Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Miasta od kuchni

Przez żołądek do serca turysty

Podczas pierwszego weekendu kulinarnego w Gdyni można było poznać smaki całego świata Podczas pierwszego weekendu kulinarnego w Gdyni można było poznać smaki całego świata Przemek kozlowski / materiały prasowe
Coraz więcej polskich miast sprawdza, czy zasada „przez żołądek do serca” zda egzamin w promocji turystycznej.

Takiego oblężenia nikt się w Gdańsku nie spodziewał. Niby zwykły weekend, a miasto tętniło życiem niczym w szczycie letniego sezonu. Przed restauracjami ustawiały się długie kolejki. Na miejsce trzeba było czekać nawet godzinę. Wszystko za sprawą akcji pod hasłem „Rozsmakuj się w Gdańsku. Weekend za pół ceny”. Uczestniczyły w niej restauracje, muzea, ogród zoologiczny, niektóre hotele.

W pizzerii Napoli cztery osoby pobiły się o miejsce. Z zachowaniami restauratorów też było różnie. Niektórym, jak powiada Jan Orchowski, właściciel baru Pod Rybą, zatrzęsły się ręce na widok tak licznej klienteli. Ktoś pochował z barków najdroższe alkohole, ktoś inny na czas promocji zmniejszył porcje, co od razu dostrzegli stali klienci. Ktoś wydrukował menu z nieco wyższymi cenami. Inny część gości odprawił z kwitkiem, tłumacząc się rezerwacjami. – Wiele się mówi o wpadkach, a przecież 70 lokali na 76 dało z siebie wszystko – podkreśla Orchowski.

Weekend za pół ceny

Poza sezonem knajpki w sercu Gdańska są pustawe, inaczej niż w Toruniu czy we Wrocławiu. Dlatego w lutym br. restauratorzy wysłali Orchowskiego na rozmowy z władzami miasta: co zrobić, by ożywić Główne Miasto. – Powiedziałem, możemy pomóc, ale żeby i oni coś z siebie dali – wspomina Maciej Lisicki, wiceprezydent Gdańska. I podsunął pomysł weekendu za pół ceny, zapożyczony z Poznania. W pośpiechu nikt nie przyjrzał się dokładniej, jak to robią poznaniacy. Mają oni za sobą już dwie edycje imprezy. Trzecią zaplanowali na czerwiec. Inicjatorem była Poznańska Lokalna Organizacja Turystyczna (PLOT). Tu weekend miał być lekiem na problemy nie restauratorów, ale hotelarzy. Chodzi o zmianę wizerunku miasta, kojarzonego głównie z targami i konferencjami, a słabo z atrakcjami do zwiedzania. W rezultacie w weekendy poznańskie hotele mają problem z nadmiarem wolnych pokoi.

Chodziło o to, żeby pokazać, że weekend w Poznaniu to fajna rzecz i żeby nie powstało wrażenie, że coś jest tańsze, bo gorsze – objaśnia Jan Mazurczak, dyrektor biura PLOT. Dlatego w ramach akcji „Poznań za pół ceny” przed turystami i mieszkańcami otwierają się miejsca na co dzień niedostępne, jak zabytkowe forty i kościelne podziemia. Zwiedzającym towarzyszą przewodnicy w strojach z epoki.

W tym roku do akcji włączyła się nawet jedna z linii lotniczych. Będzie sprzedawać za pół ceny bilety na trasie Gdańsk–Poznań i Kraków–Poznań. Gastronomia jest właściwie tylko dopełnieniem oferty, choć, według dyrektora Mazurczaka, budzi największe zainteresowanie. Dlaczego? Bo w odróżnieniu od hoteli przyciąga także miejscowych. W 2009 r. ceny obniżyło 19 lokali (o 10 więcej niż w 2008 r. podczas pierwszej edycji imprezy). To mało w porównaniu z Gdańskiem. Z tych, którzy mają gastronomię na Starym Rynku, gdzie klientów zawsze jest pełno, do akcji przystąpił tylko Andrzej Żołądkowski (współwłaściciel spagheterii i Gospody Pod Koziołkami). – My widzimy w tym możliwość budowy wizerunku obliczoną na dłuższy czas, bo nagłośnienie jest ogromne – tłumaczy Żołądkowski.

W ten weekend ludzie przychodzą całymi rodzinami – dorzuca Zofia Golusińska z Pieprzu i Wanilii. Ruch się tu wtedy potraja. Goście nie siedzą długo, bo chcą zaliczyć następne atrakcje, muzea i inne restauracje. Niektórzy wracają po weekendzie. Zamawiają wesela, chrzciny, absolutoria.

W Poznaniu restauratorzy mają większą swobodę niż w Gdańsku. Od nich zależy, czy obniżą ceny alkoholu. Oni decydują, ile dań znajdzie się w promocyjnym menu. Łatwiej bowiem poradzić sobie z najazdem gości przy ograniczonym zestawie potraw. Menu wraz z cenami lokale muszą podać kilka tygodni wcześniej. Organizatorzy umieszczają je na stronie internetowej imprezy. Goście przeważnie są świadomi na co i za ile mogą liczyć. – Największy błąd, jaki zdarza się przy tej akcji, to niezdawanie sobie sprawy z frekwencji – uważa Mazurczak. – Uprzedzamy restauratorów, że nie wyobrażają sobie, co to znaczy mieć pięć razy więcej klientów. Kucharze i kelnerzy są źli, bo nie nadążają, ludzie są źli, bo czekają.

 

Dlatego PLOT dla uczestników „Poznania za pół ceny” organizuje warsztaty, by z grubsza wiedzieli, co ich czeka. A Akademia Ekonomiczna w Poznaniu rokrocznie prowadzi badania, dając ocenę skuteczności akcji. Poznański wynalazek zyskał naśladowców nie tylko w Gdańsku. Skorzystały z niego także Lwów (weekend w grudniu 2009 r.), Bydgoszcz, Wisła. Jedni umieszczają w nazwie „za pół ceny”, inni wolą formułę „za półdarmo” (Wisła).

Inaczej do podboju serc przez żołądek zabrała się Gdynia. Hubert Gonera z Poznania, współwłaściciel firmy, która doradza samorządom, sięgnął do wzorów amerykańskich (Nowy Jork, Boston, Waszyngton). W październiku 2009 r. Gdynia wystartowała z weekendem kulinarnym, zapraszając jako miasto portowe do poznawania smaków całego świata.

Szlak kulinarny

Gdynia promuje swe lokale jako pierwszy w Polsce „szlak kulinarny”. Każda z restauracji na szlaku podczas weekendu, oprócz specjalnych promocji, oferowała minidania za 5 zł. – Chodzi o edukację kulinarną, o odkrywanie świata, o wielką podróż przez różne kuchnie i kultury – objaśnia Anna Somorowska, szefowa patronującej przedsięwzięciu Agencji Rozwoju Gdyni. – Pięć złotych nie jest barierą. Jedna z pań chciała, by dziecko skosztowało carpaccio, bo za taką kwotę nie ma problemu, jeśli danie nie będzie smakowało.

Restauracje biły frekwencyjne rekordy. Jedna z nich w dwie godziny wydała 300 porcji. – Gości było mnóstwo – opowiada Artur Wielgosik. Odwiedził ze znajomymi pięć lokali, spróbował siedmiu dań. Dla jednych atrakcją było to, że za 5 zł mogli spróbować żabich udek. Dla młodzieży odkryciem były... kolejki, znane tylko z opowieści. Jedni chcieli poznać egzotyczne jadło, inni wypróbować jak najwięcej lokali. Rekordziści odwiedzili w trzy dni kilkanaście miejsc. Zbierali pieczątki, by dodatkowo wziąć udział w konkursie. Imprezie towarzyszyły także pokazy gotowania, prezentacje przypraw, ziół.

Obecnie gdyński „szlak kulinarny” tworzy 40 lokali. Następne aplikują. Pierwsza impreza była kierowana do mieszkańców Trójmiasta i okolic, kolejne mają wabić gości z całej Polski i zagranicy.

W Gdyni, podobnie jak w Gdańsku i Poznaniu, mówi się o potrzebie przełamania mitu, że restauracje są drogie i niedostępne. Jan Mazurczak z zazdrością spogląda na Czechów, gdzie wykształciła się kultura jedzenia w restauracjach. W Polsce najczęściej wychodzi się na piwo. I tyle. Inaczej niż w pubach angielskich, gdzie piwo towarzyszy jedzeniu. Wiele osób, chcąc coś zjeść, korzysta z fast foodów w przekonaniu, że wyjdzie taniej, co nie zawsze jest prawdą. Ale faktem jest też, że ceny w polskich restauracjach i barach, średnio biorąc, odbiegają od czeskiego wzorca. Niemała część restauratorów dostosowała wystrój knajp do nowych czasów, mentalnie jednak wciąż tkwi w komunie.

W Gdańsku w „Weekend za pół ceny” Pod Rybę przyszło 2–3 razy więcej konsumentów niż w pierwszy dzień Jarmarku Dominikańskiego, który uchodzi za absolutny szczyt sezonu. W wielu lokalach ruch był pięciokrotnie większy od przeciętnego. To świadczy, jaki potencjał tkwi w rynku. Restauratorzy widzieli skromnych starszych ludzi, którzy pierwszy raz w życiu przyszli na pizzę. Dziś niektórzy narzekają, że się narobili, nie zarobili i jeszcze nasłuchali pretensji. Jednak Jan Orchowski szacuje, że przy takim ruchu lokale, które normalnie serwują obiady w cenie 20–30 zł, mimo obniżki o połowę, wypracowały przyzwoity zysk. W tych z obiadami poniżej 20 zł mogło być słabo, tylko ciut na plusie. Ale wszyscy zyskali promocję i materiał do kalkulacji i przemyśleń.

Polityka 23.2010 (2759) z dnia 05.06.2010; Rynek; s. 52
Oryginalny tytuł tekstu: "Miasta od kuchni"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną