Klasyki Polityki

Ofiary jesieni

Niektórzy jesienią zapadają na afektywną chorobę sezonową, a 1 proc. społeczeństwa choruje na nią ciężko. Niektórzy jesienią zapadają na afektywną chorobę sezonową, a 1 proc. społeczeństwa choruje na nią ciężko. EAST NEWS
Nie lubimy jesieni. Nie bez powodu.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w październiku 2003 r.

Tylko jeden na 25 Polaków lubi jesień. Jesienią jesteśmy apatyczni i skłonni do narzekań. Ale słowo „depresja” zrobiło przesadną karierę. Ani tak wielu z nas na nią nie zapada, ani też nie jesteśmy wcale skrajnie pesymistycznym narodem. To tylko sezonowa melancholia.

Z badań CBOS wynika, że 57 proc. Polaków najbardziej lubi lato. Wiosnę 32 proc., zimę wybiera tylko 3 proc., a jesień – 4 proc. naszych rodaków. Pozostałe 4 proc. nie ma ulubionej pory roku.

Niektórzy jesienią zapadają na afektywną chorobę sezonową, a 1 proc. społeczeństwa choruje na nią ciężko. Jednak większość, gdzieś już od października, czuje się gorzej, ma gorszy nastrój – jesteśmy ociężali, smutni, bezbarwni. Dopada nas melancholia. Zwłaszcza teraz, gdy zagubiła się gdzieś w klimacie faza złotej polskiej i zamiast tego musimy w jesień przeskoczyć brutalnie wprost z lata.

– I to jest normalne – mówi dr Łukasz Święcicki, lekarz psychiatra z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. – Nasi najdalsi przodkowie pochodzą z Afryki. Za krótko żyjemy w tych stronach, żeby przyzwyczaić się do braku nieustannego lata. Tutejsze zimy są dla nas bez sensu.

Jesień jest dla nas za ciemna. To siatkówka oczu reguluje nasz zegar biologiczny. Kiedy światła za mało, klucz do zegara działa jak nienaoliwiony. Człowiek jest bez formy, łazi jak mucha w smole. Im dalej w dzień, tym bardziej czuje się zmęczony, nawet jeśli nie było czym. Spada radość życia. Wzmaga się skłonność do narzekania. Z tego powodu to bardzo polska pora.

– To, jacy jesteśmy na zewnątrz, jest projekcją naszego wnętrza – mówi reżyser Piotr Trzaskalski. – My jesteśmy narodem specyficznie wyniszczonym, rzadko się cieszymy, a wynika to z naszych niedorobionych wnętrz. I szczególnie jesienią nie potrafimy doszukać się żadnych optymistycznych akcentów. Ani w sobie, ani dookoła.

W paskudnym nastroju jesiennym wszystko wydaje nam się paskudniejsze niż jest. Człowiek, jak to wynika z badań Ladda Wheelera i Kunitate Miyake, ma tendencje do porównywania siebie z kimś, kto stoi od niego wyżej na drabinie społecznej, a w żadnym razie – kto niżej. A najlepiej – z kimś kto najwyżej. Toteż jeśli człowiek ma źle na duszy, zwłaszcza władza wydaje się nie do zniesienia. Łatwo sobie wyobrazić obecny nastrój społeczny wobec władzy, skoro niezależnie od pory roku 39 proc. Polaków – według ogłoszonej właśnie Diagnozy Społecznej 2003 – za swe niepowodzenia życiowe wini rząd i władze. Lecz jeśli powiedzie się im w czymś dobrze, uważają, że to tylko ich zasługa i rząd nic do tego nie ma. Taki efekt prof. Janusz Czapiński, psycholog, nazywa zjawiskiem niewdzięczności społecznej wobec władz.

Dobre strony złego nastroju

W złym nastroju łatwiej jest przypomnieć sobie informacje i zdarzenia złe (w dobrym – odwrotnie). Badania Josepha P. Forgesta i Alice N. Isen dowodzą, że w złym gorzej oceniamy ludzi, odwrotnie niż w dobrym. Jak wynika z danych z Diagnozy tylko co dziesiąty Polak stwierdza, że większości ludzi można ufać, natomiast ośmiu na dziesięciu jest zdania, że ostrożności nigdy za wiele.

W złym nastroju gorzej oceniamy także swoje położenie. W 2003 r. poniżej granicy ubóstwa socjalnego żyło 25 proc. polskich gospodarstw domowych. Tymczasem sami badani, pytani o własne odczucia, ocenili ten poziom na 57 proc. Badający warunki życia Polaków w ciągu ostatnich trzech lat zauważyli znaczącą poprawę, jeśli chodzi o możliwości zaspokojenia wielu potrzeb życiowych. Mimo to połowa gospodarstw uznała, że poprawa nie tylko nie nastąpiła, lecz przeciwnie – obserwuje się pogorszenie.

Zły nastrój wzmaga w nas poczucie, że to, co robimy, nie przyniesie pożądanych efektów, zwłaszcza że stajemy się mniej skłonni do kontaktów z innymi, bardziej skrępowani, mniej uprzejmi, mniej chętni do pomagania innym, a bardziej do rywalizacji.

Mimo wszystko Polacy nie są skrajnymi pesymistami i – wbrew stereotypowi – nasz naród nie jest jakoś wybitnie depresyjny. Wierzymy, podobnie jak Amerykanie, że złe zdarzenia nas ominą (innych może nie, ale nas z pewnością). Ale w odróżnieniu od Amerykanów zaniżamy szansę na pojawienie się zdarzeń dobrych. Optymizm dużej części Polaków tyczy się głównie unikania porażek, a nie osiągnięcia sukcesów. (Jeśli nie będę mierzył zbyt wysoko, uniknę porażki). Prof. Janusz Doliński nazywa to pesymizmem ekspansywnym.

A poza tym zły nastrój ma swoje dobre strony. – Wiele badań z lat 90. – twierdzi prof. Bogdan Wojciszke – dowodzi, że ludzie w dobrym nastroju pobieżniej oceniają informacje, łatwiej popadają w stereotypy, uprzedzenia i chętniej przyjmują słabe argumenty niż silne. W złym natomiast nastroju stają się uważniejsi, bardziej trafiają do nich argumenty silne niż słabe, a uprzedzenia mają do nich gorszy dostęp. Jaśniej też widzą, że sytuację, w której się znajdują, należy zmienić. (Może więc wicepremier Hausner dobrze wybrał moment prezentacji swojego planu reformy publicznych finansów).

Niedźwiedzi sygnał

Dobry ludzki nastrój, jak czytamy w książce Paula Ekmana „Natura emocji”, zaczyna się od 9 rano i wznosi do południa. Potem trzyma się prosto. U 80 proc. ludzi obniża się od około 21.00 aż do północy.

Rytmy biologiczne regulują nas jak niewidzialne kompasy. W jesieni i zimie zaczynają jednak lekko wariować. Człowiek, który wiosną będzie tryskał optymizmem, na przełomie października i listopada budzi się zmęczony. Rzuca się na kawę. – Piję ją rano, choć latem nigdy tego nie robię – mówi Anna Sarnowska, właścicielka domu pogrzebowego Apokalipsa. – Filiżanka napoju pomaga mi wstać do pracy. Zimno, ponuro, smutno. Do zakładu przychodzą sami smutni ludzie, którzy pytają: jak od tego smutku nie zwariujecie? Ale zakład pogrzebowy musi się trzymać dzielnie. Tym niemniej, jakbym mogła, to bym zimę przespała jak niedźwiedź.

I o to przesypianie właśnie chodzi. – Badania wykazują – mówi Łukasz Święcicki – że jesienią u wielu ludzi melatonina (którą organizm produkuje tylko w nocy) wydziela się o godzinę dłużej niż u innych. Jest to sygnał: spróbuj zapaść w sen zimowy, przystosuj się do tej bezsensownej zimy.

A co realnie można zrobić dla poprawy nastroju? Obejrzeć komedię. Zwrócić uwagę, że pokazało się słońce. Odrobina relaksującej muzyki. Można sobie przypomnieć przyjemne zdarzenia z własnego życia. Zjeść coś smacznego. Niby głupstwa, a przecież wszystkie one były używane z pożądanym skutkiem, aby w ludziach, bodaj na chwilę, zmienić nastrój na lepszy – pisze Bogdan Wojciszke w „Procesach oceniania ludzi”.

Lecz nastrój zmienić na dobre na dłużej jest bardzo trudno. Mamy skłonność do zakopywania się w takim, w jakim się właśnie znajdujemy. Prof. Dariusz Doliński, psycholog, pytał przez sto kolejnych dni te same osoby, w jakim są nastroju: takim samym jak poprzedniego dnia, lepszym czy gorszym. Większość odpowiadała, że w gorszym. Smutny człowiek indukuje smutne rzeczy w sobie samym, jest jak w pułapce.

Głuchy lęk listopadowy

Aniela Z. nienawidzi już października, a listopad budzi w niej głuchy lęk. Jest tak senna pod koniec dnia, że zasypia jak kamień. Lecz budzi się po kilku godzinach, zasypia z trudem, znów się budzi. Śpi kilkanaście godzin, lecz wstaje z uczuciem niewyspania, z głową jak ołów. Odmawia mężowi seksu. Żarłocznie pożera czekoladę, choć na ogół jej nie lubi. Czuje, że jedzenie słodyczy przynosi jej ulgę. I tak jest w istocie. Czekolada wzmaga wydzielanie w mózgu serotoniny. Żre. Tyje. Jest tym zdruzgotana, bo gruba baba po czterdziestce może łatwo paść ofiarą zwolnienia w pracy.

Przygnębiona, apatyczna, najchętniej w ogóle nie obudziłaby się rano, choć nigdy nie planuje samobójstwa. Pracuje w dziale ekonomicznym w dużej firmie handlowej. Wytrwanie przy komputerze przychodzi jej z katorżniczym trudem. Nie jest w stanie skupić się. Czuje, że świat się rozmywa albo pełznie i zatapia ją jak czarna smoła.

Bierze urlop właśnie w tym okresie, żeby na miesiąc zejść z ludzkich oczu. Stara się wyjechać w góry, bo tam czuje się lepiej. Koleżanki wiedzą, że jesienią ona fiksuje i pomagają ukryć to przed szefami. Na wiosnę, w marcu, kiedy wszystko mija, odwdzięcza się im, biorąc w dwójnasób pracę, którą one robiły za nią. Dokładnie czuje moment, kiedy zgroza znika – jakby opadły z niej brudne, śmierdzące łachy. I z minuty na minutę odczuwa ulgę. Zalewa ją nagle fala euforycznej radości i wyzwolenia.

Aniela Z. cierpi na depresję zimową, czyli tzw. chorobę afektywną sezonową ChAS. Przypadłość ta dotyka do 6 proc. populacji (do 1 proc. – w stopniu ciężkim), więc nie jest aż tak częsta, jak się o tym rozpisują tygodniki kobiece. Ale to wredne paskudztwo.

W czarnej jamie

– Jeżeli silniejsze niż u innych reagowanie na jesień i niedobór światła zbiegnie się w człowieku ze wzmożoną podatnością na depresję, wówczas zapada on na depresję zimową – mówi Łukasz Święcicki.

Nikt kiedyś nie cackał się z ChAS, nie zauważano jej. Ludzie chodzili wcześnie spać, nie było telewizji, komputerów. Przesypiano ją.

Ci, których było na to stać, uciekali od niej. Żona Winstona Churchilla, gdy ChAS ją dopadała, płynęła na Morze Śródziemne. Po kilku dniach depresję trafiał szlag.

Że to choroba i trzeba ją leczyć, uznano dopiero przed 20 laty. Od zwyczajnej depresji jedno- lub dwubiegunowej różni się ona tym, że gdy tamte pojawiają się i znikają, kiedy chcą, ChAS jest prowadzona przez naturę jak pies na smyczy. Mniej gryzie, nie powala, jak tamte wielkie, potworne depresje, które życie zmieniają w piekło, ale zatruwa życie na długie miesiące.

Wielu chorych nie wie, że choruje. Na ogół ludzie sądzą, że dzieje się z nimi coś takiego, bo są tacy, jacy są. Wiedzą, że udręce będzie koniec, że przyjdzie zbawczy marzec i uwolni od cierpienia. Z każdą upływającą godziną dnia człowiek jest coraz śmiertelniej zmęczony (odwrotnie niż w dużej niesezonowej depresji, w której ranek jest najgorszy i dopiero wieczorem się odżywa).

W ciężkim przebiegu sezonówki człowiek nie ma chęci na żadne zajęcia. Tak jak w „dużej” depresji wszystko jest za ciężkie, za straszne, za duszące. Głowa pracuje, jakby była przyszyta z innego obcego ciała. Nic, co jest tobą, nie jest już całkiem twoje. Źle się działa. Źle czyta. Marnie pisze. Myśli rwą się na strzępy, wracając do punktu wyjścia albo klinują się na jednym zdaniu: muszę posadzić dziś hortensję w ogrodzie, muszę posadzić, muszę posadzić. Ktoś coś mówi i tego się nie słyszy albo „wychodzi się” psychicznie z pokoju, w którym się jest i jest się nie wiadomo gdzie.

Najgorszy jest lęk – bardzo głuchy i wredny. I nie wiadomo, czego się tak lęka biedna przyszyta z innego ciała głowa. Wiadomo jednak, że z pewnością za chwilę, za godzinę stanie się coś strasznego. Mąż znajdzie inną, córka oślepnie, pies wpadnie pod koła. Albo przyjdzie jakieś inne nieznane, tym straszniejsze nieszczęście.

I smutek – porażający, wyciągający życie, jakby się człowiek moczył w wirtualnej, wysysającej wszystkie siły saunie. I wszystko to zawinione jest oczywiście przez człowieka od początku do końca. Bo jest głupi, podły, zły i taki sam jest świat, który go otacza i tacy sami wszyscy ludzie.

W ciężkim przebiegu depresji człowiek nie ma sił nawet na ugotowanie obiadu, umycie się, połknięcie lekarstwa. Lecz taki stan w sezonowej zdarza się rzadziej. Króluje lżejszy. W tym lżejszym idzie się do pracy, bo w mózgu kołacze się jednak strach, że gorsza od depresji i wszystkiego innego jest w życiu utrata pracy. Więc się próbuje. Czasem ma się tylko jedno pragnienie – do łóżka. W mysią dziurę. Do jakiegoś schronu przeciwatomowego, gdzie to, co się z człowiekiem dzieje, nie zdoła już przebić się przez ścianę.

Zbawienne luksy

Anna G., farmaceutka, jest pacjentką Instytutu Psychiatrii i Neurologii. Od 15 roku życia w połowie listopada lub na początku grudnia napada ją apatia, zmęczenie, smutek, brak energii, niechęć do seksu, a chęć na czekoladę – cały repertuar zimówki. Anna G. jest leczona światłem w II Klinice Psychiatrycznej Instytutu. Zgodziła się na leczenie, choć nie wierzyła w jego skuteczność. Naświetlano ją lampami o natężeniu światła 10 tys. luksów dziennie. Po siedmiu dniach nastąpiła wyraźna poprawa. Po dwóch tygodniach choroba ustąpiła.

Najważniejszym elementem fototerapii jest duża intensywność oświetlenia. Stosuje się światło zwykle od 2,5 tys. do 10 tys. luksów. Zielone jest bardziej skuteczne od czerwonego, ale i tak światło białe jest wystarczająco skuteczne. Naświetla się rankiem i najlepiej zaraz po przebudzeniu.

Czasem lekarze stosują także antydepresanty. Jednak leki zaczynają zwykle działać po pewnym czasie, a że choroba ma określony czas trwania, należałoby je przyjmować przed wystąpieniem objawów. Człowiek jeszcze zdrowy ma przed tym opory.

Zwłaszcza mężczyźni wstydzą się zimowej słabości. – Leczeniu światłem poddają się w naszym instytucie – mówi Łukasz Święcicki – prawie wyłącznie kobiety. I być może z tego, że to przede wszystkim one zgłaszają się do lekarza, bierze się przekonanie, że depresja zimowa jest to specjalność kobieca.

Można próbować się leczyć domowym sposobem: kupić lampę do naświetleń, teraz powszechnie dostępną w sklepach AGD. Albo codziennie pójść na dwugodzinny spacer, nie krócej i nawet wtedy, gdy dzień jest pochmurny; zanim zapadnie zmrok – wtopić w siebie porcję zbawczego światła.

Któż wie, może wówczas polubi nawet tę porę roku. Dla, bądź co bądź, 4 proc. Polaków jesień to pora najmilsza. – Lubię ją – mówi Barbara Godziszewska ze Stowarzyszenia Profilaktyki Depresji Iskra. – Lubię kolory liści, zapach smażonych konfitur, o nalewce już nie wspominając. Cieszę się z kasztanów i jarzębiny. Czekam na herbatę z rumem, która pita wśród przyjaciół smakuje wyjątkowo. Smucą mnie ludzie, którzy z postawionymi kołnierzami biegną do domu, będą czuć się źle, będą narzekać.

– A cóż tu jest do narzekania – mówi wicedyrektorka liceum ogólnokształcącego im. Poniatowskiego Danuta Mońko. – To lato jest prymitywne – wielki urlop, wielka przerwa, nic nie działa, wszyscy mają wolne. Dopiero jesień przynosi otwarcie. Zaczyna się powrót do życia.

współpraca: Joanna Karniewska, Marcin Dubiniec

Czytaj także: 15 prostych rad na jesienną chandrę

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama