Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Na covid chorują coraz młodsi. Przez wariant brytyjski?

Zachorowania u dzieci są częstsze, lecz nie są to przypadki ciężkie – uspokaja prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. Zachorowania u dzieci są częstsze, lecz nie są to przypadki ciężkie – uspokaja prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych. dfuentesphotostock / PantherMedia
Coraz więcej zachorowań wśród dzieci niepokoi lekarzy, bo nie mają ich gdzie leczyć. I przeraża rodziców, którzy chcieliby je chronić przed covidem, a nie wiedzą jak.

Z jednej strony doniesienia są zatrważające, jak na przykład to z Kielc: brakuje wolnych miejsc w szpitalu dla dzieci zakażonych koronawirusem. Jak alarmują lekarze ze Świętokrzyskiego Centrum Pediatrii, zachorowań wśród najmłodszych jest teraz dużo więcej niż podczas pierwszej i drugiej fali pandemii.

Ale prof. Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych, wypowiada się w uspokajającym tonie: – Zachorowania u dzieci są częstsze, lecz nie są to przypadki ciężkie. Odnoszę wrażenie, że media nakręcają spiralę strachu, wyolbrzymiając armagedon i pomór wśród młodszych ludzi.

Czytaj także: Wygramy z covid-19? Profesor Flisiak: Na pewno

Są dobre efekty szczepień seniorów

Eksperci wciąż analizują, czy brytyjska mutacja koronawirusa powoduje cięższy przebieg zakażeń u dzieci. Wbrew temu, co można wnioskować po sygnałach o zapełniających się łóżkach szpitalnych, nie ma na razie dowodów potwierdzających taką hipotezę. – Wariant brytyjski, który obecnie powoduje zapewne już 100 proc. wszystkich zakażeń w Polsce, jest z pewnością bardziej zakaźny. Ale to dotyczy wszystkich, niezależnie od wieku – podkreśla prof. Flisiak.

W świetle ostatnich publikacji może on też zwiększać ryzyko cięższego przebiegu choroby, choć zdaniem naszego eksperta dotyczyć to będzie przede wszystkim osób, które i tak są bardziej narażone na śmierć z powodu wieku lub chorób współistniejących. – Nie znalazłem nigdzie dowodów na to, że brytyjski wariant ma specjalne preferencje wobec dzieci i młodzieży. Liczba zachorowań jest teraz wśród nich rzeczywiście wyższa, ale w wieku do 18 lat zgony się nie zdarzają, a do 40 lat są sporadyczne.

Czytaj też: Coraz więcej zakażeń, szpitale przygotowują się na trzecią falę

W kierowanej przez profesora Klinice Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku wzrost liczby zachorowań widać przede wszystkim w populacji między 40. a 70. rokiem życia. Przy czym podczas fali jesiennej wyraźnie wyższa śmiertelność była wśród osób starszych, powyżej 70 lat. – Nie wykluczam również teraz dalszego wzrostu śmiertelności, ale nie sądzę, aby proporcja liczby zgonów do liczby zidentyfikowanych zakażeń osiągnęła poziom, jaki obserwowaliśmy jesienią – mówi prof. Robert Flisiak. – Jest to efekt szczepień seniorów.

Testy szczepionek na dzieciach

Na razie najmłodsze roczniki nie mają co marzyć o szczepieniach, choć patrząc na rosnącą liczbę dawek niewykorzystanych w punktach szczepień, rychło może się okazać, że zapiszą się na nie szybciej, niż wynikałoby to z pierwotnego harmonogramu. Tymczasem próg wiekowy dla zarejestrowanych szczepionek ustalony jest w zależności od preparatu na granicy 16–18 lat, ale po sukcesie dużej efektywności firmy przystąpiły już zgodnie z przewidywaniami do badań klinicznych na młodszych nastolatkach i dzieciach, a nawet – jak w przypadku Moderny – niemowlętach.

To pewien wyłom w przyjętym zwyczaju sprawdzania bezpieczeństwa szczepionek i leków w młodym pokoleniu, bo z reguły do takich badań rekrutuje się coraz młodsze roczniki, idąc stopniowo od najstarszych. W tym wypadku amerykańska firma testuje swoją szczepionkę mRNA od razu wśród niemowląt od szóstego miesiąca życia do dzieci w wieku 11 lat. Badania u starszych nastolatków, między 12. a 16. rokiem życia, prowadzone są przez Modernę i Pfizera już od końca ubiegłego roku i niektórzy liczą, że ich szczepionki (jeśli wyniki testów okażą się tak samo pozytywne jak u dorosłych) otrzymają wymagane licencje już z początkiem nowego roku szkolnego. Z kolei AstraZeneca sprawdza swój preparat w grupie dzieci powyżej sześciu lat.

Chociaż ryzyko poważnych zachorowań dzieci na wirusa jest mniejsze niż w przypadku dorosłych, nadal istnieje ryzyko przeniesienia choroby, więc pomysł zaszczepienia tej grupy wydaje się jak najbardziej właściwy. Zwłaszcza że są katalizatorem kontaktów społecznych bardzo różnych wiekowo osób. Na szczęście z każdym tygodniem przybywa tych najstarszych, którzy otrzymali uodpornienie, więc w porównaniu z jesienią 2020 r. i tzw. drugą falą pandemii przynajmniej ta grupa ma prawo poczuć się w nadchodzące święta dużo bezpieczniej podczas ewentualnych kontaktów z wnukami.

Czytaj także: Po co eksperymentalnie zakażać ludzi SARS-CoV-2?

No cóż, gdyby wariant brytyjski nie pojawił się w Polsce, to zapewne wiosenna fala zakażeń covidowych byłaby łagodniejsza, ale z drugiej strony, gdybyśmy nie rozpoczęli zimą szczepień u seniorów, żniwo wariantu brytyjskiego byłoby dużo większe.

Eksperyment na żywym organizmie, czyli… w szkole

Minister edukacji Przemysław Czarnek kilka dni temu oświadczył, że szkoły i uczące się w najmłodszych klasach dzieci nie mogły przyczynić się do wzrostu zachorowań podczas wiosennej fali koronawirusa, gdyż – jak to finezyjnie określił – nie są „wybitnymi transmiterami”. Cóż, minister na pewno nie jest wybitnym epidemiologiem, ponieważ naukowcy akurat sceptycznie podchodzą do hipotezy, że najmłodsi nie odgrywają istotnej roli w rozprzestrzenianiu zakażeń. Ale żeby być precyzyjnym: roznosicielami zarazków w szkołach są przede wszystkim dorośli, nauczyciele, kucharki, woźne. Doświadczenia amerykańskich szkół, skonfrontowane niedawno w dzienniku „Wall Street Journal” z opiniami naukowymi, nie pozostawiają złudzeń, że ogniska wirusa tworzą się między nauczycielami podczas spotkań i obiadów, a to, co chroni uczniów przed zakażeniem, to maseczki, dystans i wietrzenie klas.

Czytaj także: Covid-19 w szkołach. Dzieci bez objawów mogą zakażać nawet 3 tygodnie

Ostatnio miałem okazję zobaczyć krzywą częstości zachorowań u dzieci do 10. roku życia – dzieli się spostrzeżeniami z Polski prof. Robert Flisiak. – Wzrost nastąpił dokładnie po 1 lutego, a więc dwa tygodnie po rozpoczęciu stacjonarnej nauki w klasach 13, i wyprzedzał o dwa tygodnie wzrost liczby zachorowań w populacji ogólnej, który nastąpił w połowie lutego. Oznacza to oczywisty związek przyczynowo-skutkowy!

Zdaniem mojego rozmówcy, gdyby w styczniu otwarto szkoły najpierw dla dzieci z województw o najmniejszej częstości zakażeń i wychwycono w nich konsekwencje tego posunięcia w mniejszej skali, to po takim eksperymencie nikt rozsądny nie rozszerzałby poluzowania nauki w całej Polsce i być może nie mielibyśmy obecnie tak masowego przyrostu zachorowań. – Niestety i tym razem nie posłuchano Rady Medycznej i zdecydowano się na rozwiązanie pozornie sprawiedliwe, luzując obostrzenia w całym kraju. A to najmocniej uderzyło w województwa o najmniejszym odsetku mieszkańców uodpornionych w sposób naturalny, a z czasem dotknęło również całą Polskę.

Należy spodziewać się dalszych tego konsekwencji również na oddziałach pediatrycznych, ponieważ za kilka tygodni pojawią się w nich z pewnością dzieci z objawami tzw. zespołu PIMS (z ang. Pediatric Inflammatory Multisystem Syndrome), czyli wieloukładową chorobą zapalną, która wywiązuje się u kilkulatków w następstwie nawet bezobjawowego przechorowania covid-19.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną