Klasyki Polityki

Suliko

Wakacje nad polskim morzem to szok dla oczu, uszu i zwojów mózgowych.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 24 lipca 2013 r.

Wakacje nad polskim morzem to szok dla oczu, uszu i zwojów mózgowych. Dla oczu, ponieważ trudno wyobrazić sobie większe zgromadzenie brzydkich ludzi niż plaża nad Bałtykiem. Krótkie nogi, tłuste zady i brzuchy, brzuchy i jeszcze raz brzuchy. Pomyśleć, że to są rodacy Agnieszki Radwańskiej. Brzuchy stare, młode i dziecięce, wypasione zapiekankami i napojone piwem, frytkami i lodami, tłuste, pękate, smarowane olejem od wewnątrz i od zewnątrz, niemieszczące się w koszulach ani w spodniach, pospolite, częste, a dzięki temu bezkarne i bezwstydne, bo takie jak wszystkie. Cała ta gadanina i pisanina o zdrowej żywności, higienie odżywiania, ruchu, ruchu i jeszcze raz ruchu – wszystko to warte tyle, co jedna kaloria, odrzucone w kąt wraz ze spodniami oraz spódnicami i wystawione ku słońcu lub ustawione w kolejce po piwo, frytki albo lody, nasze dorodne, nadęte brzuszyska, grube uda, tłuste karki i wszystkie trzy podbródki. Rozglądałem się po plaży, czy może gdzieś opala się Agnieszka Radwańska, ale nic z tych rzeczy.

Po południu, dźwigając parawan, parasol, ręcznik, mokre gacie, kremy i sunbloki, dmuchane koło, wiaderko, łopatki i cały ten plażowy ekwipunek, schodzimy do naszej jamy, zadowoleni, że trafił się nam pokój bez karaluchów, ale – niestety – w pobliżu dyskoteki albo muszli koncertowej. Pół biedy, jeśli słyszymy, że „Cała sala tańczy z nami” albo „Jesteśmy na wczasach, w tych góralskich lasach…”, bo królują zakazane piosenki z PRL, ale „Suliko”? „Su-li-ko”? Czy mnie słuch nie myli? Co tu, w wolnej Polsce na deptaku, robi ten przeżytek niewoli? W pierwszej chwili sądziłem, że ucho mi nie dopisuje albo wręcz śnią mi się koszmary. Wsłuchałem się uważniej, ależ tak, tak, nie ma wątpliwości: „Wiosną młode serca bez miłości schną, gdzie ty jesteś, gdzie, Suliko?” – ryczy piosenkarka. Młodszych czytelników informuję, że stara (z końca XIX w.) piosenka gruzińska była podobno ulubioną piosenką Józefa Stalina. – Jak można tak skompromitowany utwór wykonywać w wolnej Polsce, jak można tańczyć, spacerować, wypoczywać, kiedy w uszach świdruje „Suliko”? Komuna psuje wakacje.

Zatrzymałem w tej sprawie pierwszego napotkanego policjanta. – Panie władzo, mówię, słyszy pan, to już nie nostalgia za PRL, to gorzej, to tęsknota do ZSRR, pardon, Związku Sowieckiego, do stalinizmu. Pan nie może tego pamiętać, ale tą piosenką Chór Czejanda, Sława Przybylska i – najgorszy ze wszystkich – Chór Aleksandrowa umilali nam niewolę. „Suliko” to symbol totalitaryzmu, to jest zakazane przez konstytucję, niech pan ich aresztuje albo mandat, tak, mandat, lepiej uderzyć ich po kieszeni, to będą cienko śpiewać. Żeby wolni ludzie z własnej woli grali i śpiewali piosenkę będącą symbolem zniewolenia?! Śpiewają „Suliko”, a w domyśle Stalin. Przydałyby się takie fotoradary na śpiewanie komunistycznych piosenek, nagrywa pan i mandacik.

– Ale czy to jest komunistyczna piosenka? Sprawdzę na komendzie – mówi pan władza, sięgając po radiotelefon. – A jaka? Ludowa? Faszystowska? Jasne, że komunistyczna, skoro stalinowska i śpiewana w czasach stalinizmu – tłumaczę. – Saakaszwili tego nie śpiewa – dodaję. – Saaka kto? – pyta policjant, więc go uświadamiam: – Przed wojną była to piosenka w Polsce nieznana – tłumaczę – pierwsze polskie wykonanie pochodzi z późnych lat 40. Jeszcze tylko brakuje, żeby zaśpiewali „Ciemna dziś noc” albo „Piosenkę frontowego szofera”. „Poprzez góry, rzeki i doliny…” – zanuciłem, fałszując niemiłosiernie. Policjant był jednak odporny na moje popisy i odesłał mnie na gminny posterunek IPN.

Na drzwiach okazałej siedziby wisiała kartka „Jesteśmy w terenie”. Patrol pamięci narodowej dogoniłem w pobliskiej wsi Rowy. Ratownicy IPN różnią się od ratowników plażowych wystrojem (białe koszulki, czerwone spodenki i rogatywki, które chronią przed słońcem). – Panowie, pytam, czy piosenka, którą nadawało komunistyczne radio w PRL, kiedy kierowali nim tacy ludzie, jak Szpilman i Bogacki, może być dzisiaj bezkarnie grana i śpiewana w wolnej Polsce? – No, nie tak znów wolnej, raczej należałoby powiedzieć w okrągłostołowej – odpowiedział starszy ratownik pamięci narodowej, robiąc z dziećmi orła na piachu. Po czym wstał, otrzepał ręce i powiedział, że uwzględni moje doniesienie w codziennym raporcie o nostalgii za PRL na terenie Słupska i okolic. – Muszę lecieć, dodał, bo mamy akcję w centrum.

Akcja w centrum polegała na pikietowaniu jedynej księgarni w mieście, w której sprzedawano książki Moniki Jaruzelskiej i Jerzego Urbana. „Skaranie boskie z tymi książkami” – skarży się młodszy inspektor pamięci narodowej. Mimo miażdżącej krytyki, jakiej poddano te książki na łamach pryncypialnych czasopism, takich jak „Rzeczpospolita”, „Sieci” i „Do Rzeczy”, ciemny lud to kupuje, dzięki czemu nabija kabzę postkomunistom, a ich pożal się Boże wynurzenia rozsiadły się bezczelnie na listach bestsellerów. Gloryfikacja stanu wojennego i jego autorów okazała się świetnym biznesem. – Ileż lat trzeba będzie tyrać, żeby naprawić szkody w świadomości – mówi magister historii z miejscowego posterunku IPN, zagrzewając demonstrantów do pikietowania księgarni. – Tylko niech pan nie pisze, że my palimy książki, bo pan nie do takich kłamstw jest zdolny – zwraca się do mnie jeden z oburzonych.

Sukces książek Jaruzelskiej i Urbana prawicowi recenzenci tłumaczą na różne sposoby: szczerością, błyskotliwością, cynizmem Urbana, odsłonięciem kulis władzy, uchyleniem rąbka tajemnicy dworu i na wszelkie inne sposoby. Brakuje tylko jednego: te książki są jak gdyby z drugiego obiegu – tyle że wydane w wolnym i demokratycznym kraju. Do ich sukcesu w dużym stopniu przyczyniła się polityka historyczna – to, co od rana do nocy krzewi się jako jedyną prawdę o PRL i o jego ludziach. Nafaszerowany tą wiedzą czytelnik jest po prostu ciekaw, co mówią ci, którzy powinni wisieć. Czyta sobie Goebbelsa i nuci „Suliko”.

Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama