W Lublinie na Krochmalnej trwa likwidacja cukrowni. Część budynków już wyburzono, trwa rozbiórka wielkiego silosu, w którym magazynowano tysiące ton cukru. Dach pocięty na części leży już na ziemi. Potężny zbiornik, gdy się go ogląda od środka, wydaje się jeszcze większy. Wysoko na wysięgnikach pracownicy w czerwonych kombinezonach Pol-Inoweksu palnikami nacinają żelazną skorupę, na której pozostały resztki dawnej cukrowej zawartości; spaliny mieszają się z zapachem karmelu. Potem podwieszają do dźwigu kolejne sekcje, kończą cięcie i ponumerowane fragmenty lądują na ziemi.
– Podjęliśmy się tego zadania, bo zależało na nim naszemu prezesowi – tak mówi o ojcu Bartosz Świderek, wiceprezes firmy. – Bo ojciec cukier ma we krwi. W Cukrowni Lublin pracowałem kiedyś jako dyrektor – deklaruje prezes Jerzy Świderek. – Dlatego, gdy ogłoszono przetarg na demontaż silosu, było dla mnie oczywiste, że musimy zdobyć ten kontrakt.
Pol-Inoweks wyrósł na cukrze. Świderek senior cukrownikiem został trochę z przypadku. W latach 60. pojechał do Łodzi na studia w ślad za starszym bratem Zbigniewem. Wybrał cukrownictwo, bo pochodził z Lubelszczyzny, a to cukrowe zagłębie. Na studiach trzeba było odbywać wakacyjne praktyki zawodowe. Dzięki prywatnym kontaktom udało mu się dostać do cukrowni w Austrii. To tam wyszlifował niemiecki, a także poznał różnicę między socjalistycznym zakładem pracy a kapitalistyczną firmą.
W tamtych czasach każdy inżynier marzył, by wyjechać na eksportowy kontrakt. Wysyłały na nie polskie centrale handlu zagranicznego, które stawiały w świecie fabryki, budowały drogi i mosty. Taki kontrakt zapewniał zarobki, przy których nawet krajowa pensja dyrektorska mogła się schować. Jeździł także Świderek.