Klasyki Polityki

Grzeszny żywot Michała B.

W czerwcu po raz pierwszy pojechał spotkać się z Markiem. W czerwcu po raz pierwszy pojechał spotkać się z Markiem. Piotr Socha / Polityka
Był tylko jeden sposób, żeby uwieść tak wierzącego chłopaka jak Marek – udawać księdza. I Michał B. nie zawahał się go użyć.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w styczniu 2008 r.

W żadnym z 90 różnych dokumentów składających się na akta sprawy Michała B., oskarżonego o obrażenie uczuć religijnych poprzez odprawienie dwóch mszy oraz o kradzież samochodu, nie ma niestety ani słowa o treści kazań, które wygłosił. Nie dowiemy się z nich również, czy udający księdza 26-latek, zakładając luźną szatę z płótna lnianego zwaną albą i obwiązując się sznurem, zwanym cingulum, wygłosił używaną przez starszych księży formułę: „Przepasz mnie Panie pasem czystości i zgaś we mnie ogień pożądliwości, aby królowała we mnie cnota wstrzemięźliwości i czystości”. Ale biorąc pod uwagę, że do oszustwa pchnęła go homoseksualna miłość do jednego z uczestników mszy – to chyba ten fragment obrządku pominął.

Trudno też szukać w aktach innych szczegółów wydarzeń z niedzieli 19 sierpnia 2007 r., bo ksiądz proboszcz, który dopuścił oszusta do ołtarza, nie był specjalnie wylewny. Zeznał jedynie, że kazanie wygłoszone na mszy o godzinie 7.00 rano odczytane zostało z kartki. Dodał również, że jego zdaniem oszust „czytał enigmatycznie, bez większego zaangażowania, lecz to nie wzbudziło we mnie żadnych podejrzeń”.

Mieszkańcom, którzy na mszy byli, jednak się podobało, bo kazanie choć długie, to wcale nie było nudne. Pani Barbara zapamiętała z niego, że każdy powinien żyć w sposób, do którego jest powołany.

SOS

Gdy urodziłeś się na dziesiątym piętrze blokowiska na obrzeżach miasta i tak się składa, że jesteś homoseksualistą, to musisz sobie szybko uświadomić, że życie według własnego powołania może być cholernie bolesne.

Michał B., lat 26, wzrost 178 cm, waga 68 kg. Oczy piwne. Znaki szczególne – blizna pooparzeniowa na przedramieniu kończyny górnej lewej. Wykształcenie podstawowe. Zawód wyuczony – brak. Stan majątkowy – brak.

18 czerwca 2006 r. zatrudniony został w agencji ochroniarskiej SOS na umowę-zlecenie. Do jego obowiązków należał dyżur ochroniarski w systemie 24-godzinnym na jednej ze stacji benzynowych. – Żeby coś tam większego robić, to nie robił. No, po prostu siedział, pił kawę i uważnie słuchał. Jak zagadał, to tak mądrze i z kulturą raczej. Na księdza by się nadał – wspomina jeden z pracowników stacji. Pracę kończył i zaczynał o 7.00 rano. Kolejne 24 godziny miał dla siebie. Większość czasu spędzał w Internecie albo z komórką w ręku, czatując i esemesując z 15-letnim Markiem Świeczką, poznanym poprzez pewną stronę gejowską. Rozmawiali o Bogu i o tym, że miłość dwóch mężczyzn nie jest niczym złym, ale ludzie tego nie rozumieją. To znaczy Michał rozumie, bo nie dość, że jest gejem, to jeszcze księdzem i przebywa w zakonie w Katowicach.

W czerwcu po raz pierwszy pojechał spotkać się z Markiem. „Przyjechał do mnie samochodem Cinquecento. Ja byłem zaskoczony, że jak na księdza to ma tani samochód” – zeznał podczas przesłuchania Marek. Michał opowiedział Markowi wiele smutnych i nieprawdziwych historii o sobie i poczuł, że to miłość jego życia. Żeby go zdobyć, musiał być tylko lepszym księdzem. Zaczął od zmiany samochodu.

Stacja, na której pracował, zarabiała również na myciu aut. 29 czerwca 2007 r., po dziesięciu dniach ochraniania firmy, Michał B. ukradł oddanego do myjni Fiata Stilo. Właściciel upomniał się o auto dopiero dwanaście dni później. Policja była bezradna, bo trudno było nawet ustalić, kiedy i skąd zniknął samochód. – Przyznaję, że w ogóle nie podejrzewałem tego chłopca. Był bardzo miły, robił dobre wrażenie. Umiał słuchać i prowadzić rozmowę. Nawet się zmartwiłem, że nagle przestał przychodzić do pracy – wspomina Leszek Ziarko, który jako syndyk masy upadłościowej zarządzał stacją i myjnią.

Michał przeszedł właśnie metamorfozę. Czarny mundur firmy ochroniarskiej zamienił na czarną marynarkę i szarą koszulę, do której przed spotkaniami z Markiem zakładał kupioną za ponad 2 zł koloratkę. Do kluczyków od kradzionego auta dokupił breloczek z wizerunkiem świętego Krzysztofa. A do samochodowego odtwarzacza „Spotkania z księdzem Tischnerem” i ostatnią płytę „San Damiano”, zespołu muzycznego kleryków z wyższego seminarium duchownego ojców bernardynów z hitem „Bez Ciebie nic”. Marek, któremu ją pewnie puszczał, mógł opatrznie zrozumieć słowa kleryków skierowane najpewniej do Boga: „Daj mi tę bliskość cichą i stałą/ której mi chwila nie rozerwie/Bym czuł w Twej ręce moje ciało/I wolę Twoją w każdym nerwie./Bez Ciebie nic nie mogę zrobić/Bez Ciebie nic, nic nie znaczę”.

Ksiądz mile widziany

Kościół w M. to centralny punkt wsi. Dla mieszkańców jest tak ważny, że w wejściowej krypcie upamiętniono nawet dzień, w którym narodziła się sama myśl jego wybudowania – 18 czerwca 1920 r. Ziemię pod budowę za darmo oddał jeden z mieszkańców. Pieniądze na materiały – 10 zł 20 gr – pochodziły ze zbiórki. Z czasem naprzeciwko zbudowano szkołę i remizę. Władza ludowa zaznaczyła swój akcent koszmarkowatym pomnikiem dla bojowników o wolność i niepodległość, a przy chodniku do kościoła postawiono okno na świat – przystanek PKS. Ludzie w M. dzielą się na tych, którzy do kościoła chodzą rano, i tych, którzy chodzą wieczorem. Ci, którzy nie chodzą wcale, nie są mile widziani.

Znajomość Marka z księdzem była miłą niespodzianką dla jego rodziców. Szczególnie cieszył się ojciec, którego relacje z jedynym synem od kilku miesięcy bardzo się popsuły.

W aktach sprawy nie ma zeznań rodziców. Nie wiadomo, jak Michał ich do siebie przekonał. Po częstotliwości zaproszeń widać, że wrażenie zrobił na nich duże. A największe, kiedy podchwycił pomysł, żeby odciążyć proboszcza, pozbawionego akurat pomocy wikarego, i zgodził się pomóc mu w odprawieniu mszy. Po pierwszym wspólnym obiedzie 10 czerwca 2007 r. zaproszony został na następny.

Nie dojechał. 12 czerwca policja złapała go w kradzionym Stilo. Markowi wysłał esemesa, że miał wypadek, ale nic groźnego mu się nie stało. W sumie tak bardzo nie kłamał. W zeznaniach po zatrzymaniu też kłamał tylko troszkę. Opowiadał policjantom o swoim trudnym życiu ochroniarza, który raz „tak po prostu chciał wyjechać gdzieś poza miasto i odpocząć”.

Prowadzący sprawę z radością przyjęli przyznanie się do winy i prośbę o dobrowolne wymierzenie kary. Następnego dnia Michał był już wolny. Dzień później w swoim nowym stroju jechał pekaesem do Marka. Razem poszli do proboszcza umówić się co do szczegółów w sprawie odprawienia mszy. Proboszczowi nawet do głowy nie przyszło zapytanie o celebret – dokument potwierdzający święcenia kapłańskie. Nie pytał go też, o czym będzie kazanie. Wiadomo, w wakacje w kościele przydadzą się każde ręce.

Dobra sutanna jest jak frak. Musi być dopasowana górą i lekko leista dołem. Ale najważniejsze są rękawy. Jak będą za krótkie, to trudno będzie unieść ręce przy odprawianiu mszy. Za długie będą odbierały noszącemu należną dostojność i sprawiały wrażenie, jakby miał jakąś ułomność. Prawidłowo uszyta powinna mieć 33 guziki, tyle, ile lat miał Jezus Chrystus, kiedy umierał na krzyżu. Ale jak się bierze sutannę z przyteatralnej wypożyczalni za dzienną stawkę 7 zł 32 gr, to trudno zachować wszystkie standardy.

18 czerwca, znów pekaesem, Michał jedzie do M. W reklamówce ma złożoną sutannę. W kieszeni kartkę z kazaniem. Obiad znów je u rodziców Marka. Później idzie na plebanię, bo ksiądz proboszcz ma już dla niego plany. Razem jadą do sąsiedniej miejscowości na zaproszenie nowożeńców. Młodzi chętnie rozmawiają z klerykiem. Wiadomo, z młodym o pewnych sprawach pogada się inaczej niż z 68-letnim proboszczem. Na plebanię wracają koło północy. Michał nie ma tremy. Policji tłumaczył później: „Tu nadmieniam, że od dziecka chciałem być księdzem. Nawet byłem 10 lat ministrantem, a następnie lektorem, stąd też moja znajomość obrzędów religijnych”.

O 7.00 rano zaczyna się pierwsza msza. Oprawia ją proboszcz, ale kazanie wygłasza Michał. Na mszy o 9.00 są rodzice Marka, o 11.00 przychodzi Marek. Michał prowadzi obie msze. W tym czasie proboszcz spowiada. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że parafię dotknęła tragedia porównywalna z tą z 30 stycznia 1977 r., kiedy podczas czytania listu pasterskiego zmarł proboszcz. Ale z proboszczem to inna sprawa była, bo ksiądz serduszko miał słabe, a i przez 11 lat na parafii to się natyrał.

O tym, że zamiast Słowa Bożego ludzie nasłuchali się przebierańca, pierwszy dowiedział się ojciec Marka, którego policja wezwała po odbiór książeczki z badaniami nieletniego syna, zostawionej w kradzionym samochodzie. Drugi – proboszcz, którego policja przesłuchała na okoliczność obrażenia uczuć religijnych przez fałszywego księdza. Obydwaj o całej sprawie nie pisnęli słowem we wsi. Miejscowi o skandalu dowiedzieli się w grudniu z telewizji. Przez tydzień na przystanku PKS i w sklepie nie było innego tematu. – Wstyd był, nie powiem. Ale ludzie mówili, że nie nas jednych tak oszukał. Podobno po Polsce całej jeździł i się podszywał – zapewnia młoda sklepowa. Pani z kiosku to podobno ma najwięcej do powiedzenia, ale teraz dla dobra parafii postanawia milczeć. Siostra Marka ze łzami w oczach odmawia jakichkolwiek rozmów. – Dosyć już wycierpieliśmy od tego... – zawiesza głos – księdza?

Odwróć swą nogę od zła

Za framugę drzwi do mieszkania rodziców Michała B. zatknięta jest kartka z informacją o kolędzie. Ksiądz ma przyjść następnego dnia o 13.15. Ale rodzice nikomu nie otwierają drzwi. Synowi też, bo ich zawiódł. W wynajmowanym mieszkaniu, które policja musiała przeszukać na okoliczność odzyskania nie oddanej do wypożyczalni sutanny, Michała też się już nie zastanie. Nie odbiera telefonu na żaden z czterech numerów, którymi się posługiwał. Po serii esemesów odpisuje na temat motywów przebrania się za księdza: „To był jedyny sposób, żeby się oficjalnie spotkać z Markiem. Bardzo chcieliśmy się często spotykać i nie robić tego w ukryciu. Moje kapłaństwo miało nam w tym pomóc. I na początku wszystko było dobrze, dopóki nie wpadłem z tym ukradzionym samochodem”.

Krzyśkowi, którego kilka lat temu też podrywał „na księdza”, napisał kiedyś w liście: „Teraz chciałbym żebyś mi uwierzył w to co piszę. Otóż zmieniłem swoje zainteresowania i teraz chcę zostać księdzem. Pomyślisz sobie, że jestem wariat, ale to prawda. Nie wiem, czy zauważyłeś, że miałem różaniec na palcu”. W zakończeniu listu dopisał jeszcze sentencję z Księgi Przysłów: „Z całą pilnością strzeż swego serca, bo życie ma tam swoje źródło. Twe oczy niech patrzą na wprost, przed siebie kieruj powieki. Nie zbaczaj na lewo, ani prawo, odwróć swą nogę od zła”.

A wszystkie zabiegi i podstępy reportera, by się z nim w jakiś sposób spotkać, choćby podszywając się pod inne osoby, skomentował esemesowo: „Pan nie umie kłamać”.

PS: Sąd w Krakowie skazał właśnie Michała B. na półtora roku więzienia w zawieszeniu na cztery lata. Jako osoba karana nie może już pracować jako ochroniarz. Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione.

Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama