Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Na zdrowie

Jak minister Kopacz chce nas wyleczyć

Piotr Socha / Polityka
Po latach politycznych uników i zaklinania rzeczywistości rząd odsłonił karty i ujawnił projekty ustaw mających wyciągnąć ochronę zdrowia z zapaści. Ile w tej talii jest asów, a ile blotek?

Ofensywa jesienna, zaplanowana przez rząd i Ministerstwo Zdrowia, pozostaje na razie zapowiedzią reform. Terminy zapisane w niektórych projektach ustaw są dość odległe, a pomysły na teraz – wziąwszy pod uwagę czekające nas kampanie wyborcze – niepewne.

Chcę zreformować system nie po to, by cokolwiek ugrać politycznie, ale by bronić interesów pacjenta – powtarza jak mantrę minister zdrowia Ewa Kopacz. Jednocześnie proponuje: poprawę dostępu do leków refundowanych, niższe, ujednolicone ceny w aptekach, szybsze odszkodowania dla ofiar błędów medycznych, wprowadzenie dodatkowych polis zdrowotnych. Nowe przepisy mają także przyspieszyć wchodzenie młodych lekarzy na rynek pracy i zmusić władze powiatów do ukrócenia zadłużania szpitali. Pakiet zdrowotny zawiera tuzin ustaw. Co z nich zostanie po obróbce w Sejmie?

Zastrzyk liberalizmu

Na tym etapie już widać, że projektom brakuje spójności. – Pani minister nie może się zdecydować, czy system ma być rynkowy, czy socjalistyczny – mówi mec. Paulina Kieszkowska-Knapik z kancelarii prawnej Baker&McKenzie, współzałożycielka fundacji Lege Pharmaciae.

Pani minister rzeczywiście z trudem przychodzi godzenie wody z ogniem. Odnosząc się podczas niedawnego Forum Ekonomicznego w Krynicy do własnego projektu dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych, Ewa Kopacz obiecała, że zadba w nim o to, by „nie podzielić Polaków”, „żeby nie było to coś ekskluzywnego dla tych, których stać na dodatkowe ubezpieczenie”. Jak tę miłą zapowiedź pogodzić z propozycją zakupu prywatnej polisy, która powinna przecież wiązać się z przywilejami? Chyba że Polacy będą mieli wybór: rezygnuję z NFZ i przenoszę się do prywatnej ubezpieczalni. Ale wtedy nie są to ubezpieczenia dodatkowe, tylko alternatywne, konkurujące ze sobą. Wymagające stworzenia mechanizmów wyrównawczych, które zabezpieczą przed wyławianiem przez prywatne firmy zdrowszych i lepiej zarabiających pacjentów.

Szybko taka konkurencja NFZ nie grozi (w planach ministerstwa jest za cztery lata), ale już w przyszłym roku resort chciałby umożliwić szpitalom publicznym podpisywanie umów z firmami ubezpieczeniowymi, by mogły wykorzystać wszystkie swoje moce. Na to przecież skarżą się pacjenci, gdy muszą w kolejkach czekać przez wiele miesięcy na zabieg, a aparatura i puste sale operacyjne stoją niewykorzystane po godz. 15. Dyrektorzy nie są w stanie, ze względu na limity, zakontraktować większej liczby usług w NFZ, ale mogliby wreszcie zacząć zarabiać komercyjnie, jak robią to od lat szpitale prywatne.

Ten kierunek cieszy ekonomistów i prawników. Jest jednak małe „ale” – jak przeprowadzić zawierający te zapisy projekt ustawy („o działalności leczniczej”) w Sejmie niemal w przeddzień wyborów samorządowych, skoro rząd chce szantażem zmusić powiaty do reformy szpitali? Jeszcze niedawno Platforma próbowała obowiązkowo przekształcać je w spółki prawa handlowego (zamiar się nie powiódł, bo Lech Kaczyński zawetował w 2008 r. pakiet ustaw zdrowotnych). Teraz ma do tego zobligować nowy przepis: jeśli powiat szybko spłaci długi szpitala – będzie on mógł działać w dotychczasowej formie; jeśli tego nie zrobi – szpital musi przekształcić się w spółkę.

Nietrudno zgadnąć, że pomysł nie budzi zachwytu zwłaszcza wśród samorządowców, zasłaniających się brakiem pieniędzy na pokrycie zobowiązań swoich placówek. – Ale – jak słusznie grozi Ewa Kopacz, przypominając sobie liberalny rodowód partii, którą reprezentuje – czas najwyższy, by właściciele odpowiadali finansowo za to, co dzieje się w ich zakładzie opieki zdrowotnej. Już nieraz bywało, że Skarb Państwa darował szpitalom długi. To przyzwyczaiło do myślenia, że szpital nie może zbankrutować, że zawsze jakoś to będzie i można liczyć na oddłużenie, za które zapłacą podatnicy.

Ale czy nienowa w końcu koncepcja urynkowienia usług medycznych, zapisana w projekcie ustawy o działalności leczniczej, spodoba się opozycji? Wiadomo, że po pewnym czasie szpitale-spółki zaczną agresywniej poszukiwać prywatnych kontrahentów, mogą ulec pokusie sprzedaży udziałów prywatnej firmie, może nawet zrezygnują z mniej rentownych oddziałów. Dlatego sprawą rządu jest wyraźne zdefiniowanie roli, jaka powinna przypaść publicznemu i prywatnemu sektorowi ochrony zdrowia. Trzeba jasno wyznaczyć kompetencje i podzielić odpowiedzialność. Dzisiaj nie jest jasne, która władza publiczna za co odpowiada. Kompetencje ministerstwa, NFZ i samorządu terytorialnego uległy takiemu zagmatwaniu, że nawet gdy dochodzi do jaskrawego łamania prawa, trudno znaleźć winnego.

Nie da się tych zmian przeprowadzić bez dwóch rzeczy: pieniędzy i społecznego poparcia. Rząd uspokaja, że samorządom decydującym się na przekształcenia szpitali budżet udzieli finansowej pomocy, ale nie jest to odpowiedź na pytanie, jak zbilansować ilość pieniędzy publicznych przeznaczanych na świadczenia zdrowotne i wciąż niemal nieograniczony, a gwarantowany przez państwo, zakres tych świadczeń? Co dalej ze składką zdrowotną (podnieść czy zostawić na dotychczasowym poziomie), reformą KRUS, NFZ? Na te pytania pakiet ustaw nie odpowiada. Pośrednio można więc wysnuć wniosek, że rząd zmierza do marginalizacji tych tematów.

Co chce dać w zamian? Agencję Taryfikacji, która wreszcie zajmie się obiektywną kalkulacją kosztów w ochronie zdrowia i ustali stawki za świadczenia medyczne.

To jest dobry pomysł – ocenia były minister zdrowia Marek Balicki. – Ale tylko w sytuacji, jeśli zlikwidujemy niepotrzebną czapę w postaci centrali NFZ. Agencja prowadziłaby wtedy negocjacje między szpitalami a oddziałami wojewódzkimi Funduszu, byłaby buforem między płatnikiem a świadczeniodawcą. Niestety, i tu spójności w zamierzeniach resortu nie widać, bo na temat ograniczenia kompetencji centrali NFZ nic się nie mówi. A bez tego Agencja Taryfikacji pozostanie instytucją fasadową.

Operacja refundacja

Zaplanowana modernizacja lecznictwa wykracza poza szpitalne mury. – Ustawę refundacyjną oraz nowelizacje ustaw o prawach pacjentów i zawodzie lekarza uważam za tak samo istotne – wyznaje Ewa Kopacz. Co ciekawe, właśnie te projekty idą do Sejmu na pierwszy ogień, choć czeka je chyba najostrzejszy atak ze strony najtrudniejszych przeciwników: firm farmaceutycznych, hurtowni leków i samorządów zawodowych. Na szczęście autorzy oprócz kija umieścili w projektach ustaw również kilka marchewek, które mają zneutralizować ewentualne protesty i naciski lobbystów. A wszystko pod hasłem dobrze pojętego interesu pacjentów, którzy:

Będą mieli łatwiejszy dostęp do specjalistów. Ministerstwo chce skrócić czas uzyskiwania specjalizacji z 8–7 lat do 5, ale głównym sposobem na deficyt kadry mają być certyfikaty nadawane lekarzom, którzy w krótszym czasie zdobędą wymagane umiejętności. Tę miłą perspektywę mąci jednak fakt, że za roczny kurs i egzamin lekarz musi zapłacić z własnej kieszeni (sumy kilku tysięcy złotych nie wyłoży żaden pracodawca). W zamian likwidacji ulega staż podyplomowy (praktyczna nauka zawodu odbędzie się na ostatnim roku studiów) i znienawidzony przez lekarzy testowy egzamin państwowy.

Otrzymają szybsze odszkodowanie za błędy medyczne. Dziś wyegzekwowanie odszkodowania na drodze sądowej zabiera mnóstwo czasu i pieniędzy. Planowany system alternatywny otworzy przed ofiarami błędów możliwość otrzymania w ciągu 5 miesięcy rekompensaty na drodze administracyjnej. Decyzję ma podejmować powołana przez wojewodę komisja. Lekarzy to oburza, gdyż ich zdaniem od orzekania winy jest sąd. Ale pacjenci, którzy skorzystają z nowej ścieżki i zgodzą się na zaproponowane odszkodowanie (niższe niż w sądzie), nie będą już mogli dochodzić praw na drodze cywilnej.

Mniej wydadzą na leki refundowane. Z wyliczeń resortu zdrowia wynika, że po wprowadzeniu nowych zasad umieszczania leków na listach refundacyjnych i ich innej wycenie, spośród 310 grup potanieje 274 (obniżki wyniosą od 1,50 zł do 370 zł). Ceny leków refundowanych będą wszędzie identyczne.

Bez zbędnej zwłoki otrzymają dostęp do najdroższych kuracji. Już nie trzeba będzie czekać na uaktualnianie raz w roku listy refundacyjnej, bo resort chce odejść od ich ustalania w formie rozporządzeń na rzecz kwartalnych obwieszczeń. Komisja Ekonomiczna będzie negocjowała ceny z firmami farmaceutycznymi, na które zostanie nałożony 3-proc. podatek obrotowy. Powstaną jednolite kryteria przyznawania refundacji oraz możliwość zawierania dla najdroższych leków umów o tzw. podziale ryzyka (upraszczając, producent podpisze umowę z NFZ na refundację określonej ilości leku, a jeśli okaże się, że jest on stosowany częściej – firma zapłaci za dodatkowych pacjentów).

Zabiegi u opozycji

Według Krzysztofa Łandy, eksperta rynku farmaceutycznego z fundacji WatchHealthCare, nowe uregulowania porządkują cały system cenowo-refundacyjny. –To jeden z najlepszych projektów w historii tego resortu – ocenia, choć jemu również nie podoba się 3-proc. podatek od obrotu, za który prawdopodobnie i tak będą musieli zapłacić pacjenci (na świecie firmy płacą 5-proc. podatek od agresywnego marketingu, dlaczego u nas będą płacić za to, że mają dobre leki trafiające na listy refundacyjne?). Z kolei mec. Paulina Kieszkowska-Knapik uważa, że wprowadzenie stałych cen i marż idzie w kierunku wzmocnienia regulacyjnej roli państwa. Być może w Sejmie spodoba się to lewicy, ale wcześniejsze plany rządzących były inne.

Naiwnością byłoby sądzić, że zapowiedziany w ramach jesiennej ofensywy wysyp kilkunastu projektów ustaw zdrowotnych automatycznie oznacza zmianę na lepsze. Sama przychylność Bronisława Komorowskiego nie wystarczy. Zmiany wymagają poparcia wykraczającego daleko poza Pałac Prezydencki. Bez nakłonienia do współpracy PiS, SLD i PSL (lub choćby części z nich) oraz minimalnego zaufania ze strony środowisk medycznych, czekają nas zamiast reform kolejne igrzyska.

Polityka 41.2010 (2777) z dnia 09.10.2010; Rynek; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Na zdrowie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną