Rynek

Liberalizm w wersji demo

Ostatni raz o czterech panach B.

Piotr Bławicki/EN; Tomasz Wawer/AG; Andrzej Stawiński/Reporter; Bartosz Bobkowski/AG
Dziękuję Robertowi Gwiazdowskiemu za bardzo ciekawą glosę do mojego tekstu o sporach polskich liberałów, których on – co naturalne – w większości za liberałów nie uważa. Każda wielka ideologia ma bogatą tradycję wzajemnego wykluczania się jej wyznawców.

Dla Lenina Trocki nie był komunistą, więc nie dziwi mnie, że dla Gwiazdowskiego nie jest liberałem Balcerowicz czy Boni. To się mieści w logice walki różnych nurtów wewnątrz wielkich ideologii. Polski problem polega w dużej mierze na tym, że przez kilkanaście lat liberalizm funkcjonował raczej jak sztywna religijna doktryna (którą nazwałem wulgatą), niż jak żywa intelektualnie tradycja. Pogłos tego słychać, gdy Gwiazdowski pisze o Friedmanowskiej krytyce pierwszych reform Balcerowicza. Friedman jest tu papieżem (dla wielu liberałów nim był), a Balcerowicz lokalnym biskupem, który poszedł na oportunistyczny kompromis z pogańską rzeczywistością.

Ale problem jest poważniejszy i ujawnia się w jednym z ostatnich zdań glosy, gdzie Gwiazdowski pisze: „jak ktoś mówi o liberalnym populizmie, to chyba za dużo się naczytał o demokracji socjalistycznej, bo te pojęcia tak samo do siebie nie pasują”. Sęk w tym, że jest niestety inaczej. To, co starsze pokolenie zna jako „demokrację socjalistyczną”, było patologią idei socjalistycznej, powstałą po przeszczepieniu jej z Zachodu na cywilizacyjnie zacofany i nieprzygotowany kulturowo grunt wschodnioeuropejski, a potem też azjatycki, afrykański etc. (Wszak socjalizm francuski, niemiecki, włoski, skandynawski nie kłócił się z demokracją i nie stworzył horrendum). Podobny los spotkał liberalizm, gdy trafił na zacofany po realsocjalistycznym półwieczu grunt wschodnioeuropejski.

Stary, wyrafinowany, bogaty, zróżnicowany nurt ideologiczny w praktyce został odrzucony, a do użycia – zwłaszcza do publicznej świadomości – weszła ekonomiczna wulgata, czyli doktryna w okrojonej dla ubogich wersji typu demo. Nie chodzi mi tylko o to, że po 1989 r. polscy liberałowie nie zaznaczyli się w walce o tradycyjne wartości liberalne, takie jak wolność osobista czy prawa człowieka, i skupili się na programie gospodarczym. Rzecz w tym, że nawet ten program został pozbawiony tradycyjnych – a także całkiem nowoczesnych – ważnych dla wewnętrznej równowagi i racjonalności wątków. Nie przypominam sobie, by na przykład Centrum Adama Smitha, któremu prezydentuje Gwiazdowski, potępiało marnotrawny, antyrynkowy i pasożytniczy charakter korporacji z tym ogniem, z jakim potępiał je patron Centrum i ojciec liberalizmu Adam Smith. A kryzys pokazał, że jest to jeden z fundamentalnych problemów współczesnej gospodarki, zwłaszcza sektora finansowego.

Wielki odnowiciel

Liberalizm europejski swoimi wolnościowymi hasłami rzucał wyzwanie konserwatyzmowi. Wyzwalał energię społeczną uwięzioną w postfeudalnych strukturach państwowych. (Neo)liberalizm, który w latach 70. do Europy wrócił zza Atlantyku, był gospodarczą ideologią konserwatywnej, korporacyjnej części tamtejszego establishmentu, próbującego odwrócić zmiany, jakie na świecie zaszły po II wojnie światowej, a zwłaszcza w latach 60. Równie dobrze pasował do pani Thatcher, co do Pinocheta. Ale – jako element nowej konserwatywnej formacji – intelektualnie był jeszcze spójny i konsekwentny.

Milton Friedman, uznawany za wielkiego odnowiciela, rozumiał, że ekonomia jest nauką społeczną i polityczną zarazem. W tym sensie, że gospodarka czerpie siłę z zasobów społecznych, których rozwój i odtwarzanie warunkują jej wzrost i że nierównowaga społeczna jest dla gospodarki poważnym zagrożeniem (choćby dlatego, że tworzy ryzyko polityczne), więc trzeba jej zapobiegać. Dobrze pamiętał 1933 r., więc starał się stworzyć system możliwie produktywny, wolnościowy i łagodzący ryzyko wybuchów społecznych.

Zanim odnowiony liberalizm (neoliberalizm) dotarł do Polski spóźniony mniej więcej o dekadę i zanim dekadę później stał się poważną siłą, był już zdominowany przez ciężki, korporacyjny konserwatyzm, który w Ameryce fantastycznie skleił się z potężną tradycją populistyczną. Miejsce spójnej myśli Friedmana zajął zlepek zapyziałego, religijnego tradycjonalizmu amerykańskiej prowincji i zakorzenionej w tradycyjnych ruchach populistycznych wrogości wobec elit – zwłaszcza elity władzy. Wspólnym wrogiem było państwo. A jego symbolem Waszyngton i podatki. Dla religijnych fundamentalistów ze względu na konstytucyjną świeckość; dla populistów ze względu na rządzące elity.

W tej politycznej konstrukcji z całej myśli Friedmana mogło się uratować tylko to, co pasowało populistom i fundamentalistom, czyli cięcie podatków prowadzące do „zmniejszania” państwa i prywatyzowanie kolejnych jego funkcji. Ronald Reagan wcielił ten nowy mariaż eskalując wydatki (zbrojenia), tnąc podatki i lekceważąc świeckość m.in. przez nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Watykanem.

Wolnościowe korzenie

W Polsce odpowiednikiem ery Reagana był rząd Buzka–Balcerowicza. A odpowiednikiem ery George’a W. Busha był rząd PiS, w których zrealizowała się ta sama pozornie niemożliwa koalicja antyelitarnego populizmu (Lepper, Ziobro), tradycjonalistycznego fundamentalizmu (Giertych, Rydzyk, Jurek) i populistycznego liberalizmu (Gilowska). Prawdziwi liberałowie, jak Adam Smith, a nawet Margaret Thatcher, z Lepperem, Ziobrą, Giertychem by się nie dogadali. Dla Zyty Gilowskiej nie był to żaden problem. Dla Busha też by nie był.

Teraz, kiedy kryzys obnażył słabości liberalno-konserwatywnego populizmu, liberalizm znów staje się żywym, różnorodnym i kreatywnym nurtem myślenia o gospodarce, społeczeństwie i państwie. Ale cena, jaką liberałowie płacą za lata konserwatywno-populistycznego sojuszu, jest duża. Bo te nurty liberalnego myślenia, które okazały się trafne (nieufność wobec korporacji, prawa człowieka, troska o równowagę i racjonalność państwa), w dużej mierze przejęły inne intelektualne formacje – głównie lewicowe – które dziś niosą je na swoich sztandarach. A liberałowie z pokorą wracają do swoich racjonalnych, wolnościowych korzeni.

Polityka 37.2010 (2773) z dnia 11.09.2010; Rynek; s. 47
Oryginalny tytuł tekstu: "Liberalizm w wersji demo"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną