Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Ślimacze tempo szczepień w Polsce. Co poszło nie tak?

Szczepienie przeciwko SARS-CoV-2. Szpital Kliniczny Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku Szczepienie przeciwko SARS-CoV-2. Szpital Kliniczny Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Z konferencji rządu na temat szczepień przeciwko covid można dowiedzieć się, że przyspieszamy. Ale lekarze mówią: to propaganda!

W tym tygodniu, jak wynika z zapowiedzi odpowiedzialnego za realizację programu szczepień Michała Dworczyka, szczepionki mają zostać podane 250 tys. osób. Przez całe dwa tygodnie udało się zaszczepić 200 tys., więc już teraz idziemy na rekord. Względny, bo Wielka Brytania szczepi po 200 tys. ludzi dziennie, a i tak zdaniem tamtejszych ekspertów jest to tempo zbyt wolne z powodu nadmiernej biurokratyzacji.

Ale czy oczekiwania naszego ministra i pełnomocnika rządu rzeczywiście się spełnią, skoro z różnych stron słychać, że punkty szczepień mają przestoje, bo nie otrzymują zamawianej liczby fiolek i wielu chętnych musi czekać na swoją kolej?

Czytaj także: Pod górkę ze szczepieniami

Zasłona dymna z wielkich liczb

Po ostatnich konferencjach prasowych ministra zdrowia Adama Niedzielskiego oraz pełnomocnika rządu ds. szczepień Michała Dworczyka trudno zgadnąć, kto najbardziej jest winny temu, że szczepienia idą u nas wolniej niż w wielu innych krajach, a personel medyczny – który powinien otrzymać szczepionkę jak najszybciej – skarży się na chaos.

Czy ostatecznie zawinili aktorzy i biznesmeni, którzy „załapali się” na szczepienia w Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, czy rektor tej uczelni, który zgodnie z życzeniem ministra nie podał się na początku roku do dymisji, czy może Unia Europejska, która zamówiła za mało dawek u producentów, albo wreszcie oni sami, skoro nie potrafią wytworzyć ich tyle, ile obecnie wynosi popyt?

Na konferencjach prasowych bardzo zręcznie przedstawiane są duże liczby obrazujące skalę przedsięwzięcia: wczoraj przyleciał do Polski kolejny transport 360 tys. dawek, przez chłodnie Agencji Rezerw Materiałowych przewinęło się ich już ponad milion (ale każda dostawa, nim rozjedzie się po kraju do szpitali węzłowych, dzielona jest na pół, by wystarczyło na drugie zaszczepienie), wkrótce do I etapu przystąpi 6 tys. punktów szczepień. Już nawet nikt nie pyta, dlaczego nie 8 tys. – o tylu przecież była mowa przy ogłaszaniu strategii.

Tymczasem, analizując sytuację nie z lotu ptaka, ale od strony szpitali i personelu medycznego, nastroje są zgoła odmienne, bo większość czeka na swoją kolej, nie wiedząc nawet, kiedy nastąpi możliwość zaszczepienia. Dostawy, które szpitale otrzymują w poniedziałek, w wielu punktach kończą się już w środę, a bywa, że nawet we wtorek. Przez cały tydzień trwają w gotowości.

Czytaj także: Szczepionka na koronawirusa nie dla dzieci. Dlaczego?

Logistyka niedostosowana do potrzeb szpitali

Dlaczego dostawy do większości placówek realizowane są raz w tygodniu, nikt nie wie. I chociaż ostatnio zgodzono się na to, by do miejsc dysponujących odpowiednimi zamrażarkami, w których może być przechowywana szczepionka Pfizera (wymaga przed rozpakowaniem temperatury –70 st. C), dostarczać ją nie tylko w poniedziałki – przestojów weekendowych wcale to nie zmniejszyło. Ale to już standard, że w sobotę i niedzielę placówki medyczne praktycznie nie funkcjonują, mimo całodobowych dyżurów.

Podczas poniedziałkowych obrad senackiej komisji zdrowia narzekano, że w minioną sobotę w całej Polsce udało się zaszczepić raptem 1235 osób – w jednych miejscach rzeczywiście dlatego, że nasza ochrona zdrowia podczas weekendów pracuje na pół gwizdka, ale w wielu, wbrew temu, co sugerował Michał Dworczyk, po prostu zabrakło dostaw fiolek. Może gdyby Agencja Rezerw Materiałowych nie rozwoziła ich po całej Polsce z jednego magazynu, tylko zawczasu pomyślała o kilku centrach rozładunkowych, byłoby łatwiej i szybciej reagować na potrzeby szpitali, które w skali całego kraju mają bardzo różne potrzeby?

Ten problem zróżnicowanej podaży i popytu uwypukli się z pewnością po 25 stycznia, gdy szczepienia staną się bardziej masowe i rozpoczną w podstawowej opiece zdrowotnej, czyli w wielu publicznych i prywatnych przychodniach. Dopiero wtedy będzie można powiedzieć, jak wypełniane są założenia przygotowanej w grudniu strategii – w jaki sposób lokalne punkty szczepień, z personelem nieraz po raz pierwszy zaangażowanym w tak masową akcję, radzą sobie z niewykorzystanymi fiolkami, ich nadmiarem lub… brakami w stosunku do złożonych zamówień.

Czytaj także: Jedna dawka szczepionki wystarczy? Covidowe dylematy

Ślimacze tempo uderza w medyków

Jak widać z ostatnich sondaży, coraz więcej obywateli chce skorzystać z możliwości uodpornienia (deklaruje to cztery na pięć osób w wieku co najmniej 70 lat), więc początkowe obawy, że chętnych trzeba będzie brać z łapanki, by nie zmarnowała się żadna zakupiona dawka, niekoniecznie muszą się spełnić. Czy pomógł skandal z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i makiaweliczna zagrywka ukrytej akcji marketingowej z udziałem aktorów, że oto mają dostęp do deficytowego towaru, niedostępnego ludziom bez koneksji? Być może częściowo tak…

Ale równie szybko poparcie dla szczepień może się skończyć pod wpływem pierwszych doniesień o działaniach niepożądanych, które przecież u niewielkiego odsetka szczepionych wystąpią, gdy zaczniemy podawać szczepionkę tysiącom najstarszych osób (część z nich nawet pewnie umrze z naturalnych powodów lub udarów i zawałów serca, ale będą tacy, którzy dla wywołania sensacji będą próbowali powiązać te zgony właśnie ze szczepieniami).

Czytaj także: Dwa wstrząsy przy szczepieniu na covid w Wlk. Brytanii. Co to oznacza?

Dlatego liczba chętnych przyjąć szczepionkę będzie pewnie falować, a największym kłopotem dla zespołów medycznych pozostanie stworzenie planu, jak duże powinno być zamówienie, by nie zmarnować żadnej dawki i nie musieć poszukiwać chętnych do zaszczepienia spoza ustalonej listy (bo kto chciałby mieć wlepioną karę 350 tys. zł, jak pokazał przykład Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego?).

Szybkie tempo szczepień seniorów i pensjonariuszy domów opieki społecznej uzależnione jest od wyszczepienia personelu medycznego. Bo już słychać przedstawicieli Porozumienia Zielonogórskiego (organizacji zrzeszającej lekarzy rodzinnych i POZ), że jeśli do 25 stycznia nie zdążą przyjąć szczepionki, to w obawie przed zakażeniem nie będą gotowi rozpocząć szczepień swoich pacjentów.

Stefan Karczmarewicz: Afera szczepionkowa. Między winą a hipokryzją, czyli „kto szczuł i co było grane”

Złotousty Michał Dworczyk, z pasją prezentujący na konferencjach „sukcesy” rządu w realizacji etapu zerowego strategii, nie dodaje, że na razie większość osób zaszczepionych spośród personelu medycznego to osoby zatrudnione w szpitalach węzłowych – pracownicy z innych placówek oraz POZ, na ogół spoza większych aglomeracji, na szczepionkę nie mogą się doczekać, a wielu z nich nie zostało nawet poinformowanych, kiedy to nastąpi.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Dlaczego książki drożeją, a księgarnie upadają? Na rynku dzieje się coś dziwnego

Co trzy dni znika w Polsce jedna księgarnia. Rynek wydawniczy to materiał na poczytny thriller.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
18.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną