CO2.
Nie ma znaczenia, gdzie te emisje nastąpią, w Chinach, w Polsce czy w Australii. Czy będzie to wskutek spalania węgla-minerału, czy węgla zawartego w ropie lub gazie ziemnym, czy nawet węgla w wolno odtwarzalnej biomasie. W tej chwili emisje będące skutkiem działania człowieka wynoszą w skali globu około 43 Gt rocznie. Gdyby więc utrzymać stan obecny, dostępna pula emisji zostałaby wyczerpana za 13 lat. Co gorsza, emisje CO2, zarówno globalne, jak i polskie w ostatnich latach rosną. Przeciętny Polak emituje rocznie 8,6 ton, Europejczyk 6,4 ton, a obywatel naszej planety 5 ton tego gazu.
Energetyka jest jednym z najistotniejszych emitentów CO2, a zarazem dostarcza energii, która utrzymuje w działaniu cywilizację. Konieczna jest redukcja emisji z energetyki i z innych działów aktywności cywilizacyjnej w tempie zupełnie bezprecedensowym dla dotychczasowej historii gospodarczej, społecznej i ekonomicznej. Wiadomo jednak, że procesy gospodarcze, społeczne i ekonomiczne mają swoją bezwładność i dynamikę. Nikt nie ma takiej mocy sprawczej, żeby w jednym momencie czy nawet w okresie kilku lat zmienić tryb działania państw i gospodarek, a także uwarunkowania i przyzwyczajenia większości ludzi.
Jak zauważa IPCC – Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatycznych ONZ, istnieje szansa sprostania zadaniu pod warunkiem natychmiastowego rozpoczęcia redukcji emisji, tak żeby spadła ona o połowę w ciągu najbliższych kilkunastu lat i do zera około połowy wieku.