Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Hawaje odpływają

Co dalej z systemem emerytalnym

Ilka Burckhardt / PantherMedia
Dyskusja, jak poprawić nasz system emerytalny, utknęła w martwym punkcie. Nawet członkowie rządu nie potrafią w tej sprawie się dogadać. Spróbujmy im pomóc, bo tak, jak jest, zostać nie powinno. Rozczarowani byliby wszyscy.

Minister finansów Jacek Rostowski, który wywołał burzę wokół otwartych funduszy emerytalnych (OFE), chciałby zmniejszenia składki z obecnych 7,3 proc. do 3 proc. zarobków. Minister pracy Jolanta Fedak zamierza złożyć w rządzie projekt ustawy przewidującej, że członkostwo w OFE byłoby dobrowolne. Minister Michał Boni jest takim zmianom przeciwny. Może więc do prac nad tym projektem nie dopuścić. Najbardziej radykalny okazał się jednak wicepremier Waldemar Pawlak, proponując obniżenie składek do ZUS do około 120 zł, za co w przyszłości otrzymywalibyśmy emeryturę minimalną. Pawlaka w tej dyskusji, niestety, nie należy traktować poważnie – za taką składkę nawet minimalnego świadczenia nie da się uzbierać (co łatwo policzyć). Była to raczej polityczna zagrywka szefa PSL, który upiera się, że system emerytalny ogółu pracujących należy upodobnić do KRUS. Przemilcza jednak fakt, że aż 95 proc. wartości emerytur rolników pochodzi z dotacji podatników. Jeśli wszyscy przejdziemy na system KRUS, to kto dopłaci do naszych świadczeń?

Nie zanosi się na to, żeby rząd się ze sobą dogadał. Związek Zawodowy Solidarność, który rozpinał parasol ochronny nad twórcami reformy, ma z kolei inne zdanie niż OPZZ. Temu ostatniemu w ogóle marzy się niemożliwe, czyli powrót do starego systemu emerytalnego. Ale po dziesięciu latach funkcjonowania otwartych funduszy emerytalnych widać, że wady tego tzw. drugiego filara są poważne. Wymaga on dziś radykalnego remontu, bo będzie źle.

Dołujące emerytury

Istotą systemu kapitałowego (drugi filar) jest to, że ta część naszej składki jest inwestowana na rynku kapitałowym. Nie zostaje w ZUS, ale kupuje się za nią akcje, obligacje czy inne papiery wartościowe. W ten sposób nasze pieniądze miały być pomnażane. Część emerytury pochodząca z drugiego filara miała być więc niezależna od pogarszającej się sytuacji demograficznej. Odmiennie niż filar pierwszy, czyli ZUS. Tutaj też mamy swoje indywidualne konta, na których zapisuje się każdą wpłaconą składkę. Tyle że to konto jest wirtualne – nasze prawdziwe pieniądze idą bowiem na bieżące emerytury dla tych, którzy już aktywność zawodową zakończyli. Oszczędności na tym koncie są waloryzowane, ale w przyszłości wypłacane będą z pieniędzy młodszych pokoleń, z ich składek lub podatków. Reformę systemu emerytalnego trzeba było przeprowadzić głównie dlatego, że przyszłe pokolenia tego rosnącego ciężaru utrzymania starych ludzi nie będą w stanie udźwignąć. Trzeba było je nieco odciążyć, uzupełniając stary system (tzw. repartycyjny) nowym, kapitałowym. To się jednak nie bardzo udaje.

Ludzie boją się nowego systemu emerytalnego, ponieważ wiedzą, że na starość dostaną tylko tyle, ile wcześniej zaoszczędzili. W tym starym, który stopniowo odchodzi do lamusa, najgorzej zarabiający otrzymywali sporo więcej, niż do niego włożyli. Stopniowego kurczenia się wysokości emerytur – a konkretnie proporcji do ostatniej płacy – niestety nie da się powstrzymać. Ten proces to pośrednio właśnie wynik starzenia się społeczeństwa.

2008 r. był ostatnim, kiedy jeszcze obowiązywał stary system. Uciekła wtedy na emerytury rekordowa liczba osób – ponad 340 tys. Armia emerytów i rencistów wynosi obecnie ponad 7,5 mln osób. Pracujących i płacących składki na ich świadczenia jest tylko 14 mln. Te proporcje będą z każdym rokiem gorsze. Członków OFE jest też około 14 mln, ale to nie znaczy, że do funduszy należą wszyscy pracujący. Spore grono (1–2 mln) to tak zwane martwe dusze, najczęściej bezrobotni. Na ich konta nie wpływają żadne składki.

Obecnie mamy dość dziwaczną sytuację. Mężczyźni urodzeni przed 1 stycznia 1949 r., którzy nie zaczęli pobierać wcześniejszych świadczeń, jeszcze przez 3,5 roku będą przechodzić na emerytury według starych zasad. Pierwszymi ofiarami nowego systemu stały się kobiety. W 2009 r. uprawnienia emerytalne nabyło zaledwie 2,6 tys. pań. Większość z nich z tej możliwości nie skorzystała i nadal są czynne zawodowo. Na emeryturę składającą się z dwóch części – tej z ZUS i tej z OFE – zdecydowało się zaledwie 200 kobiet. Kilkaset następnych skorzystało z możliwości powrotu do ZUS, co nie znaczy, że do starych, bardziej korzystnych, zasad (mają przecież wyliczony swój kapitał początkowy i całą sumę, jaką podczas ostatnich 10 lat pracy odłożyły na starość). Wyszło jednak na to, że dzięki decyzji powrotu do ZUS dostają nieco wyższe świadczenia, niż dostałyby z obu filarów. Składki w drugim filarze stopniały bowiem gwałtownie na skutek kryzysu na giełdzie. Drugi filar jest na takie spadki cen akcji wrażliwy, podobnie jak zwykłe, dość popularne jako forma lokaty – fundusze stabilnego wzrostu. Struktura inwestowania pieniędzy jest w nich podobna. Obecnie OFE znaczą część strat już jednak odrobiły.

Emerytury obniżają się stopniowo. W zeszłym roku jeszcze 80 proc. świadczenia pań wyliczano według starych zasad. Indywidualne konta mamy przecież dopiero od 10 lat, pracujemy zaś znacznie dłużej. Z każdym rokiem udział starego sposobu wyliczania emerytur będzie jednak topniał. Nasza emerytura z pierwszego filara coraz bardziej zależeć będzie od tego, ile na tym koncie odłożyliśmy. Z drugiego (czyli z OFE) – także od wyników inwestycyjnych funduszu. To oznacza, że zarówno wady, jak i zalety nowego systemu emerytalnego będą coraz wyraźniejsze. Niektóre już zresztą poznaliśmy.

Zarabiają dla siebie

Lista zarzutów przeciwko otwartym funduszom emerytalnym jest długa. Po 10 latach funkcjonowania widać, że zostały pomyślane jako maszynka do zarabiania pieniędzy. Niestety, przede wszystkim dla ich właścicieli. Powszechne Towarzystwa Emerytalne (PTE), czyli właściciele OFE, zarabiają bez względu na to, czy na giełdzie panuje hossa czy bessa. Przez 10 lat od każdej wpłaconej przez nas złotówki brały 7 proc. prowizji (na początku nawet 10 proc.). Rocznie wpłacamy do OFE ponad 10 mld zł. Łatwo obliczyć, że prowizja dla nich wynosiła około 700 mln zł. Dopiero od kilku miesięcy wolno im pobierać maksimum 3,5 proc. składek. Zarobek będzie więc mniejszy. Nie trzeba dodawać, że same fundusze ostro przeciwko tym zmianom protestowały. Ustawa została nawet zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego.

PTE pobierają od nas nie tylko prowizję. Jest także roczna opłata za zarządzanie w wysokości 0,5 proc. sumy wszystkich naszych oszczędności. Do tej pory Polacy uzbierali w OFE prawie 200 mld zł. Opłata za zarządzanie wyniesie więc w tym roku okrągły miliard złotych. W następnych latach będzie jeszcze wyższa. Te wszystkie obciążenia pomniejszają oczywiście nasz kapitał odkładany na starość.

O wiele gorzej idzie funduszom z pomnażaniem naszych oszczędności. Nie wypracowano bowiem mechanizmów skłaniających je do prawdziwej konkurencji. Zamiast walczyć o jak najlepszy wynik, mniejsze fundusze uważnie śledzą, w co inwestują największe, i kupują dokładnie te same walory. To dla nich najbezpieczniejsze rozwiązanie, bo w przypadku inwestycyjnej pomyłki i wyników poniżej średniej wyliczanej dla wszystkich OFE właściciele towarzystwa emerytalnego muszą dopłacić z własnych środków określoną kwotę do kapitału zgromadzonego przez oszczędzających. Do tego, oczywiście, nikt nie chce dopuścić. W rezultacie wyniki inwestycyjne OFE najlepszych bardzo niewiele różnią się od najgorszych.

 

Jak zmotywować zarządzających i właścicieli do większej aktywności? Trzeba wprowadzić mechanizm, dzięki któremu można będzie porównywać efekty inwestycyjne funduszy emerytalnych z rynkiem zewnętrznym. Czy zarabiają dla nas lepiej niż np. fundusze stabilnego wzrostu, czy gorzej? A jeśli nie, to może powinny dopłacać nam różnicę? Taki mechanizm zakłóciłby nieco błogostan, w jaki popadli zarządzający funduszami.

Drugą istotną przyczyną zbyt łatwych zarobków towarzystw emerytalnych jest fakt, że aż za 60 proc. naszych pieniędzy fundusze kupują obligacje Skarbu Państwa, co już żadnych specjalnych umiejętności nie wymaga. Ale brały za to 7 proc. prowizji! Przez lata nie protestowaliśmy wierząc, że zarabiają również dla nas. Obiecywały przecież emerytury pod palmami. Ocknęliśmy się dopiero w ubiegłym roku, gdy okazało się że pomnażana przez dziesięć lat kapitałowa część naszej emerytury to żałosne grosze. Tym bardziej więc trzeba krytycznie przyjrzeć się dziwacznemu mechanizmowi, który skonstruowali twórcy drugiego filara.

Polega on na tym, że państwo przekazuje OFE nasze składki (powiększając w ten sposób deficyt budżetowy), a fundusze potem mu te pieniądze pożyczają, kupując papiery skarbowe. I sporo na tym zarabiają. Pieniądze przyszłych emerytów, zamiast przyczyniać się do rozwoju gospodarki, finansują dług publiczny. Obligacje, które nabywają OFE, wykupić muszą przecież kiedyś podatnicy, czyli dzieci i wnuki zreformowanych emerytów. Kłóci się to z głównym założeniem reformy. Jej celem miało być odciążenie przyszłych pokoleń, które nie będą w stanie utrzymać rosnącej rzeszy starych ludzi. Nie ma powodów, żeby zarabiały na tym OFE.

Pieniądze, które budżet pożyczył od OFE (sprzedając im obligacje), i tak wracają do ZUS jako państwowa dotacja. Pośrednicy nie są potrzebni. Te same pieniądze mogą po prostu w ZUS pozostać jako zwiększona składka na pierwszy filar. Jeśliby składka do OFE zmalała do 3 proc., nasze przyszłe emerytury nie byłyby z tego powodu niższe. Odwrotnie: mogłyby zostać powiększone o sumy, które teraz pobierają towarzystwa emerytalne.

Kolejnym grzechem głównym funduszy emerytalnych jest marnowanie naszych pieniędzy. Rocznie w błoto idzie 400 mln zł, jakie zarabiają akwizytorzy. To jedyny wyraźny przejaw konkurencji: zatrudnianie agentów głównie po to, żeby podbierali innym funduszom klientów. Za przekonanie członka jednego OFE, żeby swoje oszczędności przeniósł do innego, akwizytor może dostać nawet 500 zł. Te 400 mln zł rocznie, zamiast trafiać do kieszeni akwizytorów, powinny pozostać na naszych kontach. Działalności akwizytorów należy zakazać. Niech OFE konkurują ze sobą stopą zwrotu, a nie zatrudnianiem sprytniejszych agentów.

Zakazać obligacji

Zakazać powinno się też kupowania przez OFE obligacji Skarbu Państwa. Całą zmniejszoną składkę (do około 3 proc.) powinny one inwestować w akcje, obligacje Krajowego Funduszu Drogowego czy inne papiery dłużne rzeczywiście służące rozwojowi gospodarki. Tego typu walory, mniej podlegające wahaniom cen niż akcje spółek giełdowych, amortyzowałyby też wartość naszych oszczędności w drugim filarze. Na razie ich oferta jest bardzo skromna. I to jest wina państwa. Wachlarz obligacji infrastrukturalnych czy też emitowanych przez energetykę lub firmy budujące na przykład mieszkania na wynajem powinien być o wiele szerszy. Między funduszami zaczęłaby się prawdziwa konkurencja. Przyszłych emerytów nie należy straszyć, że ich świadczenia będą z tego powodu niższe, bo to nieprawda. Niby dlaczego miałoby się tak stać? Sposób inwestowania naszych pieniędzy byłby identyczny jak obecnie, tylko PTE straciłyby część prowizji. Ta zmiana uderzałaby po kieszeni towarzystwa emerytalne, ale nie przyszłych emerytów.

W 2009 r., podczas finansowego kryzysu, ostatecznie wyszło na jaw, że ta część emerytury, która pochodzi z OFE, zależeć będzie nie tylko od sumy wpłaconych składek i długości naszego stażu zawodowego, ale także od koniunktury. Na rynku finansowym okresy hossy (gdy ceny akcji, a z nią nasze oszczędności emerytalne, idą w górę) przeplatają się z bessą (gdy ceny i konta topnieją). Im więcej będziemy mieli pieniędzy w drugim filarze, tym te różnice staną się bardziej odczuwalne. Ewentualne tworzenie tzw. funduszy B (bezpiecznych), do których przesuwane byłyby nasze oszczędności na kilka lat przed emeryturą, może ten stan tylko nieco złagodzić, ale go nie zmieni. Taka jest specyfika rynku finansowego. Nasze emerytury z drugiego filara mogą się więc znacznie różnić.

Stabilna, bo zależna tylko od waloryzacji, pozostanie ta część emerytury, która pochodzić będzie z pierwszego filara, czyli z ZUS. Stąd też kokosów spodziewać się nie należy. Zasady waloryzacji zależą nie tylko od wzrostu cen, ale także od liczby pracujących i ich zarobków.

Sytuację ZUS, do którego już dziś państwo dopłaca rocznie ponad 30 mld zł, poprawić może tylko wydłużenie wieku emerytalnego. I zlikwidowanie wszelkich kosztownych przywilejów, takich jak 95 proc. dotacji do emerytur rolniczych, specjalne emerytury górnicze (zupełnie oderwane od sumy wpłaconych składek) czy emerytury mundurowe, w całości fundowane przez podatników.

Jak dzielić składkę między I i II filar? Nie wszyscy przyszli emeryci chcą ryzykować swoimi oszczędnościami. Dlatego warto zastanowić się, czy w ogóle OFE muszą być obowiązkowe. Jeśli ktoś będzie wolał na starość mieć mniej, ale pewne, może pozostawić mu możliwość lokowania całej składki w pierwszym filarze? Taka ewentualność mogłaby wszakże oznaczać masową ucieczkę z OFE, więc w tej kwestii należałoby zachować daleko idącą ostrożność. Jeśli jednak drugi filar ma pozostać obowiązkowy, państwo przynajmniej musi zatroszczyć się o to, by na przykład Komisja Nadzoru Finansowego regularnie obliczała, jak nasze pieniądze pomnażane są przez poszczególne towarzystwa emerytalne. Czyli, jaki zysk ze 100 zł przyniosły OFE, a o ile taka sama suma zwaloryzowana została w ZUS? Dopiero wtedy będziemy mogli ocenić, jak na tym interesie wychodzimy.

Z punktu widzenia przyszłych emerytów proponowane tutaj zmiany wcale nie są rewolucyjne. Taka sama część naszych świadczeń zależałaby od państwa, identyczne sumy jak obecnie mogłyby być inwestowane na giełdzie. Rewolucyjne byłoby tylko ograniczenie nieuzasadnionych, łatwych zarobków towarzystw emerytalnych, ale też stworzenie im nowych możliwości inwestowania. I trzeba się z tymi zmianami pospieszyć.

Polityka 25.2010 (2761) z dnia 19.06.2010; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Hawaje odpływają"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną