Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Państwo jako dolegliwość

2 lata: Co się stało z Tuskiem?

Donald Tusk wyrasta na samotnego lidera. Donald Tusk wyrasta na samotnego lidera. Stefan Maszewski / Reporter
Jest grupa wyborców, która po dwóch latach rządów pyta z zaskoczeniem – czy to ten sam Donald Tusk? Czy to ta sama Platforma Obywatelska? Przekonanie ich, że jednak tak, będzie teraz głównym priorytetem premiera. A czasu do wyborów coraz mniej.
Czy rząd rzeczywiście pracuje na pełnych obrotach?Wojciech Olkuśnik/Agencja Gazeta Czy rząd rzeczywiście pracuje na pełnych obrotach?

Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski zapytany w jednym z wywiadów, dlaczego nie jeździ już do Chobielina, swej ukochanej posiadłości pod Bydgoszczą, odparł z rozbrajającą szczerością, że szkoda na to czasu, bo kiedyś podróż trwała nie więcej niż trzy godziny, a teraz znacznie powyżej czterech. Ta wyprawa po prostu przestała być zabawna i bezpieczna.

Odległość Warszawa-Chobielin pozostała ta sama. Co więc się zmieniło? Okoliczności. Zakorkowane drogi – sprawa banalna i oczywista. Ale ta zabawna anegdotka jest tylko przebłyskiem większej całości. Dobrze ilustruje to, jak nasze państwo przestaje być wydolne na tych płaszczyznach, na których styka się z obywatelem. Jak wieloletnie zaniedbania, marazm i błędne decyzje powodują w efekcie utrudnianie nam codziennego życia, pracy, prowadzenia firmy. Opowieść Sikorskiego pokazuje, jak nasze państwo staje się kompletne zbetoniałym, ociężałym kolosem, który nie radzi sobie z ogarnięciem rzeczywistości, a przez to coraz bardziej odrywa się od realności i codziennego życia Polaków. Szczególnie pokolenia dzisiejszych 30-latków, które żyje już w epoce globalnej, błyskawicznej, cyfrowej. Od tego pokolenia się wymaga (życie, otoczenie, pracodawcy), ale ono też jest wymagające. Dla tego pokolenia Polska stała się bolesną dolegliwością, przykrym obowiązkiem, objazdem, zwężeniem na świeżo oddanej do użytku drodze.

Doskonale wyczuł ten nastrój Donald Tusk, prowadząc dwa lata temu Platformę do wyborczego zwycięstwa. Nieprzypadkowo udało mu się zmobilizować tak wiele elektoratu w wieku 18-35 lat. Ci młodzi, przez których na warszawskich Kabatach trzeba było dwa razy dowozić karty do głosowania, odrzucili wizję Polski braci Kaczyńskich – moralnie wzmożonej, instytucjonalnie podnieconej, bezpardonowo wkraczającej w prywatność obywatela – i wybrali obietnicę państwa przyjaznego, sprawnie zorganizowanego, które jeśli nie pomaga, to przynajmniej nie przeszkadza w konsumowaniu owoców ciężkiej codziennej pracy. Mówiąc skrótowo – jak w Ameryce Obamy – wyborcy zagłosowali na Zmianę.

Temu elektoratowi daje dziś Tusk twardą lekcję real-politik. I mówi z rozbrajającym uśmiechem, że właściwie nic się nie stało, że po prostu taka Zmiana możliwa nie jest. Oczywiście naiwnością byłoby sądzić, że dobre drogi wybuduje się w dwa lata. Ale 30-letni wyborca, otrzaskany ze światem nowoczesnych korporacji, widzi jak banalne – zdaje się: kosmetyczne – zmiany, rozłażą się rządowi w szwach. Jak erodują pomysły, a w starciu z biurokratyczną machiną wypacza się esencja słusznych tez. Jak rozmywa się zapowiadany projekt usprawnienia procesu budowlanego, wciąż nie działa rejestracja firmy w jednym okienku (choć zapowiadany jest już system „zero okienka”). Na poziomie mikro widać to było w działaniach komisji „Przyjazne Państwo” posła Palikota. Zebrano przykłady prawnych absurdów. Do komisji wpływały czasem kompletne recepty – co źle działa, i co zrobić, aby to poprawić. A potem przed komisją stawali wysłannicy ministerstw, którzy tłumaczyli dlaczego to akurat absurdalne rozwiązanie jest jednak właściwe i że inaczej „się nie da”.

Ale czym innym jest starcie z biurokratycznym oporem materii, urzędniczą magmą, która z natury swej odporna jest na zmiany, a czym innym wykazanie woli politycznej i determinacji. Tu jednak PO i rząd z premierem na czele mają zawsze wygodne wytłumaczenie. Oni by chcieli, ale ze względu na kalendarz wyborczy to jest niemożliwe. Wszystko i tak zablokuje wrogi im prezydent Kaczyński, zaś PO-PSL w Sejmie weta nie obali. Zresztą samo PSL też wysyła dyskretne pomruki, gdy w swych reformatorskich pomysłach PO się zagalopuje na chłopskie poletko. I tak po kolei, aby nie drażnić koalicjanta, związkowców i elektoratu, rozmywa się racjonalizacja wydatków państwa, reforma KRUS-u, prywatyzacji, wydłużenie wieku emerytalnego, emerytury mundurowe.
Tusk, który dwa lata temu zdawał się być adwokatem Zmiany, w wielu sprawach sam teraz stanął na czele biurokratycznych złogów, rozkładając ręce i z uroczym uśmiechem mówiąc „nie da się”. I nawet w samej PO czuje się już chyba, że wyborca coraz rzadziej to tłumaczenie kupuje. Bronisław Komorowski w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” przyznał, że rządowi przyda się nieco więcej inicjatywy, a oporem prezydenta wszystkiego tłumaczyć nie można.

Co gorsze, młody wyborca, który dwa lata temu zaufał Platformie, widzi wyraźnie, że mnóstwo pary idzie w sprawy z jego punktu widzenia poboczne. Gdy premier zapowiada w telewizji kastrację pedofilów, gdy karkołomnym rozkrokiem ratuje stocznie (które według rachunku ekonomicznego powinno się zamknąć), gdy kluczy w sprawie in-vitro, ci wyborcy mają prawo zapytać, co się stało z priorytetami z października 2007 r.?

Ten sam wyborca ze zdziwieniem przeciera oczy, gdy minister finansów oraz minister pracy na wspólnej konferencji proponują, aby kryzysowy deficyt w państwowej kasie załatać, zabierając przyszłym emerytom część składek odprowadzanych na ich indywidualne konta w otwartych funduszach emerytalnych. Oto Donald Tusk, polityk gospodarczo odpowiedzialny, gotów jest rozmontować trwającą ponad dekadę reformę emerytalną, której nie śmiał tknąć żaden rząd po 1999 roku (dokończyć zresztą też nie). I to tylko dla osiągnięcia doraźnego celu politycznego, jakim jest wymarzona prezydentura dla szefa PO. Pomysł okrojenia emerytur byłby aktywowaniem bomby z opóźnionym zapłonem, która odpaliłaby za 10-20 lat. Pod wpływem zmasowanej krytyki – podziękujmy mediom – rząd się z niego wycofał. Na szczęście.

Ale niesmak po takiej wolcie pozostanie. Wizja Tuska, który zatrzymuje dryfujący okręt IV RP i narzuca mu nowy kurs na gonienie Europy, jakby pryska. Rośnie obraz premiera, który sam niewiele może i chce, a poza tym przegrywa starcie z własną administracją. Co gorsze, narasta przekonanie, że w tym kraju niewiele tak naprawdę da się zmienić, a już na pewno nie przy udziale polityków. Nieprzypadkowo organizację EURO 2012 powierzono wyodrębnionej spółce, która zatrudniła „z rynku” menadżerów, aby ogarnęli przedsięwzięcie. Politycy i urzędnicy sami w ten sposób powiedzieli, że jeśli nie odseparuje się od nich samych tego wielkiego cywilizacyjnego projektu, rokowania mogą być jak najczarniejsze.

Oczywiście trzeba podkreślić również osiągnięcia tego rządu, co wskazali już Janina Paradowska oraz Mariusz Janicki i Wiesław Władyka. Skuteczne wydawanie unijnych pieniędzy i utrzymanie naszej gospodarki na plusie w globalnym kryzysie finansowym to wyniki w naszej historii bez precedensu. Jeśli jednak chcę coś Donaldowi Tuskowi zarzucić po dwóch latach rządów, to właśnie roztrwonienie ogromnej społecznej energii. Rozmienienie na drobne wielkiego potencjału i przyzwolenia na Zmiany. Złożenie ich na ołtarzu ewentualnej przyszłej prezydentury i perspektywy kolejnych wyborów.

Nie jest prawdą, że rozczarowani młodzi ludzie z Kabat raz jeszcze tłumnie ruszą, aby uniemożliwić Jarosławowi Kaczyńskiemu powrót na fotel premiera z wychodźstwa. Nawet jeżeli Platforma pozostanie jedynym na polskim rynku politycznym anty-PiSem. Ci młodzi ludzie po prostu nie pójdą głosować. A niska frekwencja już raz okazała się dla Tuska zabójcza.

2 lata: Co się stało z PO, co się stało z Tuskiem?

Państwo jako dolegliwość

Piotr Stasiak dla POLITYKA.PL

Jest grupa wyborców, która po dwóch latach rządów pyta z zaskoczeniem – czy to ten sam Donald Tusk? Czy to ta sama Platforma Obywatelska? Przekonanie ich, że jednak tak, będzie teraz głównym priorytetem premiera. A czasu do wyborów coraz mniej.

Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski zapytany w jednym z wywiadów, dlaczego nie jeździ już do Chobielina, swej ukochanej posiadłości pod Bydgoszczą, odparł z rozbrajającą szczerością, że szkoda na to czasu, bo kiedyś podróż trwała nie więcej niż trzy godziny, a teraz znacznie powyżej czterech. Ta wyprawa po prostu przestała być zabawna i bezpieczna.

Odległość Warszawa-Chobielin pozostała ta sama. Co więc się zmieniło? Okoliczności. Zakorkowane drogi – sprawa banalna i oczywista. Ale ta zabawna anegdotka jest tylko przebłyskiem większej całości. Dobrze ilustruje to, jak nasze państwo przestaje być wydolne na tych płaszczyznach, na których styka się z obywatelem. Jak wieloletnie zaniedbania, marazm i błędne decyzje powodują w efekcie utrudnianie nam codziennego życia, pracy, prowadzenia firmy. Opowieść Sikorskiego pokazuje, jak nasze państwo staje się kompletne zbetoniałym, ociężałym kolosem, który nie radzi sobie z ogarnięciem rzeczywistości, a przez to coraz bardziej odrywa się od realności i codziennego życia Polaków. Szczególnie pokolenia dzisiejszych 30-latków, które żyje już w epoce globalnej, błyskawicznej, cyfrowej. Od tego pokolenia się wymaga (życie, otoczenie, pracodawcy), ale ono też jest wymagające. Dla tego pokolenia Polska stała się bolesną dolegliwością, przykrym obowiązkiem, objazdem, zwężeniem na świeżo oddanej do użytku drodze.

Doskonale wyczuł ten nastrój Donald Tusk, prowadząc dwa lata temu Platformę do wyborczego zwycięstwa. Nieprzypadkowo udało mu się zmobilizować tak wiele elektoratu w wieku 18-35 lat. Ci młodzi, przez których na warszawskich Kabatach trzeba było dwa razy dowozić karty do głosowania, odrzucili wizję Polski braci Kaczyńskich – moralnie wzmożonej, instytucjonalnie podnieconej, bezpardonowo wkraczającej w prywatność obywatela – i wybrali obietnicę państwa przyjaznego, sprawnie zorganizowanego, które jeśli nie pomaga, to przynajmniej nie przeszkadza w konsumowaniu owoców ciężkiej codziennej pracy. Mówiąc skrótowo – jak w Ameryce Obamy – wyborcy zagłosowali na Zmianę.

Temu elektoratowi daje dziś Tusk twardą lekcję real-politik. I mówi z rozbrajającym uśmiechem, że właściwie nic się nie stało, że po prostu taka Zmiana możliwa nie jest. Oczywiście naiwnością byłoby sądzić, że dobre drogi wybuduje się w dwa lata. Ale 30-letni wyborca, otrzaskany ze światem nowoczesnych korporacji, widzi jak banalne – zdaje się: kosmetyczne – zmiany, rozłażą się rządowi w szwach. Jak erodują pomysły, a w starciu z biurokratyczną machiną wypacza się esencja słusznych tez. Jak rozmywa się zapowiadany projekt usprawnienia procesu budowlanego, wciąż nie działa rejestracja firmy w jednym okienku (choć zapowiadany jest już system „zero okienka”). Na poziomie mikro widać to było w działaniach komisji „Przyjazne Państwo” posła Palikota. Zebrano przykłady prawnych absurdów. Do komisji wpływały czasem kompletne recepty – co źle działa, i co zrobić, aby to poprawić. A potem przed komisją stawali wysłannicy ministerstw, którzy tłumaczyli dlaczego to akurat absurdalne rozwiązanie jest jednak właściwe i że inaczej „się nie da”.

Ale czym innym jest starcie z biurokratycznym oporem materii, urzędniczą magmą, która z natury swej odporna jest na zmiany, a czym innym wykazanie woli politycznej i determinacji. Tu jednak PO i rząd z premierem na czele mają zawsze wygodne wytłumaczenie. Oni by chcieli, ale ze względu na kalendarz wyborczy to jest niemożliwe. Wszystko i tak zablokuje wrogi im prezydent Kaczyński, zaś PO-PSL w Sejmie weta nie obali. Zresztą samo PSL też wysyła dyskretne pomruki, gdy w swych reformatorskich pomysłach PO się zagalopuje na chłopskie poletko. I tak po kolei, aby nie drażnić koalicjanta, związkowców i elektoratu, rozmywa się racjonalizacja wydatków państwa, reforma KRUS-u, prywatyzacji, wydłużenie wieku emerytalnego, emerytury mundurowe.

Tusk, który dwa lata temu zdawał się być adwokatem Zmiany, w wielu sprawach sam teraz stanął na czele biurokratycznych złogów, rozkładając ręce i z uroczym uśmiechem mówiąc „nie da się”. I nawet w samej PO czuje się już chyba, że wyborca coraz rzadziej to tłumaczenie kupuje. Bronisław Komorowski w niedawnym wywiadzie dla „Dziennika Gazety Prawnej” przyznał, że rządowi przyda się nieco więcej inicjatywy, a oporem prezydenta wszystkiego tłumaczyć nie można.

Co gorsze, młody wyborca, który dwa lata temu zaufał Platformie, widzi wyraźnie, że mnóstwo pary idzie w sprawy z jego punktu widzenia poboczne. Gdy premier zapowiada w telewizji kastrację pedofilów, gdy karkołomnym rozkrokiem ratuje stocznie (które według rachunku ekonomicznego powinno się zamknąć), gdy kluczy w sprawie in-vitro, ci wyborcy mają prawo zapytać, co się stało z priorytetami z października 2007 r.?

Ten sam wyborca ze zdziwieniem przeciera oczy, gdy minister finansów oraz minister pracy na wspólnej konferencji proponują, aby kryzysowy deficyt w państwowej kasie załatać, zabierając przyszłym emerytom część składek odprowadzanych na ich indywidualne konta w otwartych funduszach emerytalnych. Oto Donald Tusk, polityk gospodarczo odpowiedzialny, gotów jest rozmontować trwającą ponad dekadę reformę emerytalną, której nie śmiał tknąć żaden rząd po 1999 roku (dokończyć zresztą też nie). I to tylko dla osiągnięcia doraźnego celu politycznego, jakim jest wymarzona prezydentura dla szefa PO. Pomysł okrojenia emerytur byłby aktywowaniem bomby z opóźnionym zapłonem, która odpaliłaby za 10-20 lat. Pod wpływem zmasowanej krytyki – podziękujmy mediom – rząd się z niego wycofał. Na szczęście.

Ale niesmak po takiej wolcie pozostanie. Wizja Tuska, który zatrzymuje dryfujący okręt IV RP i narzuca mu nowy kurs na gonienie Europy, jakby pryska. Rośnie obraz premiera, który sam niewiele może i chce, a poza tym przegrywa starcie z własną administracją. Co gorsze, narasta przekonanie, że w tym kraju niewiele tak naprawdę da się zmienić, a już na pewno nie przy udziale polityków. Nieprzypadkowo organizację EURO 2012 powierzono wyodrębnionej spółce, która zatrudniła „z rynku” menadżerów, aby ogarnęli przedsięwzięcie. Politycy i urzędnicy sami w ten sposób powiedzieli, że jeśli nie odseparuje się od nich samych tego wielkiego cywilizacyjnego projektu, rokowania mogą być jak najczarniejsze.

Oczywiście trzeba podkreślić również osiągnięcia tego rządu, co wskazali już Janina Paradowska

http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1500839,1,dwa-lata-rzadu-tuska-ocenia-janina-paradowska.read

oraz Mariusz Janicki i Wiesław Władyka

http://www.polityka.pl/kraj/analizy/1500637,1,po-i-jej-lider-po-dwoch-latach-rzadzenia.read

Skuteczne wydawanie unijnych pieniędzy i utrzymanie naszej gospodarki na plusie w globalnym kryzysie finansowym to wyniki w naszej historii bez precedensu. Jeśli jednak chcę coś Donaldowi Tuskowi zarzucić po dwóch latach rządów, to właśnie roztrwonienie ogromnej społecznej energii. Rozmienienie na drobne wielkiego potencjału i przyzwolenia na Zmiany. Złożenie ich na ołtarzu ewentualnej przyszłej prezydentury i perspektywy kolejnych wyborów.

Nie jest prawdą, że rozczarowani młodzi ludzie z Kabat raz jeszcze tłumnie ruszą, aby uniemożliwić Jarosławowi Kaczyńskiemu powrót na fotel premiera z wychodźstwa. Nawet jeżeli Platforma pozostanie jedynym na polskim rynku politycznym anty-PiSem. Ci młodzi ludzie po prostu nie pójdą głosować. A niska frekwencja już raz okazała się dla Tuska zabójcza.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną