Klasyki Polityki

O przybłędach

Moi indyjscy przyjaciele pytają, czy w Europie przybysz, czyli przybłęda, może aspirować do urzędów, które naturalnie należą się tubylcom.

Felieton ukazał się w tygodniku POLITYKA 8 listopada 2003 r.

Obserwowałem w Indiach reakcje na wybory, które odbyły się w Kalifornii. Zwalista sylwetka aktora-kulturysty pojawiała się przez kilka dni w całej anglojęzycznej prasie. Fakt, że kandydat był aktorem, nie budził najmniejszego zdziwienia, jako że w Indiach jest szereg aktorów, którzy swą popularność zamienili na zwycięstwa polityczne. Bohater znany z ekranu jest osobą równie godną zaufania jak polityk, który całe życie zabiega o głosy wyborców. Aktor wybierany przez głosowanie przy kasie, zwycięża przy urnie tą samą siłą przyciągania.

Piękny Arnold nie wywołał tu żadnych ironicznych komentarzy. W obecnym rządzie federalnym jest w Indiach dwóch aktorów, z których jednego miałem zaszczyt poznać, uczestniczył bowiem w filmowym festiwalu, wierny swoim życiowym zainteresowaniom (w rządzie odpowiada za flotę). Drugi słynie z wybitnej urody i jest sekretarzem stanu w ministerstwie spraw zagranicznych. Jeśli gubernator Kalifornii złoży kiedyś wizytę w Indiach, to z pewnością spotka kolegów, którzy mają podobne do niego biografie.

To co pojawiało się w komentarzach poważnych indyjskich gazet, nie dotyczyło gwiazdorskiej kariery Schwarzeneggera, ale jego cudzoziemskości. Człowiek, który w dojrzałym wieku opuścił Austrię i przystał do nowej wspólnoty narodowej, zostaje wybrany w powszechnym głosowaniu na wysoki urząd. W przedwyborczej kampanii w Indiach ten temat powraca raz po raz, kiedy przywódczyni partii kongresowej Sonia Gandhi, wdowa po synu legendarnej Indiry, córki Nehru, jawi się jako kandydat na premiera. Pani Sonia jest Włoszką, była kiedyś stewardesą i na skutek różnych kolei losu stała się spadkobierczynią politycznego klanu. Czy Włoszka może być Hinduską tak jak Austriak Amerykaninem? Formalnie biorąc, zasada politycznej poprawności nie pozwala kwestionować narodowości kogoś, kto deklaruje swoją wspólnotę z przybraną ojczyzną. Z drugiej strony oponenci partii kongresowej są w dużym stopniu nacjonalistami i nie mogą przepuścić tego faktu bez negatywnego komentarza.

Moi indyjscy przyjaciele pytają, czy w Europie przybysz, czyli przybłęda, może aspirować do urzędów, które naturalnie należą się tubylcom. Szukając odpowiedzi pomyślałem o Francji, w której Walewski wraz z Poniatowskim zapisali się mocno w historii tej dawnej i tej najnowszej, a nie tak dawno premierami byli Ukrainiec i Pers. Za każdym razem można mówić o tolerancji Francuzów. Ta jednak nie była wystawiana na nazbyt trudną próbę, bo choć wspomniani politycy mieli rodziców przybyszów, to jednak sami wrośli w swą ojczyznę i czasem nawet mogli ilustrować przysłowie (także francuskie) o tym, że bywają wyznawcy jeszcze pobożniejsi niż papież i przybysze bardziej francuscy od rodowitych Francuzów.

Ilekroć odwiedzam w krakowskiej katedrze kryptę Leonarda, zastanawiam się nad napisem „Maurus”, zdobiącym grób biskupa, który, jak samo nazwisko wskazuje, został przysłany z Hiszpanii, gdzie także był przybyszem.

Cudzoziemskość jest wielkim problemem nie tylko w polityce. Aktorzy, którzy są cudzoziemcami z pochodzenia, w swej artystycznej karierze muszą pokonać próg obcości widoczny najczęściej w akcencie. We Francji jest to problem możliwy do pokonania. Od legendarnej Popescu, a wcześniej Modrzejewskiej, po Seweryna, Pszoniaka, Radziwiłowicza czy Olbrychskiego – ludziom, których mowa zdradza, że nie urodzili się nad Sekwaną, nie przeszkadza, by grali klasyczne francuskie postaci.

W Polsce, kiedy w Teatrze Telewizji przed paru laty powierzyłem rolę cudzoziemca Anglika we francuskiej sztuce wybitnemu aktorowi z Ukrainy, kilku krytyków wyraziło swoje oburzenie, bowiem posłyszeli obcy akcent. Swojskość jest wartością urojoną, ale często mocno przeżywaną, szczególnie kiedy braknie poczucia większych wartości aniżeli wspólnota plemienna. Nie śmiem sobie wyobrażać, aby Polską rządził dziś cudzoziemiec, człowiek, którego wymowa świadczyłaby o tym, że się tu nie urodził. A przecież mógłby rządzić lepiej niż ci, którzy pozostają swojscy, ale za to mierni.

Rozmawiając na temat, czy cudzoziemiec może rządzić krajem i czy aktor może zostać politykiem, usłyszałem opowieść o tym, jak w jakimś filmie w Hollywood, opartym na tekście George’a Vidala, kandydatem do roli fikcyjnego amerykańskiego prezydenta był pewien nieznany aktor, którego autor książki zdyskwalifikował mówiąc, że z taką twarzą nie jest wiarygodny w swojej roli. Tym aktorem w roli prezydenta miał być nie bardzo znany Ronald Reagan.

Polityka 45.2003 (2426) z dnia 08.11.2003; Zanussi; s. 113
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama