Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Polscy lekarze a koronawirus. Co wiedzą, czego się boją?

Nikt nie ma złudzeń, że w końcu może dojść do zakażeń w różnych częściach Polski. Nikt nie ma złudzeń, że w końcu może dojść do zakażeń w różnych częściach Polski. Rafał Guz / Forum
Czy mają potrzebną wiedzę? Wiedzą, co robić, w razie podejrzenia infekcji? Zdaje się, że niektórzy komentatorzy złośliwości koronawirusa upatrują nie w tym, co najbardziej zatrważa samych lekarzy.

Ponieważ w tym tygodniu koronawirus, o którym mówi cały świat, bardzo szybko zbliżył się do Polski, nikt nie ma złudzeń, że w końcu może dojść do zakażeń w różnych częściach kraju. „Super Express” już nawet rozpoczął wyścig w ujawnianiu takiego pierwszego przypadku, choć po tym, jak zastępca redaktora naczelnego zaćwierkał w środowe południe na Twitterze: „Koniec zabawy! Koronawirus już w Polsce. U jednego z pacjentów w polskim szpitalu potwierdzono obecność wirusa. Za chwilę szczegóły na @se_pl” – Ministerstwo Zdrowia i Główny Inspektor Sanitarny błyskawicznie ten komunikat zdementowali.

Czekając, kto następny obwieści światu nowinę, że Polska dołączyła do grona 43 krajów, które zdążyły już rozpoznać SARS-CoV-2 u swoich obywateli (wcześniej czy później jakiś dziennikarz w końcu trafi!), postanowiłem sprawdzić, jak wygląda nastawienie lekarzy do epidemii. Bo zdaje się, że niektóre media, uznawszy podsycanie paniki za najlepszy sposób ochrony, złośliwości koronawirusa upatrują nie w tym, co najbardziej zatrważa lekarzy.

Czytaj też: Właśnie wróciłem z Azji. Co mam robić?

A nie chodzi wcale o wyjątkowo skomplikowany lub trudny do przewidzenia przebieg zakażenia (przynajmniej do chwili obecnej, zanim wirus zmutował, co niestety nigdy nie jest wykluczone), tylko skalę tego, co może nas podczas epidemii czekać. Zarazek u zdecydowanej większości osób wywołuje objawy przeziębienia. Ale ponieważ jest bardzo mocno zakaźny, to jeśli wszyscy zainfekowani ruszą się diagnozować, w przychodniach i szpitalach zacznie się kocioł. Lekarze obawiają się skali tego zjawiska. A ja obawiam się, że Ministerstwo Zdrowia ani premier Mateusz Morawiecki, dziś pewni, że „Polska jest na epidemię koronawirusa przygotowana”, nie mają narzędzi, by rozmiarom paniki zapobiec.

Czytaj też: Koronawirus zamienił wycieczkowce w pływające więzienia

Braki lekarzy, największy problem podczas epidemii

W mediach społecznościowych pojawiły się głosy, że jeśli lekarze mieliby zostać zarzuceni dodatkowymi obowiązkami i pracą, to... przestaną do niej przychodzić. Osobiście nie wierzę w takie podejście większości medyków, chyba że choroba uniemożliwiłaby komuś stawienie się w gabinecie lub na izbie przyjęć. Ale nawet bez manifestowania swojego podejścia do obowiązków i etyki zawodowej należy pamiętać, że obecna władza niewiele jak dotąd zrobiła, by zapobiec brakom lekarzy i ich deficyt może okazać się bardzo bolesny szczególnie w chwilach próby, kiedy może nastąpić nagły wzrost zachorowań.

Wiele dziur w grafikach łatanych jest dziś przez lekarzy pracujących w kilku miejscach, więc jeśli zaczną się ustawiać do nich kolejki lub zajdzie potrzeba zwielokrotnienia wizyt domowych, bez dodatkowej kadry nie będzie łatwo zaspokoić wszystkich potrzeb pacjentów. Pewnie wtedy, tak jak dziś na szpitalnych izbach przyjęć, trzeba będzie wprowadzić system selekcji przypadków wymagających pilnej konsultacji, ale nie trzeba szczególnej wyobraźni, by przewidzieć zniecierpliwienie chorych. I pewnie swój gniew oraz żale wyleją na przeciążony pracą personel, choć ich adresatem powinien być zupełnie kto inny.

Czytaj też: Polska ostatni w Europie pod względem liczby lekarzy

Świadomość lekarzy nie odstaje od społeczeństwa

Na początku lutego najpopularniejszy w środowisku lekarskim serwis internetowy Konsylium24.pl przeprowadził wśród swoich użytkowników sondaż, co sądzą o nadciągającej epidemii i jak są do niej przygotowani. Odpowiedzi udzielano w zupełnie innych warunkach, niż są teraz, bo koronawirus był wtedy potwierdzony w zaledwie dziewięciu krajach, bilans zakażonych sięgał 20 tys., a zmarło 427 osób. Dziś liczby te są dużo większe (81 245 zakażeń na świecie, 2770 zgonów), ale już wtedy 63 proc. ankietowanych uważało SARS-CoV-2 i Covid-19 za zagrożenie dla polskich lekarzy i pacjentów.

Spore rozbieżności pojawiły się przy ocenie doniesień medialnych, które związane były z narastającą liczbą zakażeń głównie w Chinach. Otóż mimo że 30 proc. ankietowanych uznało doniesienia za adekwatne, 15 proc. określiło je jako zbyt słabe lub stanowczo zbyt słabe, a 20 proc. za znacznie przesadzone. W tej ostatniej grupie najwięcej, bo aż 71 proc., było lekarzy najmłodszych, ze stażem pracy nieprzekraczającym pięciu lat.

Prawie połowa lekarzy wiedziała, gdzie skierować pacjenta z podejrzeniem koronawirusa. 37 proc. lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej i 38 proc. pediatrów uznało, że wie, jak postępować z pacjentem z podejrzeniem infekcji, a równo połowa z obu grup zadeklarowała świadomość tego, gdzie powinni chorego skierować.

Czytaj też: Koronawirus nie zwalnia. Na jakie pytania trzeba odpowiedzieć?

Potrzebny jest jeden ośrodek decyzyjny

Gdy dziś czytam lekarskie dyskusje w mediach społecznościowych, sytuacja wygląda zgoła inaczej. Niestety część lekarzy nie widzi potrzeby monitorowania na bieżąco zaleceń wydawanych w Ministerstwie Zdrowia i codziennie aktualizowanych np. na stronie Głównego Inspektora Sanitarnego (www.gis.gov.pl). W dyskusjach między medykami powtarza się coraz częściej pytanie: „Co mam zrobić z pacjentem, który...?”. Lekarze pielgrzymujący po studiach telewizyjnych i stacjach radiowych wyrażają swoje prywatne opinie, nie zawsze zbieżne z zaleceniami. Choć na wspomnianej stronie każdy może przecież dokładnie przeczytać ścieżkę postępowania w przypadku różnych okoliczności narażenia na kontakt z wirusem.

Oczywiście rozumiem starszych lekarzy, których wciąż mnóstwo pracuje mimo zaawansowanego wieku emerytalnego (chwała im za to, bo bez nich w wielu miejscach nie miałby kto przyjmować chorych) – że nie mają nawyku sięgania do internetu po najświeższe informacje i komunikaty. Przez wiele lat nikt nie wymagał od medyków, by aktywnie poszukiwali na stronach rozmaitych urzędów ważnych dla siebie informacji i – mówiąc szczerze – wielu z nich uważa taką konieczność za dodatkowe obciążenie. Jeśli jednak zawodzą inne kanały komunikacyjne, a czasy mamy takie, że opinia tzw. eksperta w telewizorze nie musi pokrywać się z realiami, to należy schować swoje ambicje do kieszeni i monitorować samemu, by wiedzieć, jak postępować właściwie. A starsi mogą zapytać o zalecenia młodszych, lepiej poinformowanych.

Czytaj też: Leczenie przez Google

Procedura najlepszą dziś szczepionką

Od zawsze największą bolączką polskiej ochrony zdrowia, zwłaszcza w sektorze publicznym, było lekceważenie procedur. Pamiętam z jednej z konferencji adresowanej do lekarzy wystąpienie eksperta zarządzania ochroną zdrowia Roberta Mołdacha (obecnie prezesa Zarządu Instytutu Zdrowia i Demokracji), który jest również pilotem samolotowym i zawsze łączył te dziedziny. Mówił wtedy, że tak jak w lotnictwie przestrzeganie ścisłych procedur jest świętością, w przeciwnym razie grozi katastrofą – identyczne nastawienie do wytycznych powinno obowiązywać w lecznictwie, a niestety czegoś takiego nie zauważa.

Z tą nonszalancją mamy do czynienia wielokrotnie i większość błędów medycznych wynika właśnie z takiego podejścia niektórych do pracy. A to najgorsza rzecz, kiedy od przestrzegania procedur zależeć ma sprawność całego systemu – w tym wypadku szybka reakcja na pojawiające się zagrożenie epidemiczne. Fakt, że pierwszym krajem w Europie z największą liczbą zakażeń SARS-CoV-2 są Włochy, jakoś mnie specjalnie nie zdziwił, ponieważ rygorystyczne podejście do zakazów, nakazów i obowiązków mają tam trochę podobne do naszego.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną