Największa turbina wiatrowa Haliade-X istnieje na razie w jednym, prototypowym egzemplarzu. To olbrzymka: ma wysokość 260 m, jest zatem wyższa od Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Wyobraźmy ją sobie ustawioną na środku placu Defilad, wymachującą trzema łopatami o długości 107 m każda. Ta jedna turbina o mocy 12 MW zaopatrzyłaby w prąd kilkanaście tysięcy mieszkań. Dwie setki zaspokoiłyby z nawiązką energetyczne potrzeby wszystkich gospodarstw domowych województwa mazowieckiego.
Bez obaw, Haliade-X nie zastąpi Pałacu Kultury. Takie giganty są projektowane z myślą o lokacjach na morzu, gdzie wieje częściej i silniej. I gdzie jest dużo miejsca, bo im są większe, tym taniej wytwarzają prąd. Dlatego, zdaniem wielu ekspertów, to do nich należy przyszłość energetyki wiatrowej. A ona, obok słonecznej, jest przyszłością naszej planety. Bo po pierwsze, zielony prąd tanieje w tempie od kilku do kilkunastu procent rocznie. Po drugie, wiatr ma być jednym z głównych sprzymierzeńców człowieka w przyhamowaniu zmian klimatycznych.
Jest jednak na tej drodze kilka barier. Jedną z najpoważniejszych będzie gigantyczny wzrost zapotrzebowania na wiele niezbędnych do produkcji urządzeń wytwarzających prąd metali. W tym na takie, które w skorupie ziemskiej występują w ograniczonych ilościach, a bez których współczesna cywilizacja techniczna nie poradziłaby sobie nawet przez minutę.
Zużywanie
Turbina taka jak Haliade-X składa się w trzech czwartych ze stali (wieża), w kilkunastu procentach z kompozytów (łopaty) oraz w kilku procentach z żelaza, aluminium i miedzi. Resztę jej masy – mniej niż 1 proc. – stanowią metale, których nazwy dla większości ludzi brzmią egzotycznie. Wewnątrz wielu gondol wieńczących wieże turbin wiatrowych znajdują się generatory prądu z magnesami trwałymi zawierającymi kilkaset kilogramów neodymu z domieszką dysprozu.