Na giełdach znowu wrze. Wczoraj w Warszawie spadki sięgnęły 7,3 proc. (najgorszy wynik w roku), w Paryżu 5,3 proc., w Londynie 4,7 proc., w Niemczech prawie 5 proc., w Nowym Jorku 3,5 proc. (Dow Jones). Jak na szacowne, rozwinięte giełdy to naprawdę dużo. Gazety znowu więc pisały o „czarnym czwartku”. Dzisiaj znowu jest bardzo niespokojnie. Ale czy czegoś innego można się było spodziewać?
Wszyscy wiedzą, że po czarnym czwartku w następnym lub kolejnym tygodniu będzie czarny piątek. A jak nie piątek to poniedziałek, wtorek, środa. Dzisiaj każdy dzień jest dobry, żeby spanikować lub z zimną krwią zagrać na zniżki. Tak rodzą się na giełdach wielkie straty lub wielkie fortuny, ale, abstrahując od indywidualnych interesów, wszyscy też wiedzą, że obecna sytuacja finansowego ekosystemu jest krytyczna.
Dług publiczny wielu państw przekroczył wszelkie rozmiary przyzwoitości, koszty jego obsługi dramatycznie rosną, perspektywa niewypłacalności coraz większej liczby dużych, europejskich krajów stała się bardzo realna, a prowadzona od dwóch lat przez najważniejsze banki centralne, MFW i wszystkich najbardziej prominentnych polityków świata akcja sanacyjna nie przekonuje. W Europie wszyscy oglądają się na Niemcy, za oceanem oczywiście na USA, ale - jednocześnie - na nie ma wiary w sens i skuteczność dotychczasowych zabiegów. Na razie ich szacunkowy koszt to ponad 2 biliony dolarów co z jednej strony przeraża a z drugiej… wydaje się niewystarczające. Dominuje opinia, że to taki plaster na finansowe zapalenie płuc.
Większość ekspertów prognozuje, że w najbliższych latach, także na skutek coraz słabiej kwestionowanej konieczności oszczędzania i tym samym ograniczania wydatków, (zarówno na poziomie państwowych budżetów jak i milionów domowych gospodarstw), świat czeka spowolnienie gospodarcze i stagnacja. Pesymiści (a może jednak realiści?), w tym amerykański, sławny ekonomista Nouriel Roubini, który przewidział ostatni finansowy kryzys, prognozują teraz recesję. Gdyby do tego rzeczywiście doszło pieniędzy, także na spłatę długów, byłoby jeszcze mniej, a bankructwa państw stałyby się nieuniknione.
W każdej gospodarce, gdy nie ma wiary, optymizmu, gdy dominuje strach i niepewność firmy powstrzymują się od inwestycji, ludzie od zakupów, a banki od kredytowania. A wówczas większość gałęzi gospodarki po prostu zasycha, zamiera w letargu i zwija.
Teraz wygląda na to, że ruszyła kolejna śnieżna kula, która próbuje przydusić światowe finanse, a to krwioobieg światowej gospodarki.
Czy ktoś potrafi ją jeszcze roztopić?