Jest słoneczny ranek, gdy z portu w Hongkongu wychodzi kontenerowiec „MV Future Spirit”. Ze swoją długością blisko 290 m i pojemnością 5 tys. kontenerów 20-stopowych nie różniły się niczym szczególnym od plejady innych statków transportujących blaszane pudełka, gdyby nie to, że na jego pokładzie nie ma żywego ducha. „Future Spirit” to statek-dron. I to w dodatku autonomiczny, czyli taki, który nie potrzebuje zdalnego sterowania. Decyzje o kursie i prędkości podejmuje komputer pokładowy, a przebywający w siedzibie armatora operatorzy ograniczają się do nadzoru i ewentualnej doraźnej interwencji. Łączność z nim odbywa się głównie za pośrednictwem satelitów.
Nim „Future Spirit” opuści Morze Południowochińskie, mija innego drona. Jest nim mikroskopijny, w porównaniu z kontenerowcem, podwodny szybowiec, który ma za zadanie tygodniami zbierać różnorakie dane – wszystko, na co pozwolą mu skompletowane do misji sensory. Płynie bardzo wolno w sposób budzący skojarzenia z lotem szybowca. Formalnie służy Amerykanom do badań oceanograficznych, nieoficjalnie – także celom wywiadowczym. Nie bez powodu operuje w pobliżu spornych wysp, do których pretensje zgłaszają Chiny. To gorący akwen. Kawałek dalej okrętów podwodnych szuka bezzałogowy 40-metrowy trimaran amerykańskiej marynarki wojennej.
Mijają noce i dni, „Future Spirit” zdążył już minąć cieszący się złą sławą Róg Afryki. Uzbrojeni w karabiny piraci w motorówkach nie są mu straszni. Nie mają kogo wziąć za zakładnika, nie ma steru, który mogliby przejąć. Statek przepływa spokojnie przez Kanał Sueski, by wkrótce ciąć fale północnego Atlantyku. Gdyby na jego mostku stał oficer wachtowy, jego uwagę przykułby zapewne widok, któremu trudno dać wiarę. Zaledwie parę mil przed dziobem kontenerowca wyłoniła się deska windsurfingowa.