Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Oliwienie maszynerii

Jak zszyć cztery Europy

Mirosław Gryń / Polityka
Choć dziś wszędzie w Unii możemy kupić te same kafelki, sery, buty czy auta, to „wspólny rynek” jest wciąż wspólny głównie na papierze. W praktyce pełen jest barier.

W miarę dojrzałą konstrukcją jest dziś jedynie wspólny rynek towarów. Ze zniesienia wszelkich barier dla handlu towarowego nie wynika, że wszystko gra, bo produkuje się przecież coraz to nowe towary w odpowiedzi na innowacje i zmiany gustów. Okazuje się, że niczym grzyby po deszczu wyrastają wciąż nowe przeszkody w postaci praktyk licencyjnych, nowych przepisów technicznych i administracyjnych na szczeblu narodowym, które producentom zatruwają życie, a klientów pozbawiają bogatszego wyboru. Aby w pełni wykorzystać potencjał wspólnego rynku, potrzeba lepszej standaryzacji, logistyki, transportu i ochrony własności intelektualnej. Wystarczy powiedzieć, że koleje w ramach Unii rządzą się rozmaitymi systemami sygnalizacji, co utrudnia używanie tego samego taboru w różnych krajach. Różnią się dokumenty spedycyjne, odmienne jest prawo patentowe.

Europejczycy nie migrują

Iluzją pozostaje mobilność siły roboczej. Wprawdzie każdego roku około 350 tys. obywateli krajów Unii zawiera małżeństwo z obywatelem innych krajów Unii, wprawdzie każdego roku 180 tys. studentów w ramach programu Erasmus przenosi się z kraju do kraju i wielu pozostaje poszukując pracy, ale i tak wiele barier utrudnia życie w tej wspólnocie. Wspólny rynek pracy komplikują zarówno oczywiste bariery kulturowe, językowe, mieszkaniowe czy rodzinne, jak i rozmaite przeszkody prawne.

Debaty nad ratyfikacją konstytucji i traktatu lizbońskiego pokazały także, że dla sporej części społeczeństw Europy migracja pracowników powoduje spadek płac, utratę pracy przez własnych obywateli i stanowi ciężar dla systemu opieki socjalnej. A przecież Europa nadal stanowi teren bardzo małej mobilności pracowników. Zaledwie 2,3 proc. Europejczyków żyje w kraju innym niż kraj ich narodowości. Radykalne zmiany są mało prawdopodobne tak długo, jak długo nie dojdzie do koordynacji systemu ubezpieczeń, praw pracowniczych czy możliwości transferu uprawnień emerytalnych, a także pełnego uznawania kwalifikacji zawodowych i respektowania uprawnień do wykonywania zawodu przyznanych gdzie indziej.

Ubezpieczenia zdrowotne, egzekucja długów od partnera w innym kraju Unii czy wreszcie zmora biurokracji i zagadki prawne związane z przeniesieniem samochodu z kraju do kraju to najprostsze przykłady uciążliwości i mankamentów. Dziś trzeba samochód rejestrować kolejny raz i płacić ponownie podatek. Także producenci aut muszą się dostosowywać do różnych wymagań technicznych. Nie bardzo też wiadomo, dlaczego zmiana rachunku bankowego w ramach Unii miałaby być czymś bardziej skomplikowanym niż zmiana operatora telefonii komórkowej.

Bardziej widać bariery

Typowa europejska firma jest mała – 9 na 10 zatrudnia mniej niż 10 osób. 20 mln takich firm w Unii to kręgosłup unijnej gospodarki. Dla nich wspólny rynek byłby ważnym źródłem rozwoju, ale dziś Unia nie jest takim firmom przyjazna. Tylko 8 proc. z nich handluje z zagranicą i tylko 5 proc. ma za granicą swe filie.

70 proc. PKB Unii Europejskiej powstaje w usługach. Stanowią one najważniejsze pole dla bezpośrednich inwestycji zagranicznych i jedyny sektor, który tworzy netto nowe miejsca pracy. Ale w skali Unii jest to sektor poszatkowany – tylko 20 proc. świadczonych usług ma wymiar ponadnarodowy. W konsekwencji szacuje się, że usługi w Unii są o około 30 proc. mniej wydajne niż w Stanach Zjednoczonych. Wprowadzenie unijnej Dyrektywy Usługowej może przynieść korzyści szacowane na 60–140 mld euro. Do tego trzeba jednak zmian legislacyjnych i administracyjnych. Wspólny rynek usług medycznych to kolejne wyzwanie i kolejne potencjalne korzyści, zarówno wymierne, jak i takie, których zmierzyć się nie da – gdy pacjent jest przekonany, że lepsze szanse na wyleczenie daje mu lekarz w Paryżu czy Rzymie.

Wspólny rynek kapitałowy i ściśle z tym związany wspólny rynek usług finansowych to warunek efektywnej alokacji zasobów i stabilności gospodarki. Dramatyczne wydarzenia na rynkach finansowych w ostatnich kilkunastu miesiącach pokazały, jakie emocje budzi, nie bez powodu, regulacja i nadzór na tym sektorem. Nadzór nad wspólnym rynkiem, a nie fragmentacja rynków poprzez ich nadzorowanie, to zadanie tyleż ważne, co skomplikowane i kontrowersyjne. Nie mniej kontrowersyjna jest polityka podatkowa, bo ideologiczne różnice między największymi krajami Unii są w tym zakresie ogromne.

Rewolucja technologiczna uruchomiła sektory, które nie istniały, gdy rodziła się idea wspólnego rynku, takie jak e-commerce czy przemysły ekologiczne, i tu też brakuje Unii sensownych rozwiązań. Korzyści z jednolitego rynku cyfrowego szacuje się na 500 mld euro do 2020 r. Bo Europa to nadal mozaika krajowych rynków internetowych. Większość przedsiębiorstw internetowych, które odniosły sukces, pochodzi spoza Europy (Google, eBay, Amazon czy Facebook). Transakcje cyfrowe pozostają zbyt skomplikowane, a kupujący i sprzedający nie mają pewności co do swoich praw. Europie wciąż daleko do jednolitego rynku usług telekomunikacyjnych. Aby utworzyć paneuropejski internetowy sklep muzyczny, trzeba by negocjować z agencjami praw autorskich w 27 krajach. Europa ma wspólną walutę, ale rynek płatności elektronicznych i fakturowania elektronicznego jest nadal podzielony według granic państw.

Wspólny rynek nie może liczyć na szybki rozwój, jeśli do korzyści, jakie niesie, nie przekonają się miliony obywateli Unii. A ci są często sfrustrowani, bo dotychczasowe korzyści przyjęli za oczywiste, skupiając uwagę na tym, co wciąż szwankuje. W konsekwencji europejska gleba jest dziś i będzie w najbliższej przyszłości mniej przyjazna integracji niż w czasach młodości Unii.

 

Co najmniej cztery Europy

Co zrobić, aby Unię uczynić prawdziwym wspólnym rynkiem i dlaczego warto się o to bić – to przedmiot raportu sporządzonego na zamówienie José Manuela Barroso, szefa Komisji Europejskiej, przez prof. Mario Montiego, wieloletniego członka Komisji, w latach 1999–2004 komisarza ds. konkurencji.

Autor raportu, znany jako Super Mario, był pierwszym prezesem europejskiego think tanku Bruegel (2005–08), obecnie jest jego prezesem honorowym i prezydentem Uniwersytetu Bocconi w Mediolanie. To właśnie on, jako antymonopolowy car Unii Europejskiej, przeszło 6 lat temu wlepił Billowi Gatesowi mandat w wysokości 497 mln euro, nie ukrywając, że szło mu o precedens. Murem stanęły za nim rządy wszystkich krajów członkowskich, bo cóż bardziej popularnego niż przyłożyć molochowi, a na dodatek z Ameryki? Kara dla Microsoftu była rekordowa w unijnej historii.

W raporcie zatytułowanym „Nowa strategia dla wspólnego rynku” Monti mówi, że wspólny rynek jest dziś mniej niż kiedykolwiek popularny, a bardziej niż kiedyś Europie potrzebny. Jego zwolennicy stają jednak twarzą w twarz z erozją politycznego i społecznego poparcia dla integracji – podejrzeniami, a czasem jawną wrogością. Postęp komplikuje fakt, że sama idea jest odmiennie traktowana w grupach krajów członkowskich, które rozróżnia Monti (A – kontynentalne społeczne gospodarki rynkowe, B – kraje anglosaskie, C – Europa Środkowa i Wschodnia, D – kraje nordyckie).

W grupie A, w odróżnieniu od krajów anglosaskich, jako główny beneficjent wspólnego rynku postrzegany jest nie konsument, lecz pracownik i przedsiębiorca, zaś za rdzeń gospodarki uważa się przetwórstwo, a nie usługi. Są to kraje bardzo wrażliwe na kwestie socjalne – próbują więc dla łagodzenia społecznych konsekwencji integracji sięgać po narzędzia koordynacji polityki podatkowej, co napotyka opory w grupie B.

Grupa B, czyli Anglosasi, mocniej akcentują potrzebę konkurencji, widzą w usługach motor rozwoju i są mniej wrażliwi na transfer firm w obce ręce. Grupa C, czyli my, jako ofiary wieloletniego bałaganu w gospodarce i świadomi zapóźnień, z natury – zdaniem Montiego – traktujemy wzrost nadrzędnie w stosunku do postulatów silnej osłony społecznej. Nasza grupa jest natomiast wyczulona na traktowanie na równi ze starymi i bogatszymi krajami członkowskimi.

Wreszcie kraje nordyckie (D) zdają się sprawnie łączyć otwarcie rynku na konkurencję z ochroną celów społecznych, przy czym przejawia się to bardziej w zabezpieczeniu socjalnym obywatela niż w ochronie miejsc pracy w przestarzałych i nieefektywnych sektorach. Jeśli z tych rozbieżności nie urodzi się konsens, nie będzie mowy o silnym wspólnym rynku.

Ile wolności, ile kontroli

Kryzys finansowy zachwiał wiarą w  zdolności rynku do samokorygowania się. Wielu dziś postrzega go jako nieetyczny, rodzący trudne do zaakceptowania nierówności i nieefektywny – przyciągający ogromne zasoby do sektora finansów, którego wkład w budowę gospodarki bywa coraz częściej kwestionowany. „Wspólny rynek” musi zatem lepiej odpowiadać obawom i zastrzeżeniom, które spotęgował kryzys. Adwokaci integracji muszą być bardziej przekonujący. Dziś wiosłują pod prąd. Kooperacja między krajami członkowskimi i instytucjami Unii jest szczególnie ważna, aby uniknąć „zmęczenia reformami”, które leżą w interesie każdego kraju, ale są często postrzegane przez opinię publiczną jako produkt dążeń ku wspólnemu rynkowi. Globalizacja i powstanie nowych potęg gospodarczych nie jest wprawdzie wynikiem europejskiej integracji, jednak silniejszy wspólny rynek to najlepsza odpowiedź na globalizację i sposób na obronę ekonomicznych interesów Europejczyków – zdecydowanie bardziej skuteczna, niż dezintegracja i zdanie się wyłącznie na narodowe instrumenty.

Nie da się ukryć, że wspólny rynek tworzy, przynajmniej tymczasowo, wygranych i przegranych i że kraje członkowskie poprzez politykę socjalną próbują rozmaitych sposobów, aby wesprzeć przegranych. Ale polityka redystrybucji dochodów nie wyeliminuje napięć między integracją rynku a celami społecznymi.

Zważywszy skalę różnic w podejściu poszczególnych krajów i siłę grup interesów sceptycznych wobec ściślejszej integracji, potrzebne są kompromisy. Mario Monti zdaje się wierzyć, że w poszukiwaniu kompromisów szczególne miejsce przypaść może nowym krajom członkowskim. Mają więcej do zyskania, jeśli integracja będzie się posuwać w miarę bezkolizyjnie, i więcej do stracenia, gdyby integracja wyhamowała lub się cofnęła.

Monti wiąże nadzieje z polską prezydencją w Unii, bo jesteśmy dużym krajem, który nieźle sobie radzi z kryzysem, wydaje się popierać idee konkurencyjności i ma dobre stosunki z dwoma wielkimi krajami Unii, Francją i Niemcami, które, używając słów Montiego, są zmęczone integracją.

Chociaż wykracza to poza ramy zlecenia z Brukseli, to, powiada Monti, w rozważaniach nad przyszłością wspólnego rynku i, szerzej, integracji trzeba uwzględnić dość powszechny trend względnego spadku znaczenia większych partii, tradycyjnie wspierających integrację europejską, oraz pojawianie się zarówno na prawicy, jak i na lewicy mniejszych, ale zyskujących na znaczeniu partii eurosceptycznych. Nawet większym prounijnym partiom coraz trudniej w batalii o głosy pozostać wiernym wizji zjednoczonej Europy i skłonne są one często rezygnować z akcentowania korzyści integracji.

Barroso raport zamówił, Monti go napisał i zawarł w nim konkretne rekomendacje, co i jak zmienić w unijnej maszynerii. Ale co z tego wejdzie w życie i jak szybko, to inna sprawa. Skala potencjalnych korzyści ze wspólnego rynku jest ogromna, ale to jeszcze o niczym nie przesądza.

Polityka 32.2010 (2768) z dnia 07.08.2010; Rynek; s. 43
Oryginalny tytuł tekstu: "Oliwienie maszynerii"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną