Pojęcie Metawersum wprowadził do obiegu Neal Stephenson, pisarz znany nie tylko miłośnikom science fiction, w opublikowanej w 1992 r. książce „Śnieżyca”. Główny bohater, haker Hiro, żyje w dystopijnym świecie postpaństwowego kapitalizmu, którym rządzą mafia i korporacje. Zamieszkuje ciasne pomieszczenie w budynku służącym wcześniej za płatną przechowalnię rzeczy, które nie mieszczą się w mieszkaniach. Mało fascynująca przestrzeń, wystarczy jednak nałożyć na głowę gogle podłączone do komputera wpiętego w komunikacyjną sieć, by znaleźć się „w generowanym cyfrowo wszechświecie, który komputer rysuje mu na goglach i pompuje do głowy przez słuchawki. W żargonie to wymyślone miejsce nosi nazwę Metawersum. Hiro spędza w nim mnóstwo czasu, bo Metawersum jest sto razy fajniejsze…”.
Wygląda to na opis zanurzenia w wirtualnej rzeczywistości (VR), która od kilku co najmniej dekad ma być the next big thing, następną wielką sprawą, jaką branża cyfrowo-informatyczna ma uszczęśliwić świat. Ciągle jednak, mimo niewątpliwego postępu, nie dajemy się masowo zapędzić w otchłań VR, zadowalając bardziej płaskim doświadczeniem oglądania seriali online i spędzania czasu na Facebooku lub w innych serwisach internetowych. Pandemia dodatkowo przyspieszyła zjawisko pracy zdalnej, której synonimem stała się dla wielu platforma Zoom. To miałoby być Metawersum?
Oczywiście nie, wyjaśnia Mark Zuckerberg, współtwórca i szef Facebooka. Pod koniec czerwca podzielił się z pracownikami wizją przyszłego rozwoju korporacji. Firma właśnie dołączyła do ekskluzywnego grona przedsiębiorstw technologicznych, których giełdowa kapitalizacja przekroczyła bilion dolarów. Liderem i pionierem jest Apple, wart dziś 2,25 bln dol., potem Microsoft, Amazon i Google. Facebooka wyróżnia to, że jest w tym gronie najmłodszy, bo jako jedyny powstał już w XXI w.