Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Wskaźnik reprodukcji wirusa w Polsce. Co mówią liczby?

Plakaty informujące o koronawirusie. Wrocław Plakaty informujące o koronawirusie. Wrocław Bartłomiej Kudowicz / Forum
Ministerstwo Zdrowia po raz pierwszy podało szczegółowe dane na temat współczynnika reprodukcji wirusa. Na tej podstawie można oszacować, czy epidemia wygasa.

Decyzje o poluzowaniu restrykcji, które rząd podjął na początku czerwca, spotkały się z życzliwym przyjęciem, ale można też było usłyszeć obawy, dlaczego znoszone są obostrzenia, skoro liczba przypadków zakażeń Covid-19 nie jest wyraźnie mniejsza?

Już od wielu dni w oficjalnej statystyce przybywa podobna liczba chorych, więc łagodzenie obostrzeń uzasadnić trudno czymkolwiek innym niż trwogą o stan gospodarki – na razie premier Mateusz Morawiecki nie chce przyznać, że kraju nie stać na dłuższy pobyt w zamrażarce. Bo gdyby wierzyć nauce, że epidemia nadal jest w rozkwicie, trzeba by powrócić do bezwzględnego przestrzegania noszenia masek, zakazu organizacji wesel i mniejszych imprez, zamknięcia kościołów oraz salonów fryzjerskich. Wszędzie tam, gdzie nie da się utrzymać dystansu między ludźmi, przynajmniej półtora metra, pojawia się większe ryzyko szybszego rozprzestrzeniania wirusa.

Współczynnik R najwyższy w Łódzkiem

Ministerstwo Zdrowia właśnie podzieliło się aktualnymi danymi o tzw. wskaźniku (lub współczynniku) reprodukcji, na podstawie którego można snuć przypuszczenia, w jakich regionach epidemia zaczyna wygasać, a gdzie nadal będzie się rozwijać. Średnia dla Polski wynosi obecnie 1,11 – oznacza to, że jedna zakażona osoba może zakazić średnio jedną osobę (dokładnie 1,11).

Ale różnice między nawet sąsiednimi województwami są dość znaczne, bo gdy w województwie mazowieckim wartość R wynosi 1,07, to w warmińsko-mazurskim 0,57. Tak samo na południu: w Małopolsce mamy wskaźnik 1,14, a na Podkarpaciu – 0,59. I tak wszystkich bije na głowę centralnie położone województwo łódzkie – 2,09.

Czytaj też: Maseczek lepiej nie zdejmować. Daleko do odporności zbiorowej

W wakacje pojawią się nowe ogniska

Istnieje wiele liczb, na podstawie których epidemiolodzy i specjaliści chorób zakaźnych próbują tłumaczyć rozwój wypadków podczas pandemii. Ale zdaniem ekspertów wskaźnik reprodukcji, czyli zaraźliwości zarazka, jest najważniejszy, bo może ukierunkować podejście rządzących do znoszenia lub nakładania blokad.

Jeśli współczynnik R służy do śledzenia, ile osób średnio zostanie zakażonych, to aby móc uznać sytuację za opanowaną, powinien on wynosić poniżej 1. U nas jest tak na razie w mniej więcej połowie województw, choć premier już dwa tygodnie temu ogłosił, że rząd rzekomo zdał egzamin w walce z epidemią i inne kraje nawet nam tego zazdroszczą. Takie wartości współczynnika, jakie są obecnie na Śląsku czy w regionie łódzkim, wskazują na co innego.

Owszem, na wysokość wskaźnika mają wpływ – obok liczby zakażonych, długości trwania u nich infekcji i gęstości zaludnienia – również pojedyncze ogniska zachorowań (a tych było ostatnio najwięcej w śląskich kopalniach). Ale patrząc na to, jak społeczeństwo lekceważy dzisiaj zalecenia utrzymywania dystansu i noszenia maseczek w pomieszczeniach zamkniętych, nie można wykluczyć powrotu do większej liczby zakażeń tam, gdzie ostatnio ich ubyło. Zwłaszcza że Polacy z dużych aglomeracji wyruszą wkrótce na wakacje właśnie w te mniej zaludnione regiony.

Czytaj też: Restrykcje i dystansowanie społeczne uratowały miliony ludzi?

Pozorowane zwycięstwo nad pandemią

Jest już wiele krajów na świecie, które miały znacznie lepsze argumenty do odtrąbienia sukcesu opanowania pandemii niż polski rząd, a koronawirus do nich wrócił i trzeba podejmować znowu decyzje o zamykaniu ludzi w domach. Korea Południowa przeżywa drugą falę, a w Niemczech współczynnik reprodukcji koronawirusa wzrósł do 2,88 – jest więc niemal trzykrotnie wyższy od poziomu, który pozwalałby władzom cieszyć się z powstrzymania epidemii (powinien być mniejszy niż 1).

Eksperci z Instytutu Roberta Kocha podkreślają, że powyższy wzrost średniej ostatnio wywołały lokalne ogniska epidemii w Nadrenii Północnej-Westfalii, gdzie np. stwierdzono dodatnie wyniki u ponad 1300 pracowników zakładu przetwórstwa mięsnego – ale zaradni Niemcy nie bagatelizują takich ograniczonych do jednego miasta lub nawet osiedla źródeł zakażeń, bo wiedzą, jak szybko mogą się one przenieść na większy obszar. Nadal nie ma na świecie kraju, gdzie ponad połowa społeczeństwa byłaby już po kontakcie z koronawirusem, a więc gdzie można by realnie myśleć o uzyskaniu odporności zbiorowej (stadnej).

Czytaj też: Odporność możliwa bez szczepionki?

Lockdown, czyli gra na zwłokę

Lockdown zredukował liczbę zakażeń o 80–90 proc., ale może być pułapką, jeśli zaczniemy wychodzić z niego zbyt szybko, bo niewiele osób nabyło odporność, co umożliwia wirusowi podobne uderzenie – twierdzi dr Paweł Grzesiowski z Fundacji Instytut Profilaktyki Zakażeń. – Lockdown to unik, gra na spowolnienie, a nie zwycięstwo nad wirusem!

Właśnie dzięki lockdownowi w większości krajów udało się zredukować wskaźnik reprodukcji wirusa do poziomu mniejszego niż 1, ale z ostatecznym pokonaniem epidemii – jak wyobrażał to sobie Mateusz Morawiecki – niewiele to ma wspólnego.

Były to słuszne działania, mające na celu ochronę szpitali i oddziałów intensywnej terapii przed niekontrolowaną falą chorych. Kupiliśmy sobie czas, lecz nie wiadomo, na jak długo.

Czytaj też: Skalpel i cep, czyli dlaczego w Polsce epidemia nie gaśnie

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną