Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Moje miasto

Lubelacy

Wszystkie twarze Lublina

XIV-wieczna Brama Krakowska, historyczny symbol miasta. XIV-wieczna Brama Krakowska, historyczny symbol miasta. Darek Krakowiak
Słowo „lubelskie” ma tutaj dwa znaczenia. Lubelsko jest (kciuk w górę), kiedy mowa o mieście ciekawym, żywym, kolorowym kulturalnie, lubelsko też (kciuk w dół), gdy znowu jakiś cwaniak próbuje cię narżnąć na parę złotych.
Carnaval Sztuk-Mistrzów to festiwal sztuki nowego cyrku i teatru odbywający się w mieście od 6 lat. W tle widok na lubelski zamek.Wojciech Pacewicz/PAP Carnaval Sztuk-Mistrzów to festiwal sztuki nowego cyrku i teatru odbywający się w mieście od 6 lat. W tle widok na lubelski zamek.
Twarze Lublina - fragment wystawy Oksany Cymbaluk. 1. Viktoria Kondratyuk, 2. Bogdan Bracha, 3. Waldemar Radziwiłko, 4. Masza Natanson, 5. Grzegorz Kluz, 6. Monika Mamińska-Domagalska, 7. Armine Ożga-Margaryan, 8. Cezary HunkiewiczOksana Cymbaluk Twarze Lublina - fragment wystawy Oksany Cymbaluk. 1. Viktoria Kondratyuk, 2. Bogdan Bracha, 3. Waldemar Radziwiłko, 4. Masza Natanson, 5. Grzegorz Kluz, 6. Monika Mamińska-Domagalska, 7. Armine Ożga-Margaryan, 8. Cezary Hunkiewicz

Tak mówi Cezary Hunkiewicz, socjolog, wykładowca KUL, wiceprezes Europejskiej Fundacji Kultury Miejskiej, współtwórca galerii sztuki ulicznej Brain Damage Gallery – lubelak od urodzenia.

Tacy jak on chwalą, że to miasto na ludzką skalę, wszędzie można dotrzeć na piechotę, wszystkie emocje widać gołym okiem: eleganckie starsze panie spotykają się wczesnymi popołudniami w kawiarniach na melbie i piwie z sokiem; idą wieczornym pochodem kibice Motoru Lublin, skandując nazwiska ludzi, których trzeba wyrzucić z miasta; w bramie na Królewskiej pracuje starszy krawiec, ma zakład jak sklepik cynamonowy; za magazynem meblowym na Podwalu gimnazjalistki ustalają przy papierosie, która w weekend ciężej się upiła; ulicami Starówki, między turystami z kraju i zagranicy, chodzą młodzieńcy w dresowych spodniach, ale z nagimi torsami, niektórzy mają patriotyczno-narodowe tatuaże; młode azjatyckie joggerki w trykotach biegają Krakowskim; polscy deskorolkarze jeżdżą pod odnowionym centrum kultury; hinduscy Amerykanie rozpytują o uczelnię medyczną, przyjechali tu studiować; pod bankomatami polscy mężczyźni wzruszają wypłacających kacem, mają nadzieję na monetę. Lublin patrzy ufnie w przyszłość – żartobliwie sugerował Cezary Hunkiewicz jako jeden z bohaterów wystawy fotograficznej „Twarze Lublina”.

Wystawę zrobiła Oksana Cymbaluk, Ukrainka z Łucka, dziennikarka, wolontariuszka w Fundacji Kultury Duchowej Pogranicza. Przez rok chodziła po mieście z aparatem fotograficznym, portretowała mieszkańców. W czerwcu 2014 r. pokazała dzieło na Targu pod Zamkiem, w czasie Nocy Kultury. Socjologizujący portret miasta, kilkaset twarzy – lubelacy stąd i ze świata – mówią, co myślą o mieście. Oksana fotografuje dalej, wspiera ją Urząd Miasta, „Twarze Lublina” mają teraz integrować mniejszości i cudzoziemców, którzy wybrali Lublin na swoje miejsce. – Rozmawiając z bohaterami projektu, wiele razy słyszałam, że z biegiem lat coraz mniej wstydzą się za swoje miasto i przestają określać je słowem „prowincja”, z którym wielu Polaków kojarzy Lublin – opowiada Oksana Cymbaluk. Lubelacy, oficjalnie nazywani lublinianami, są dumni z miasta, ale wskazują wiele rzeczy do poprawki.

Hunkiewicz pod swoim portretem opisał siedem twarzy współczesnego Lublina, po jednej na każdy dzień. „Poniedziałek: skacowana twarz cwaniaka. Kombinuje, jak cię naciąć. Ufnie patrzy w przyszłość. Wtorek: twarz maturzysty przeglądającego oferty z UW i UJ. Ufnie patrzy w przyszłość. Środa: twarz dwudziestokilkuletniego studenta. Oczy zamroczone ufnie patrzą w przyszłość”.

Patrzą w przeszłość

Ośrodek Brama Grodzka Teatr NN to już instytucja legendarna, lubelska, ale światowa, budowana na historii miasta, ale zapatrzona w technologie przyszłości. Zaczęło się od tego, że Tomasz Pietrasiewicz, założyciel i od 1998 r. dyrektor NN, zwany przez przyjaciół Panem Lublinem, z wykształcenia fizyk (niegdyś podziemny drukarz solidarnościowy, łącznik między strajkującymi w mieście zakładami w 1980 r.), w latach 90. odkrył na nowo dla miasta i świata żydowski Lublin, czyli jedną trzecią tutejszej przedwojennej rzeczywistości. Z okien Bramy Grodzkiej widać wielki parking pod zamkiem – kiedyś była tu gęsto zabudowana dzielnica żydowska, ale wraz z jej mieszkańcami wyparowała z pamięci. Pietrasiewicz przypomniał o niej, on i ludzie z NN odtworzyli, ulica po ulicy, nieistniejące już miasto – w relacjach ludzi, w papierowym archiwum, w trójwymiarowej mapie internetowej. Za to przypominanie Tomasz Pietrasiewicz był w mieście zastraszany, wybijano mu okna w domu, dostał nawet bombę pod drzwi.

Bo też Lublin, jak każde miasto pokaleczone przez los, ma dwie historie – jedną do zapamiętania, drugą do zapomnienia – zależnie od opcji politycznej oceniającego. Często przechodził z rąk do rąk: niszczony przez Szwedów w XVII w., najeżdżany przez Kozaków, dziesiątkowany epidemiami, austriacki, rosyjski. W Lublinie działała w latach 30. największa szkoła talmudyczna na świecie (od 7 lat budynek znów należy do gminy żydowskiej). W XX-leciu do miasta masowo ściągali robotnicy, rozwijał się przemysł lotniczy. W czerwcu 1939 r. odbywały się pierwsze dni Lublina, w lipcu zapadały w stolicy decyzje o przeniesieniu prezydenta Polski do Lublina na wypadek wojny, a już 2 września Niemcy bombardowali tutejsze zakłady lotnicze. Kiedy weszli do miasta, zaczęli od represji wobec inteligencji (Sonderaktion Lublin), w dolinie za miastem założyli obóz koncentracyjny Majdanek. W maju 1944 r. bomby na miasto zrzucali Rosjanie, a kiedy weszli do miasta, przejęli od Niemców wiele spośród ich miejsc terroru (Majdanek działał dalej jako obóz filtracyjny NKWD).

W lipcu 1944 r. w Lublinie powołano pierwszy po wojnie rząd polski, pod auspicjami ZSRR. Za kilka dni w Warszawie miało wybuchnąć powstanie. W Lublinie odtwarzały się ministerstwa, instytucje państwowe i naukowe. To z Lublina Józef Sigalin, późniejszy szef Biura Odbudowy Stolicy, jeździł z architektami na rekonesanse do Warszawy oceniać, czy jest sens ją odbudować. Tymczasem w lubelskim zamku do 1954 r. działało ciężkie więzienie polityczne. Miasto przeładowane było polityką i historią – dowodzi tego odnaleziony przez Tomasza Pietrasiewicza reportaż Mariana Brandysa, wydrukowany w „Nowej Kulturze” w 1957 r. Brandys przyjechał do miasta opisywać głośny proces kryminalny Ryszarda Gorzela – dwudziestolatka, który zabił rodziców, bo nie zgadzali się na jego ślub. Rodzice Gorzela w czasie wojny byli partyzantami, potem wierzącymi stalinistami, działaczami politycznymi. Mordercy klaskano na sali sądowej – Gorzel wyrastał na ludowego mściciela. „W starym, katolickim Lublinie bito brawo mordercy, który w sposób dotychczas niespotykany pogwałcił prawo ludzkie i boskie!” – odnotował Brandys. I jeszcze jedno jego wspomnienie z tamtych lat – jeśli czegoś w Lublinie brakuje, powtarza się zwykle takie zdanie: „pewnie warszawiacy wywieźli”.

Przez pół wieku po wojnie Lublin rósł w przemysłową siłę, dopieszczany przez władzę – ludność miasta wzrosła trzykrotnie. Stał się robotniczy. W lipcu 1980 r. lubelscy robotnicy jako pierwsi w Polsce rozpoczęli strajki, podjęte miesiąc później przez Wybrzeże.

Lubelski brand

Siedemdziesiąt lat po wojnie i ćwierć wieku po Polsce Ludowej, która miała ambicję miasto uprzemysławiać i ściągała tu robotników do pracy, Lublin szuka swojej nowej tożsamości. Dzisiejszy świat chętnie zapożycza definicje z biznesu, tożsamość jest więc trademarkiem i brandem, za pomocą których łatwiej zachwalać miasto światu, szukając inwestorów i turystów z portfelami. Mówi się więc o Lublinie miasto otwarte i że jest czwartym najlepiej rozpoznawalnym w Polsce po Wrocławiu, Warszawie i Gdańsku. Ma nowiutki stadion z prawdziwego zdarzenia, który jedni chwalą, a inni psy na nim wieszają. Ma (wyśmiewane w Warszawie) lotnisko międzynarodowe. Miał mieć Lublin marinę nad Zalewem Zemborzyckim, ale akurat w tym wypadku ma aferę, bo Fundacji Lubelskie Centrum Żeglarstwa brakuje pieniędzy, żeby marinę zbudować, a miasto nie chce się dokładać. Trzeba będzie unieważniać umowy, płacić odszkodowania, zwracać unijne dotacje.

Nie ma realnego pomysłu, by Lublin wszedł do pierwszej ligi polskich miast – mówi Tomasz Pietrasiewicz – ale niech Lublin będzie dobrym graczem w drugiej lidze. Istnieje także slogan mianujący Lublin wielokulturową „Bramą Wschodu” – ten brand również byłby silny marketingowo, gdyby był prawdziwy.

Oksana Cymbaluk, pracując nad „Twarzami Lublina”, przekonała się, że ta chętnie podkreślana wielokulturowość jest, jak mówi, bardzo dyskusyjna i niejednoznaczna. Lubelacy rozpatrują to, jak większość rzeczy, i historycznie, i współcześnie. – Nikt nie ma wątpliwości, że kiedyś był to ośrodek różnych narodowości i wyznań, które stanowiły o wartości Lublina – mówi Cymbaluk. – Dziś w mieście są po prostu obcokrajowcy.

Wielu przepytywanych przez Oksanę mieszkańców mówiło o tranzytowości innych kultur i narodowości w Lublinie – przyjadą i wyjadą.

Kolejne twarze Lublina na każdy dzień według Cezarego Hunkiewicza: „Czwartek: usatysfakcjonowane twarze bywalczyń wernisaży, spektakli czy koncertów. Tego dnia wszyscy zgodnie uznają, że wschodniość jest atutem i źródłem inspiracji. Piątek: twarz z maską beztroski. Myśli tylko o tu i teraz”.

Won stąd!

Twarzą na sobotę jest między innymi Szymon Pietrasiewicz, syn Tomasza z Teatru NN, kierownik Pracowni Sztuki Zaangażowanej Społecznie „Rewiry” działającej w Centrum Kultury. Według Hunkiewicza to „twarz, której inni nam zazdroszczą, twarz eksportowa”. Jeśli odrzeć młodego Pietrasiewicza z tytułów animatora i kierownika, otrzymamy pozytywistycznego pomyleńca (niektórzy mówią „utopistę”) z tendencją do prowokowania licznych tu narodowców, a ostatnio także kibiców Motoru Lublin. Ci ostatni przed dwoma laty przeszli nocnym pochodem przez miasto, skandując: „Pietrasiewicz won z Lublina!”. Poszło o zwykłe bilety komunikacji miejskiej, na których odwrocie komiksowi kibice Motoru bratali się z komiksowymi Żydami, Murzynami, Cyganami oraz całowali się z innymi kibicami tej samej płci. Miasto czym prędzej wycofało bilety z obiegu, ale kilka tysięcy wydostało się z kiosków i są teraz rarytasem aukcji internetowych („mam bilet z Żydem, szukam Murzyna do kompletu”). Szymon Pietrasiewicz ujmuje istotę Lublina tak: – Ciekawy, bardzo spolaryzowany. Silne środowisko kontrkulturowe w silnie konserwatywnym mieście.

Jeśli kontrkultura to: artyści uliczni, niezależne galerie, akcje plastyczne w dzielnicach uznanych za wykluczone, co tydzień nowe wydarzenie na mieście, oraz – zdaniem konserwatystów – samo pedalstwo. Jeśli konserwatyzm to: skrajna prawica, katolicy i mohery, jednak – zdaniem kontrkulturowców – generalizować nie można. Co prawda na masowe zdjęcie mieszkańców miasta przyszła grupa członków ONR, którzy chcieli się fotografować z flagami swego stronnictwa, jednak w urzędzie ich przekonano, żeby wystąpili bez flag. Wszystko dobrze się skończyło.

Z propozycją odkupienia biletów zgłosiła się do Lublina warszawska dzielnica Ursynów, jednak do porozumienia nie doszło, bilety leżą w magazynie, tracąc na nominalnej wartości. Młodszy Pietrasiewicz wciąż uważa, że za pomocą sztuki można ulepszać ludzi, zmieniać ich sposób myślenia: – Część akcji, które robimy, działa jak papierek lakmusowy – mówi – dzięki nim wiemy, co się dzieje w mieście, staramy się wpływać poprzez kulturę na sytuację społeczną. Szymon Pietrasiewicz mówi, że kiedyś dostał lukratywną propozycję pracy w warszawskiej agencji marketingowej – wytrzymał jeden dzień, wrócił do swojego Lublina. Tu ciekawiej. Cezary Hunkiewicz w swym lubelackim optymizmie uważa, że Lublin, jeśli mowa o kulturze, jest tylko 2 lata za Warszawą i 5 lat za Nowym Jorkiem.

Ale kultura, oprócz historii, bywa w Lublinie najczęstszym powodem, aby chodzić po mieście, domagając się twojego wygnania, podkładać ci bomby, wybijać szyby albo rozlepiać plakaty z twoją podobizną jako pejsatego Żyda. Lubelskie akcje zastraszaniowe skierowane są przeciw konkretnym ludziom. Miasto nie jest wielkie, więc ofiary ataków zwykle wiedzą, skąd są atakowane, znają nazwiska. Okazało się niedawno, że w zastraszanie Tomasza Pietrasiewicza z Teatru NN zamieszany jest pracownik muzeum Majdanka. Gdy wiadomość poszła w miasto, znalazł się ksiądz, który odprawił mszę w intencji obrony sprawcy.

Niedzielny spacer

Lublin to kraniec Unii Europejskiej, to „Sztukmistrz z Lublina” i noblista Izaak Bashevis Singer, to współczesna kultura – wylicza Piotr Choroś, politolog zatrudniony w Urzędzie Miasta jako główny specjalista ds. kontaktów z organizacjami pozarządowymi. Właśnie wrócił z Lwowa, gdzie lwowiacy i lubelacy rozmawiali o tożsamości swoich miast. Lwów był smutny, na ulicach wiele osób w żałobie, w Lublinie dużo się ostatnio mówi o wojnie na Ukrainie – każdy zna kogoś stamtąd. Choroś, założyciel Stowarzyszenia Homo Faber, urodził się gdzie indziej, ale Lublin wybrał. Zostali tu z żoną po studiach, chociaż mieli gdzie mieszkać na Wybrzeżu – dwoje kolczykowanych freaków z farbowanymi włosami – wynajęli mieszkanie przy ul. Wapiennej, uchodzącej w mieście za złą, jak to się dziś elegancko mawia: „społecznie wykluczoną”. Trochę się bali. Ale potem, w środku „wykluczonej”, bogatej w wytatuowanych więziennie ludzi dzielnicy, odkryli Omara, czarnoskórego ekspedienta w sklepie spożywczym. Omar był zadomowiony, do wszystkich mówił per „szefie”, choć z afrykańskim akcentem. Wapienna okazała się przyjazna, pojęcie „wykluczenia” musiało się przedefiniować.

Cały Lublin teraz się przedefiniowuje. Jeszcze kilkanaście lat temu tutejsi odradzali turystom spacery po Starówce – można było zostać i okradzionym, i pobitym. Teraz też można, ale rzadziej i jedynie w bocznych uliczkach, gdzie odrestaurowane domy sąsiadują z grożącymi zawaleniem, ale zamieszkanymi kamienicami. Obecność ludzi potwierdzają suszące się na poręczach schodów ubrania. Mieszkańcy komunałek mieszają się na rynku z eleganckimi konsumentami eleganckich restauracji. Chętnie wskażą przyjezdnym kamienicę Palikota na Starówce. Jej właściciela kilka lata temu zachwalającego Lublin jako polską Barcelonę lubelacy traktują już raczej jak ciekawostkę.

Ostatnią, niedzielną twarzą, z portretu zbiorczego miasta jest według Cezarego Hunkiewicza „twarz jedząca lody na spacerze. Kościół, Plaza”. Dwie namiętności współczesnych lubelaków – tradycyjna i nowoczesna (nowe wielkie galerie handlowe właśnie się w Lublinie budują).

– Zawsze powtarzam, że Lublin to dobre miasto do życia – mówi Oksana Cymbaluk. – Bo nie ma na świecie takiego miasta, gdzie byłoby nam idealnie.

Polityka 41.2014 (2979) z dnia 07.10.2014; Portrety miast: Lublin; s. 53
Oryginalny tytuł tekstu: "Lubelacy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama