Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Dyplomatyka na dzika

Rozmowa ze Stanisławem Żelichowskim, szefem klubu parlamentarnego PSL

Żeby wieś się zaczęła bogacić, rolnikowi trzeba pokazać drogę trudną i żmudną. Żeby wieś się zaczęła bogacić, rolnikowi trzeba pokazać drogę trudną i żmudną. Tadeusz Późniak / Polityka
O tym, czy jego partii dobrze w koalicji z PO, jak będzie po wyborach i co zrobić, by rolnicy chcieli się bogacić - mówi Stanisław Żelichowski.
Jest około 350 tys. gospodarstw, które mają szansę do tych produkcyjnych dołączyć. Pod warunkiem, że dokupią ziemi.Tadeusz Późniak/Polityka Jest około 350 tys. gospodarstw, które mają szansę do tych produkcyjnych dołączyć. Pod warunkiem, że dokupią ziemi.

Joanna Solska: – Krzysztof Jurgiel w imieniu Prawa i Sprawiedliwości domagał się odwołania Marka Sawickiego, ministra rolnictwa, między innymi za to, że zdrożał cukier. Zrobił pan zapasy?
Stanisław Żelichowski: – Nie, ta panika wkrótce się uspokoi. To typowa akcja spekulacyjna. Chciałbym jednak przypomnieć, że cukru brakuje m.in. z powodu ograniczenia jego produkcji w Polsce wskutek unijnej reformy rynku cukru. Nowe zasady ustalano, gdy ministrem rolnictwa był właśnie Krzysztof Jurgiel. Zamiast skutecznie zadbać o nasze interesy, obraził się i wyjechał z Brukseli… Tłumaczył mediom, że jego polska godność nie pozwoliła mu zostać. A ponieważ nieobecni nie mają racji, Polsce zmniejszono kwoty produkcji cukru o 200 tys. ton. Od tej pory jedziemy na drobnym deficycie. Podobnie zresztą jak cała Unia.

PSL też ma drobny deficyt. Z sondaży wynika, że możecie się nie dostać do parlamentu.
Na samo logo, czyli szyld PSL, zbieramy od 3 do 7 proc. wyborców. O reszcie decyduje jakość list wyborczych, ludzie, którzy są je w stanie pociągnąć. Najtrudniej będzie w okręgach, gdzie ludowcy od dawna nie mają już swojego posła, wyborcy stracili wiarę, że można to zmienić. Ale można, tylko trzeba się posunąć; zaprosić na listy bezpartyjnych profesorów, ludzi biznesu, miejscowe autorytety. Uważam, że wtedy możemy się otrzeć o wynik dwucyfrowy, to może być 9, ale także 11 proc. Ja w Olsztynie nie mogę mieć mniej niż 12 proc., bo przy gorszym wyniku PSL nie uzyska mandatu.

Uważa się, że bez względu na to, kto stworzy rząd, PSL się w nim znajdzie, jeśli znajdzie się w Sejmie. Jak pan sobie wyobraża przyszłą koalicję? Czy jest ktoś, komu na pewno powiecie „nie”, czy jak zawsze PSL będzie graczem obrotowym?
Najtrudniej jest mi sobie wyobrazić koalicję z PiS, jeśli ta partia się nie zmieni. A nic na to nie wskazuje. Zresztą, po metamorfozie prezesa w kampanii prezydenckiej i późniejszym powrocie do starego wizerunku, w zmianę byłoby trudno uwierzyć.

Ale PiS mógłby wam dać najwięcej, nawet premiera.
Mimo wszystko ta gra nie byłaby warta świeczki. To, co oni wyrabiają, jest groźne dla państwa, oni negują jego struktury, tworzą jakieś konkurencyjne państwo podziemne. Na całym świecie są dziedziny, których walka polityczna nie obejmuje. Należy do nich polityka zagraniczna. PiS nawet tego nie szanuje. W czasie gdy w Sejmie trwa debata o polityce zagranicznej państwa, przysłuchuje się jej cały korpus dyplomatyczny, prezes głównej partii opozycyjnej jest nieobecny. Organizuje konkurencyjną debatę w siedzibie własnej partii. Zmierza w kierunku zanegowania parlamentu, prezydenta…

Prezydenta już zanegował…
Tak. Według PiS wszystkie struktury państwa są nielegalne, oni tworzą własne. Prawo i Sprawiedliwość – jako koalicjant – nie wchodzi też w grę z innych powodów. Oni chcą, żeby państwo było silne siłą CBA, CBŚ i innych instytucji centralnych. Zdaniem PSL, powinno być silne siłą samorządów, organizacji pozarządowych, obywateli.

Podobno widziałby pan w przyszłej koalicji także SLD, jeśli wam i Platformie zabraknie głosów, żeby stworzyć rząd?
Ja o udziale SLD w rządzie mówiłem już w 2007 r., podczas tworzenia koalicji z PO. Wiadomo było, że działania przyszłego rządu może blokować weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego i potrzebne były głosy do jego odrzucenia. Koledzy z Platformy bali się jednak, że ich konserwatywne skrzydło nie zaakceptuje lewicy. Skończyło się na tym, że formalnej koalicji z SLD nie było, ale jak trzeba było coś załatwić, to wyjeżdżaliśmy razem w teren i dogadywaliśmy się. W lesie można więcej niż przy stole. Kiedy jeszcze byłem ministrem ochrony środowiska i trzeba było załatwić coś z Brukselą, zapraszałem ich do Kampinosu, na dziki. Przy ognisku negocjacje szły gładko.

Sześć lat jesteśmy w Unii. Największym jej beneficjentem okazali się rolnicy. Na wieś płyną ogromne pieniądze, ale one konserwują tam skansen, rolnictwo się nie modernizuje. To również pana wina; był pan w grupie Jarosława Kalinowskiego, który wynegocjował z Brukselą, że rolnicy dostaną pieniądze za sam fakt posiadania ziemi.
Mieliśmy poważny dylemat. Czy dawać te dopłaty do produkcji, jak robi to Unia, czy do hektara. Wspierać dużych i bogatych czy biednych? Gdybyśmy się zdecydowali na wariant unijny, dopłaty dostałby góra co trzeci rolnik, dwie trzecie niczego przecież na rynek nie produkuje. Wieś w referendum pewnie by wtedy za wejściem do Unii nie zagłosowała. Wybór wydawał się więc oczywisty. Widząc unijną biurokrację, baliśmy się też, że na wypełnianiu wniosków o dopłaty do produkcji zarobią głównie firmy doradcze, a nie rolnicy. Niestety, dziś widać, że to zakonserwowało wieś i zmiana tego stanu rzeczy będzie niezmiernie trudna.

Weszliśmy do Unii z 1,5 mln gospodarstw malutkich, niemających prawie żadnego kontaktu z rynkiem, i 250 tys. dużych, nowoczesnych. To one stanowią o sile naszego rolnictwa, jego eksporcie. Gdybyśmy mieli takich gospodarstw więcej, moglibyśmy na obecnej drożyźnie zarabiać, zamiast na nią narzekać. Niestety, liczba dużych, nowoczesnych gospodarstw nie rośnie.
Jest około 350 tys. takich gospodarstw, które mają szansę do tych produkcyjnych dołączyć. Pod warunkiem, że dokupią ziemi.

Co jest niemożliwe, bo obrót ziemią został zamrożony. Karłowate gospodarstwa jej nie sprzedają, bo dopłaty to dochód mały, ale pewny. Ziemia daje też prawo do ubezpieczenia w KRUS. Głupi by sprzedawał.
Dlatego potrzebne nam są dwie polityki rolne. Jedna, która by wspierała gospodarstwa produkcyjne, tak jak w Unii. I druga – socjalna. Żeby rolnicy mieli takie same zasiłki socjalne jak w mieście, ulgi prorodzinne. Teraz, jak rolnik jest chory, dostaje dziennie 10 zł chorobowego… Z kolei wsparcie dla gospodarstw produkcyjnych oznacza, że na tę grupę państwo nie będzie nakładać nowych danin, np. wyższej składki na KRUS czy podatków.

 

Więc jedną ręką PSL reformy blokuje, a drugą dużym gospodarstwom szkodzi. Duzi rolnicy przeważnie nie są właścicielami uprawianej przez siebie ziemi, ale dzierżawcami. Państwowa Agencja Nieruchomości Rolnych różnymi sposobami usiłuje im część tej ziemi odebrać, np. nie przedłużając umów dzierżawnych.
Minister Sawicki chce dzierżawców zachęcić, żeby wykupili tę ziemię na własność. To dobry pomysł. Agencja powstała przecież przed laty tylko po to, żeby jak najszybciej sprzedać ziemię po byłych pegeerach i się zlikwidować. Tymczasem tam nie pracują głupi ludzie, robią wszystko, żeby jak najdłużej mieć dobrą robotę. W rezultacie, gdy się rolnikowi zabiera ziemię pod autostradę albo linię energetyczną, to państwo płaci wysokie odszkodowanie, ponieważ agencja nie chce mu, w zamian, oddać ziemi gdzie indziej.

Z tą sprzedażą ziemi dzierżawcom to niekoniecznie jest tak. Dokupić mogą tylko ci, którzy mają mniej niż 500 ha. Większym się zabiera. PSL lansuje bowiem gospodarstwa rodzinne – do 300 ha. Jeśli niszczy się dużych, coraz trudniej będzie naszym farmerom konkurować z unijnymi. Żywność z mniejszych gospodarstw może i bywa smaczniejsza, ale konsumenci szukają przede wszystkim taniej. Niemiecka czy duńska wieprzowina jest już tańsza od polskiej.
Jakoś to musimy rozwiązać. Grupa gospodarstw, które mogą się stać produkcyjne, bardzo potrzebuje ziemi.

Tylko że odbieranie jej dzierżawcom ich problemu nie rozwiąże, są położone w innej części kraju. W polskim wydaniu Wspólnej Polityki Rolnej (CAP) rolnik ma wiele możliwości sięgnięcia po unijne pieniądze. Dostaje je bezwarunkowo. Można mieć np. rentę strukturalną, nie sprzedając gospodarstwa. Sporo miliardów poszło na dotacje na założenie firmy. Ile nowych miejsc pracy na wsi powstało dzięki tym pieniądzom?
Nie liczyliśmy. Ale chyba 80 tys. rolników już prowadzi księgowość. Między innymi Jarosław Kalinowski, były wicepremier, obecnie europoseł, czy minister Marek Sawicki.

I płacą podatki? Zrezygnowali z KRUS i przeszli do ZUS?
Tego nie wiem, ale VAT sobie odliczają, to znaczy, że produkują na rynek. Trend jest dobry. Parę lat temu, kiedy rano jechałem z domu do Warszawy, naliczyłem 162 osoby pijące piwo przy trasie, teraz już tylko 35. Wieś nauczyła się żyć na bardzo niskim poziomie, ciężko jest przekonać ludzi, że tak być nie musi. Że mogą się przymierzyć do czegoś więcej niż pół litra. W Mławie LG Electronics potrzebowała ludzi do pracy, ale nie mogli namówić okolicznych rolników, żeby się zgłosili. Zaproponowali zatrudnienie na 3–4 godz. dziennie, żeby oswoić ich z koniecznością udania się do pracy. Zaufanie chłopów zyskali zupełnie niespodziewanie. Już niedługo stare telewizory analogowe nie będą odbierać programu. Na wsi pojawili się cwaniacy, którzy oferują specjalne przystawki po 500 zł. Dla chłopa to kupa pieniędzy. Producent zaoferował im przystawki po 150. Kupił jeden, wieś zobaczyła, że zyskał dostęp do 12 kanałów, teraz już przystawki mają wszyscy. Wieś jest biedna, ale nie bardzo wierzy, że może się wzbogacić. Rolnik musi pomyśleć, poczekać. Zobaczyć, co robią inni i czy dobrze na tym wychodzą.

Ślimak z „Placówki” daleko nie zawędrował. Może powinniście mu pomóc, pokazać, jak to zrobić?
Żeby wieś się zaczęła bogacić, rolnikowi trzeba pokazać drogę trudną i żmudną. Jak go zachęcić do tworzenia grup producenckich, bez których żaden drobny dostawca nie będzie partnerem dla sieci handlowych, skoro on ma w kodzie genetycznym zapisaną niechęć do kolektywizacji? To nie jest popularne i żadna partia tego nie robi. PiS stara się oddziaływać tylko na emocje, nasza oferta byłaby niekonkurencyjna. Zresztą, to nie jest robota dla partii, ale dla rządu. Minister rolnictwa zabiega, żeby rolnicy mogli brać kredyty, których spłatę będzie gwarantowało państwo. Łatwiej się będą mogli rozwijać.

Żeby w zamian pozbyli się swego płachetka ziemi, z którego uprawy i tak się nie utrzymają?
Chłop ojcowizny nie sprzeda.

Nie macie alibi, byliście w rządzie czterokrotnie. To PSL jest odpowiedzialny za brak sukcesów w rolnictwie.
Problem w tym, że trudno coś zrobić, bo następcy i tak to unieważnią. Kiedy jeszcze byłem w rządzie, nawiązałem kontakty z NATO, byłem nawet w Pentagonie. Ustaliliśmy, że NATO stworzy na polskiej wsi siłownie…

Jądrowe?
Nie, takie do ćwiczeń fizycznych. Do armii trafiają głównie chłopcy ze wsi. Mają pokręcone kręgosłupy, skoliozy, platfusy. Sieć wiejskich siłowni pomogłaby w upowszechnianiu innego stylu życia, poprawiłaby jakość polskiej armii. Wszystko było na dobrej drodze, ale mój następca nie podjął tematu. Teraz, przy okazji orlików, próbowaliśmy tworzyć na wsi świetlice w budynkach po likwidowanych szkołach. Część środków dałoby państwo, część samorząd.

Z jakim skutkiem?
Koalicjant ma parcie tylko na boiska.

Polityka 16.2011 (2803) z dnia 16.04.2011; Rynek; s. 41
Oryginalny tytuł tekstu: "Dyplomatyka na dzika"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną