Rządowe decyzje o luzowaniu kolejnych ograniczeń, góralskie swawole antylockdownowe, spadające (rzekomo) liczby infekcji, ogólne zmęczenie i znużenie przedłużającą się pandemią – wszystko to sprawia, że zaczynamy bagatelizować najbardziej ponurą jej konsekwencję. Śmierć. Wiele śmierci. Zwłaszcza w kraju, który oficjalnie cieszy się jednymi z najbardziej optymistycznych statystyk na świecie, czyli w Polsce.
Czytaj także: Trzecia fala pandemii. Nie z Zakopanego, ale z decyzji rządu
Za ile zgonów odpowiada w sumie covid-19? Nie wiadomo i prawdopodobnie nigdy nie będzie wiadomo. W wielu państwach statystyki nie uwzględniają ofiar, które przed śmiercią nie zostały przetestowane na obecność wirusa. Dzieje się tak w regionach słabiej rozwiniętych lub tam, gdzie władza nie podjęła decyzji o rzetelnym testowaniu obywateli (na przykład w Polsce). Bywa, że dane o covidowych śmierciach trafiają do oficjalnych rejestrów z dużym opóźnieniem (na przykład w Polsce). Wiele osób umiera też dlatego, że nie szuka pomocy odpowiednio wcześnie, w obawie przed wizytą w szpitalu (na przykład w Polsce).
Istnieje jednak skuteczna i dość dokładna metoda oceny kosztów pandemii liczonych w odejściach osób bliskich i przyjaciół. To liczba dodatkowych śmierci – „nadmiarowych” w stosunku do średniej liczby zgonów w analogicznych okresach lat ubiegłych.
Redakcja „Polityki” nie ma mocy dziennikarskich i informatycznych, by samodzielnie przeprowadzić podobną analizę. Relacjonujemy więc badania przeprowadzone i opracowane niedawno na zlecenie tygodnika „The Economist” (