Widowiskowy „Matrix” sióstr Wachowskich z 1999 r. opowiadał o ludzkości zniewolonej przez sztuczną inteligencję w wirtualnej rzeczywistości i dobrze oddawał powszechną technofobię, która towarzyszyła przełomowi tysiącleci. Dziś można go interpretować zupełnie inaczej: nie jako dystopię, czyli zaprojektowany system opresji, ale dreamtopię. To słowo opisuje świat, w którym reakcją na kryzys i katastrofę jest ucieczka do krainy cyfrowych snów. Oto ludzkość sprawiła, że Ziemia stała się niezdatna do życia, jedynym wyjściem jest ukrycie się w symulacji. Matrix nie jest więc więzieniem, lecz wybawieniem.
O grach komputerowych mówiło się do tej pory zwykle w kontekście negatywnym – jako źródle przemocy czy (na równi z pornografią) kryzysu męskości. Paszporty POLITYKI były jednym z nielicznych – obok giełdowego sukcesu twórców „Wiedźmina”, spółki CD Project Red – przejawów doceniania kultury cyfrowej. Ale w ostatnich tygodniach światowe media rozpisują się o pozytywnych skutkach wirtualnych wakacji w grze „Animal Crossing: New Horizons”, symulatorze małej, sielskiej społeczności.
Przyjaźń i czas
Słowo „symulator” kojarzyło się kiedyś z grami pozwalającymi na zabawę z tak ekscytującymi pojazdami jak samoloty, czołgi czy samochody wyścigowe. Zmieniło się to w 2008 r., gdy na rynku pojawił się pierwszy „Farming Simulator” – gra, w której można było sprawdzić się jako rolnik, używać realistycznych maszyn i po prostu pracować. Dziś fanami gatunku są zarówno nowocześni farmerzy, jak i mieszczuchy szukające ucieczki w miejsce, w którym robi się „prawdziwe” rzeczy, a nie tylko tabele w Excelu.
Innym popularnym symulatorem jest seria „The Sims”.