Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Nauka

Covid-19: jakie prognozy na zimę? Będzie trudniej

Szczecin. Maseczki obowiązkowe w przestrzeni publicznej Szczecin. Maseczki obowiązkowe w przestrzeni publicznej Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Epidemia covid-19 może się nasilać zimą, ale naukowcy jeszcze nie wiedzą, czy SARS-CoV-2 to wirus sezonowy taki jak grypa.

Jeśli komuś, tak jak premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, wydaje się, że wystarczą np. dwa tygodnie zamknięcia ludzi w domach, aby trwale zahamować rozprzestrzenianie epidemii, to niestety może się na tym pomyśle srodze zawieść. Świadczy o tym artykuł, który można od kilku dni przeczytać na stronie „Nature”, przypominający o nadchodzącej zimie. Pogoda za oknem jest jak na razie nawet mało jesienna, więc kto by myślał o tym, co czeka nas za dwa–trzy miesiące?

Ale naukowcy nie tracą czujności i zastanawiają się, czy koronawirus SARS-CoV-2 stanie się sezonowym utrapieniem podobnym do corocznej grypy, właśnie szczególnie niebezpiecznej zimową porą.

Jak świat z południa przegonił grypę

To nie jest żaden fenomen, że kiedy ludzie zamykają się w domach, chroniąc przed zimnem, albo nie potrafią dostosować ubioru do zmieniających się warunków termicznych (na przystankach zimno, w środkach komunikacji działa ogrzewanie), przybywa infekcji wywoływanych przez wiele wirusów układu oddechowego. Dlatego zimą przypada szczyt zachorowań na grypę i przeziębienia wywoływane przez rhinowirusy i koronawirusy.

Na razie sygnały z półkuli południowej, po kończącym się tam właśnie sezonie jesienno-zimowym, świadczą o tym, że wprowadzenie zasad zabezpieczających przed rozprzestrzenianiem wirusa SARS-CoV-2 bardzo zmniejszyło zapadalność na grypę (patrz wykresy). Ale nie stało się tak dlatego, że wirus ten nagle stracił moc lub po prostu ustąpił miejsca nowemu zarazkowi – po prostu ludzie zaczęli się zachowywać jak należy i radykalnie zmniejszyli ryzyko roznoszenia grypy między sobą.

..

Wystarczy, że zakatarzeni i gorączkujący pozostali w domach, zamiast jak dawniej chodzić do pracy, na ulicy większość pieszych ma założone maseczki, nie kicha w otwarte dłonie, a następnie nie opiera ich na poręczach w autobusach – i już mamy odpowiedź na pytanie, skąd tak niskie wskaźniki zachorowań. Eksperci z Mayo Clinic mówią dziennikarce z „Scientific American”: „Jeśli mycie rąk, noszenie masek i dystans społeczny będą kontynuowane, w wielu krajach może nastąpić najbardziej dramatyczny spadek zachorowań na grypę we współczesnej historii ludzkości”.

Czytaj też: Rząd się sam zaszczepi na grypę. A co z nami?

Koronawirus lubi sucho

Ale wróćmy do pytania podstawowego: czy nadchodzące chłody jeszcze bardziej niż teraz uaktywnią koronawirusa, bohatera mijającego roku? Wszystko wskazuje na to, że tak, bo przecież ludzie będą częściej wchodzić w interakcje w pomieszczeniach zamkniętych o słabej wentylacji, będą się przegrzewać lub wyziębiać, rzadziej wietrzyć swoje mieszkania.

Niektóre wirusy nie lubią gorących i wilgotnych warunków. Eksperymenty laboratoryjne wykazały, że SARS-CoV-2 dobrze się miewa przede wszystkim w zimnych i suchych warunkach, szczególnie poza bezpośrednim działaniem promieni słonecznych. Na przykład sztuczne promieniowanie ultrafioletowe dezaktywuje cząsteczki SARS-CoV-2 na powierzchniach oraz w aerozolach, zwłaszcza w wysokich temperaturach (ok. 40 st. C). Wirus ulega również szybszej degradacji na powierzchniach w cieplejszym i bardziej wilgotnym środowisku.

A jakie powietrze mamy w mieszkaniach podczas tzw. sezonu grzewczego, czyli przy włączonych kaloryferach? Akurat ciepłe, powyżej 20 st. C, i bardzo suche (stąd częste zapalenia zatok przynosowych, które również nie lubią takiego wysuszonego powietrza). A zatem warunki panujące w pomieszczeniach zimą jednoznacznie sprzyjają stabilności wirusów, co działa na naszą niekorzyść.

Czytaj też: Covid i grypa, niebezpieczny związek. Gotowi?

Zimą trzeba dołożyć restrykcji

Niedawno opublikowane na łamach „PNAS” badanie dotyczyło wzrostu zakażeń SARS-CoV-2 w pierwszych czterech miesiącach pandemii, zanim większość krajów wprowadziła restrykcje i kwarantanny. Cory Merow i Mark C. Urban z University of Connecticut w Storrs wykazali, że wzrost liczby infekcji był najszybszy w miejscach o mniejszym natężeniu promieniowania UV, czyli tam, gdzie jest mniej słońca. Ale jednocześnie stwierdzają: „Zimą ryzyko rośnie, choć nadal można je radykalnie zmniejszyć poprzez stosowanie właściwych praktyk zabezpieczających: noszenie masek, dezynfekcję, utrzymywanie społecznego dystansu”. Czyżby więc pogoda nie miała aż tak istotnego znaczenia w porównaniu z naszymi codziennymi zachowaniami?

Rachel Baker, epidemiolożka z Princeton University w New Jersey, twierdzi we wspomnianym artykule w „Nature”, że nawet przy pojawieniu się efektu sezonowego w kontekście rozwoju obecnej epidemii głównym czynnikiem powodującym wzrost rozprzestrzeniania się covid-19 pozostanie „czynnik ludzki” – czyli wciąż ogromna liczba osób podatnych na to zakażenie, którzy nie zdążyli go jeszcze przechorować.

Baker próbowała ustalić wpływ klimatu na sezonowość zachorowań podczas pandemii, wykorzystując dane dotyczące wrażliwości na wilgoć innych koronawirusów. Jej zespół analizował wzrost i spadek wskaźników infekcji na przestrzeni kilku lat w Nowym Jorku, z efektem klimatycznym i bez niego, oraz z różnymi poziomami wprowadzonych środków kontroli zakażeń. Konkluzja z tych badań brzmi: zimą mogą być potrzebne jeszcze bardziej rygorystyczne zabezpieczenia, aby zmniejszyć ryzyko szybszego rozwoju epidemii.

Czytaj też: Pędzimy na ścianę. Będziemy umierać w domu?

Bez szczepionki jeszcze się pomęczymy

Warto jednak zauważyć, że naukowcy poruszają się w tej materii meteorologiczno-wirusologicznej trochę po omacku. Grypa dotyka nas od setek lat, a specyficzny mechanizm doprowadzający do szczytu zachorowań właśnie w miesiącach zimowych (w Polsce jest to z reguły luty–marzec) nie jest wcale jeszcze dobrze poznany. Sporo przypuszczeń bierze się z empirii, a nie potwierdzonych badaniami faktów.

Więc nawet gdybyśmy mieli wiarygodniejsze dane dotyczące samej biologii wirusa SARS-CoV-2 po zaledwie roku obcowania z nim, niewiele więcej można by dodać. Kiedy więcej osób uodporni się na ten patogen, wtedy czynnik sezonowości będzie mógł odgrywać istotniejszą rolę w kształtowaniu trendów infekcji. Rachel Baker twierdzi, że nastąpi to za mniej więcej… pięć lat, gdyż tyle potrzeba, aby wystarczająco duża część populacji (mowa o co najmniej 70 proc.) zetknęła się z wirusem i pojawił się efekt populacyjnej odporności. Jedyną szansę na skrócenie tego okresu stwarza szczepionka, na którą wciąż czekamy.

Na razie to od nas zależy, czy potrafimy się przed ryzykiem zakażenia odpowiednio chronić, nie zważając na to, czy za oknem świeci słońce i jest wysoka temperatura, czy pada śnieg i przyszły mrozy.

Czytaj też: Naturalna odporność stadna? Niebezpieczne i nieuzasadnione

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną