Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Kolonio, wykup metropolię!

Kolonio, wykup metropolię! Przestroga z Portugalii

Premier Portugalii José Sócrates i premier Hiszpanii José Zapatero w uścisku Miedzynarodowego Funduszu Walutowego – parada karnawałowa w Torres Vedras. Premier Portugalii José Sócrates i premier Hiszpanii José Zapatero w uścisku Miedzynarodowego Funduszu Walutowego – parada karnawałowa w Torres Vedras. Jose Manuel Ribeiro/Reuters / Forum
Polska nie będzie drugą Irlandią. Ale może jeszcze zostać drugą Portugalią.
Zwieńczeniem sukcesów lat 90. było Expo – w Lizbonie wyrosła z tej okazji specjalna dzielnica.Joao Rodrigues/Reuters/Forum Zwieńczeniem sukcesów lat 90. było Expo – w Lizbonie wyrosła z tej okazji specjalna dzielnica.
Polityka

Do połowy kwietnia Portugalia musi wykupić obligacje za 4,5 mld euro, do połowy czerwca za kolejnych 5 mld. Na pierwszą transzę rząd ma dość gotówki, ale na wykup drugiej będzie już musiał się zapożyczyć. Tymczasem rynki finansowe tracą wiarę w wypłacalność Portugalii – średnia rentowność dziesięcioletnich obligacji sięgnęła w ubiegły piątek 8,4 proc. Jeszcze kilka tygodni temu premier José Sócrates ostrzegał, że kraj nie będzie w stanie obsłużyć swojego długu, jeśli oprocentowanie przekroczy 7 proc. Unia Europejska i Międzynarodowy Fundusz Walutowy od miesięcy namawiają Lizbonę, by wzięła pożyczkę, ale premier odmawia. W ubiegłym tygodniu agencja Standard&Poor’s obniżyła wiarygodność kredytową Portugalii do poziomu prawie śmieciowego (BBB-). Pytanie nie brzmi już czy, ale kiedy Lizbona wezwie pomoc.

Sytuację komplikuje kryzys polityczny. Sócrates podał się do dymisji, a prezydent Aníbal Cavaco Silva rozpisał wybory dopiero na 5 czerwca, bo zgodnie z konstytucją głosowanie nie może odbyć się wcześniej niż 55 dni po ogłoszeniu terminu. – Do tego czasu będziemy pewnie potrzebowali pomocy – ocenia prof. João César das Neves, ekonomista z Portugalskiego Uniwersytetu Katolickiego i doradca Cavaco Silvy z czasów, gdy ten był premierem. Opozycja wzywa Sócratesa, by wziął pieniądze od Unii i MFW, ale szef rządu odpowiada, że bez wotum zaufania nie może podjąć tak ważnej decyzji. Gra toczy się o głosy: Sócrates wie, że jeśli teraz zmieni zdanie, przegra wybory z kretesem, z kolei lider opozycji Pedro Passos Coelho nie chce zaczynać własnych rządów od żebrania w Unii.

Sygnał ostrzegawczy

Portugalia ma 10 mln obywateli i gospodarkę prawie trzy razy mniejszą niż Polska. Do Unii wstąpiła w 1986 r., zaledwie 12 lat po obaleniu dyktatury wojskowej. Weszła jako najbiedniejszy kraj wspólnoty, ale w 15 lat dokonała cudu: otwarła się gospodarczo na Europę, za pieniądze z Brukseli zbudowała nowoczesną infrastrukturę, a Portugalczycy, dotychczas nacja emigrantów, zaczęli sami ściągać imigrantów. Zwieńczeniem sukcesów lat 90. było Expo – w Lizbonie wyrosła z tej okazji specjalna dzielnica, stanął wspaniały most Vasco da Gamy, futurystyczny dworzec autorstwa Santiago Calatravy, a nawet kolejka linowa wzdłuż Tagu. Jakby tego było mało, w 2004 r. Portugalia gościła Euro, gospodarze weszli nawet do finału.

Do Unii Portugalię wprowadziła centroprawica pod wodzą Cavaco Silvy, ale już w 1995 r. władzę przejęła lewica i sprawuje ją do dziś, z krótką przerwą na rządy José Durão Barroso, który w 2004 r. wymienił tekę premiera Portugalii na fotel szefa Komisji Europejskiej. Zwrot na lewo miał swoje uzasadnienie: Portugalczycy chcieli odpocząć po trudach transformacji, a socjaliści obiecywali, że wykorzystają owoce wzrostu na zwalczanie biedy i nierówności. Gdy w 1999 r. Portugalia przyjmowała euro, przyszłość gospodarcza jawiła się w jasnych barwach – wspólna waluta miała zrównać poziom życia w Europie. Ale zamiast tego przyszła stracona dekada: kraj zaliczył dwie recesje, w ciągu ostatnich 10 lat średni wzrost gospodarczy nie przekraczał 1 proc. PKB rocznie.

Gdybyśmy wtedy nie weszli do strefy euro, nie mielibyśmy obecnych problemów – mówi Neves. Już w okresie przygotowań gwałtownie spadły stopy procentowe, wskutek czego kredyty stały się o wiele tańsze i łatwiejsze do zdobycia. – Pojawiła się pokusa, by konsumować więcej, niż zarabialiśmy. Nie tylko państwo, ale cała gospodarka wpadła w spiralę zadłużenia – dodaje. Portugalia importowała więcej, niż eksportowała, czego oznaką stał się prawie 10-proc. deficyt obrotów bieżących, rok w rok aż do wybuchu światowego kryzysu gospodarczego. – Euro wyeliminowało sygnał ostrzegawczy, jakim był mechanizm kursowy. Drugim obwodem bezpieczeństwa miał być unijny Pakt Stabilności i Wzrostu. Ale Portugalia złamała go już w 2001 r. i nie przestrzegała przez osiem lat z rzędu – tłumaczy prof. Neves.

Jeszcze w 2008 r. kraj miał szansę uniknąć katastrofy. Ale rok później były wybory parlamentarne, a José Sócrates chciał utrzymać się u władzy, więc zamiast ciąć wydatki, dał podwyżkę budżetówce. – To zepchnęło nas w przepaść – mówi profesor. Recesja w Portugalii była stosunkowo płytka, ale po kryzysie gospodarczym silnik nie chciał już zapalić, a państwo znalazło się na krawędzi bankructwa. W 2009 r. deficyt budżetowy wystrzelił do 9,3 proc. PKB, a dług publiczny osiągnął 76 proc. Irlandia i Grecja mają większe, ale przed kryzysem miały też wzrost gospodarczy, co pozwalało obsługiwać te długi. Ledwo Sócrates utworzył kolejny rząd mniejszościowy, musiał przedstawić pierwszy plan cięć wydatków i podwyżek podatków.

Odroczyć bankructwo

W kwietniu ubiegłego roku do MFW poszła Grecja, w listopadzie Irlandia, Portugalia jest następna w kolejce. Jeszcze w październiku opozycja pozwoliła Sócratesowi uchwalić budżet, łaskawie wstrzymując się od głosu. Ale cięcia, które miały uspokoić inwestorów, wyprowadziły na ulice związkowców: jesienią doszło do pierwszego od 22 lat strajku generalnego, od stycznia w Lizbonie nieprzerwanie trwają protesty przeciwko bezrobociu i oszczędnościom. Gdy w marcu premier zjawił się w parlamencie z kolejnym, czwartym z rzędu, pakietem cięć, opozycja go odrzuciła, a Sócrates, zgodnie z zapowiedzią, podał się do dymisji. Moment obalenia rządu podyktowały sondaże, które dają opozycji prawie 50-proc. poparcie – lider centroprawicy Passos Coelho będzie zapewne następnym premierem.

Portugalczycy nie spodziewają się jednak rewolucji. Od przyjęcia euro każdy rząd obiecywał redukcję wydatków publicznych, rozluźnienie rynku pracy i reformę sądownictwa, którego niewydolność odstrasza inwestorów zagranicznych. I żaden nie był w stanie zebrać większości w parlamencie, by przeprowadzić zmiany, za to każdy powiększał budżet. Portugalska gospodarka dostała potężny zastrzyk funduszy strukturalnych, ale gdy te odpłynęły do nowych krajów członkowskich, okazało się, że nie potrafi przyciągnąć w to miejsce prywatnego kapitału. – Darmowe pieniądze z Unii są zawsze niebezpieczne, bo uzależniają i zaburzają gospodarkę. Przez ostatnią dekadę politycy budowali szkoły i drogi głównie po to, by móc je potem otwierać – mówi Neves.

W najnowszym rankingu konkurencyjności Światowego Forum Ekonomicznego Portugalia zajmuje 46 miejsce, to samo co Polska w poprzedniej edycji (w obecnej awansowała na 39). Jako gospodarka rozwinięta Portugalia powinna była podnosić wydajność, tymczasem 12 lat po wejściu do strefy euro sięga ona zaledwie 56 proc. średniej dla dawnej Piętnastki. To niewiele więcej niż w Polsce (46 proc.). Portugalia nie ma wykwalifikowanej siły roboczej jak Irlandia, a wzrost płac pozbawił ją atrakcyjności jako miejsca produkcji. Poza bankiem Millennium nie wydała żadnej liczącej się w Europie korporacji, wartość eksportu sięga zaledwie 28 proc. PKB (w Polsce – 36 proc.). – Nie jesteśmy w stanie konkurować ani z Chinami, ani z Rumunią – mówi Joaquim Biancard Cruz, ekonomista z Banco Português de Negócios.

„Financial Times” zażartował w ubiegłym tygodniu, że Portugalia powinna dać się zaanektować Brazylii – była kolonia ma 10 razy większą gospodarkę i dość rezerw walutowych, by od ręki spłacić długi dawnej metropolii. W Lizbonie pomysł przyjęto z podobnym oburzeniem jak sugestię pod adresem Greków, by sprzedali Akropol, ale prezydent Brazylii Dilma Rousseff ogłosiła, że jej kraj rozważa wykup części portugalskich obligacji. Taka pomoc może odroczyć bankructwo, nie rozwiąże jednak strukturalnych problemów kraju. – Portugalia pozostaje gospodarką peryferyjną. Z Polski o wiele łatwiej wam eksportować do Niemiec czy Austrii niż nam. Nasi partnerzy handlowi to Angola, Brazylia i Libia – tłumaczy Biancard Cruz.

Desperacki krok

Przypadek Portugalii to dla Polski raczej przestroga niż pocieszenie. – Zbyt długo opieraliśmy naszą konkurencyjność na pracochłonnych działach gospodarki – mówi Silvia Sousa, socjolożka z uniwersytetu Minho w Bradze i była doradczyni ministra pracy w rządzie Sócratesa. Obok związkowców na ulicach demonstruje pokolenie 30-latków z dyplomami, którym obiecywano świetlane kariery zaraz po studiach, a dziś nie mogą znaleźć żadnej pracy. Przeprowadzenie reform utrudnia, paradoksalnie, względny dobrobyt i żywe wciąż wspomnienia biedy lat 70. i 80. – Dawniej taki kryzys byłby bardziej dotkliwy i wymusiłby szybsze dostosowanie. Dziś nie odczuwamy tej presji. Kraj od kilku lat jest w tarapatach, ale ludzie jeżdżą na wakacje, kina są pełne – mówi Neves.

Portugalia zapatrzyła się w sukcesy transformacji, zamiast skupić się na nowych wyzwaniach. To zdradliwe samozadowolenie zagościło nad Tagiem, gdy tylko kraj zyskał uznanie za granicą. Kiedy na Expo w Lizbonie fetowano 500-lecie odkryć geograficznych da Gamy i Magellana, Portugalia miała podobny poziom długu publicznego jak Polska dzisiaj i tak samo niskie wydatki na badania i rozwój. Zamiast przeć do przodu, Portugalczycy spoczęli na laurach, a wchodząc do strefy euro, nabrali błędnego przekonania, że dalszy wzrost dobrobytu mają zapewniony. – Gdyby Unia była dziś federacją, nie mielibyśmy tak wielkich problemów – pociesza się Biancard Cruz. Jak na ironię, akurat w Lizbonie podpisano ostatni traktat unijny, zatrzymujący dalszą integrację i utrwalający egoizmy narodowe.

Oczywiście Polska jest innym krajem. Ma korzystniejsze położenie geograficzne i znacznie większy rynek wewnętrzny, co ułatwia hodowanie własnych przedsiębiorstw, doskonalenie produktów i późniejszą ekspansję za granicą. Ma też złotego. Ale przykład Portugalii pokazuje, że gdy pojawia się tańsza konkurencja, na przebudowę gospodarki jest już za późno, a modernizować i reformować trzeba ją stale. Przypomina też, że majstrowanie przy systemie emerytalnym nie jest oznaką dobrych rządów. By ratować budżet, José Sócrates przejął w grudniu prywatne składki emerytalne pracowników koncernu Portugal Telecom.

Nawet tak desperacki krok nie pomógł jednak sprowadzić deficytu do planowanych 7 proc. – w ubiegły czwartek urząd statystyczny w Lizbonie skorygował go w górę, do 8,6 proc. PKB. W Polsce deficyt wyniósł w ubiegłym roku 7,9 proc.

Polityka 15.2011 (2802) z dnia 09.04.2011; Rynek; s. 46
Oryginalny tytuł tekstu: "Kolonio, wykup metropolię!"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Andrew Scott: kolejny wielki aktor z Irlandii. Specjalista od portretowania samotników

Poruszający film „Dobrzy nieznajomi”, brawurowy monodram „Vanya” i serialowy „Ripley” Netflixa. Andrew Scott to kolejny wielki aktor z Irlandii, który podbija świat.

Aneta Kyzioł
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną