To, że nowy wariant SARS-CoV-2 wykryto w Wielkiej Brytanii, nie powinno być dużym zaskoczeniem. Na Wyspach prowadzi się najszerzej zakrojone w Europie badania wirusa. Sekwencjonowanie genomu przeprowadza się w ok. 10 proc. przypadkach wykrytych zakażeń. A brytyjskie siły przerobowe są imponujące – dla przykładu 23 grudnia laboratoria Krajowej Służby Zdrowia (NHS) przeprowadziły ponad pół miliona testów. Gdyby na całym świecie postępować tak samo, nowe warianty wykrywalibyśmy jeszcze szybciej. Ale i tak nie byłby to jeszcze powód do paniki. Dlaczego?
Czytaj też: SARS-CoV-2 zaatakował wcześniej, niż sądziliśmy
Gatunek, szczep, wariant, mutacja...
Po pierwsze, identyfikacja nowego wariantu wirusa w żadnym razie nie oznacza, że mamy do czynienia z „nowym koronawirusem”. To wciąż SARS-CoV-2. Nie ma też mowy o tym, że pojawił się jakiś „nowy szczep” – to by wymagało o wiele szerszych zmian w samym materiale genetycznym. Zarówno SARS-CoV-2, jak i SARS-CoV (odpowiadał za ok. 8 tys. zachorowań w latach 2002–04) to szczepy tego samego gatunku betakoronawirusa. Media natomiast często nieprawidłowo szafują takimi terminami jak gatunek, szczep, wariant i mutacja – a to nie są synonimy.
To normalne, że wirus zmienia się na poziomie materiału genetycznego, zwłaszcza gdy wiele osób wciąż się nim zakaża i go roznosi. Jak dochodzi do tych zmian? W trakcie namnażania materiału wirusowego odpowiedzialne za ten proces polimerazy popełniają czasem błędy.