Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Przesolili

Prawdziwy rozmiar afery solnej

Sól wypadowa jest kilkakrotnie tańsza od spożywczej, bo przy jej produkcji nie trzeba przestrzegać surowych norm. Sól wypadowa jest kilkakrotnie tańsza od spożywczej, bo przy jej produkcji nie trzeba przestrzegać surowych norm. Axiom / Forum
Zanieczyszczona sól, która trafiała do fabryk spożywczych, wzbudziła strach w całym kraju. Czy jest groźna dla zdrowia – nie wiadomo. Na pewno szkodzi gospodarce. Główną ofiarą nieuczciwych pośredników stała się reputacja polskich producentów żywności.
Kontrola samej soli na etapie jej produkcji i sprzedaży innym podmiotom to zadanie Inspekcji Sanitarnej.Gerard Lacz/EAST NEWS Kontrola samej soli na etapie jej produkcji i sprzedaży innym podmiotom to zadanie Inspekcji Sanitarnej.

Przez wiele lat handlarze zarabiali wielkie pieniądze dzięki „cudownej” przemianie zanieczyszczonej, nienadającej się do jedzenia soli wypadowej w spożywczą. Gdy wreszcie proceder został wykryty, dominuje niedowierzanie. Jak to możliwe, że oszukiwanie wielu producentów żywności, ale też milionów klientów, mogło trwać tak długo? W aferę zamieszany został, Bogu ducha winny, włocławski Anwil, producent nawozów, tworzyw sztucznych i wyrobów chemicznych. Pech Anwilu polega na tym, że to właśnie ten zakład wytwarza tzw. sól wypadową, będącą produktem ubocznym przy powstawaniu różnych chemikaliów. Sól nie jest Anwilowi do niczego potrzebna, więc ją sprzedaje, ale zawsze zastrzega, że nie nadaje się do produkcji żywności. – Sól wypadowa może być stosowana m.in. w energetyce, produkcji barwników, chemii gospodarczej oraz do zimowego utrzymania dróg – mówi Krzysztof Wojdyło, kierownik Biura Marketingu Anwilu.

Jednak co najmniej trzy firmy kupujące sól wypadową postanowiły dalej sprzedawać ją jako spożywczą. Sól kupowana z Anwilu była przepakowywana, dokumenty i atesty fałszowane, a firmy produkujące żywność przekonywane, że pośrednicy sprzedają im surowiec, który bezpiecznie można dodawać do mięsa czy pieczywa. Na razie nie ma dowodów, że zakłady spożywcze używające soli wypadowej wiedziały o oszustwie. I pewnie tak było. Gorzej, że już w latach 2003–06, jak ustaliła „Gazeta Wyborcza”, najpierw Urząd Kontroli Skarbowej, a potem prokuratura w Bydgoszczy prowadziły śledztwa w sprawie nielegalnego wprowadzania do zakładów przemysłu spożywczego soli wypadowej. Bez efektu. Dowody zostały zniszczone, śledztwo umorzono, a oszuści działali dalej.

Sam proceder był bardzo intratny. Sól wypadowa jest kilkakrotnie tańsza od spożywczej, bo przy jej produkcji nie trzeba przestrzegać surowych norm, może też być zanieczyszczona różnymi substancjami, potencjalnie szkodliwymi dla zdrowia. Nieuczciwi pośrednicy kupowali sól wypadową po ok. 140 zł za tonę, podczas gdy spożywcza kosztuje ok. 400 zł/t lub więcej. Na razie nie wiadomo, jak długo trwał ten proceder, pewnie więcej niż 10 lat. Sprawa do dziś nie wyszłaby na jaw, gdyby nie półroczna przerwa technologiczna w zakładach Anwil. Wówczas firma przestała sprzedawać sól wypadową, a na rynku soli spożywczej zaczęły się braki. Śledztwo dziennikarzy telewizji TVN pozwoliło odkryć przestępczy proceder, potem sprawą zajęła się kolejna prokuratura. Pozostaje jednak mnóstwo pytań.

Kto zawinił?

Jak to możliwe, że w żadnym momencie fałszerstwo nie zostało wykryte przez służby kontrolne? A mamy ich w Polsce bardzo wiele. Obok bowiem kontroli zakładowych istnieje szereg państwowych instytucji, mających dbać o bezpieczeństwo i wysoką jakość żywności na każdym etapie jej produkcji. Dwie najważniejsze to Inspekcja Weterynaryjna oraz Państwowa Inspekcja Sanitarna, czyli sanepid. Ta pierwsza odpowiada za kontrolę produktów pochodzenia zwierzęcego, zadania tej drugiej są bardzo szerokie – od sprawdzania pozostałych produktów, poprzez badanie warunków higieny w szkołach czy zakładach pracy, po kontrolowanie szpitali i innych placówek służby zdrowia. Działają też dwie kolejne instytucje – Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (sprawdza gotowe wyroby i sposób ich przechowywania w punktach sprzedaży) oraz Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa. Kto zawinił?

Kontrola samej soli na etapie jej produkcji i sprzedaży innym podmiotom to zadanie Inspekcji Sanitarnej. – Nigdy nie mieliśmy żadnych sygnałów o jakichkolwiek problemach z solą, nie było zgłoszeń osób, które miałyby się nią zatruć – zapewnia Jan Bondar, rzecznik prasowy głównego inspektora sanitarnego. Inspekcja Sanitarna mogłaby aferę wykryć tylko w firmach, które nielegalnie przepakowywały sól wypadową i sprzedawały jako spożywczą. Gdy bowiem trafiła ona z odpowiednimi, tyle że fałszywymi, dokumentami do zakładów produkujących żywność, nikt jej tam ponownie nie kontrolował.

Trudno się zresztą temu dziwić: obowiązuje zasada zaufania służb wobec siebie. Kiedy zatem Inspekcja Weterynaryjna sprawdzała firmy mięsne, badała dokładnie sam surowiec, ale już nie dodatki takie jak sól. Z kolei Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych przekonuje, że do jej kompetencji nie należy kontrolowanie jakości zdrowotnej soli czy przeznaczonych do sprzedaży produktów zawierających sól. Ta instytucja sprawdza, czy zgadzają się masa, termin przydatności do spożycia, walory smakowe i zapachowe. Jeśli zatem szukać winnego, może nim być tylko sanepid. Ten jednak się broni, podkreślając wyjątkowość sytuacji. Nikt dotąd na taki pomysł w Polsce nie wpadł (sanepid wyraźnie nie wiedział o śledztwie z 2003 r. w woj. kujawsko-pomorskim), więc ustalając procedury kontrolne, nie brano pod uwagę możliwości wprowadzenia soli wypadowej na rynek żywności. Nie badano też standardowo żadnej soli pod kątem obecności substancji, jakie występują w surowcu stosowanym do celów przemysłowych.

Chodzi przede wszystkim o związki siarki, czyli siarczany magnezu oraz wapnia. Bo to od rzeczywistej szkodliwości soli wypadowej, sprzedawanej przez nieuczciwych pośredników, będą zależały kary, jakie zostaną im wymierzone. Na razie panika podsycana przez niektóre media jest przedwczesna. Siarczany obecne w soli wypadowej nie są z pewnością przeznaczone do spożywania przez ludzi, ale też nie należą do produktów silnie toksycznych. Poza tym tych substancji w gotowym produkcie – mięsie, pieczywie, chipsach czy zupach w proszku – nie mogło być wiele, o czym przekonuje prosty rachunek.

Sama sól wypadowa w większości składa się z chlorku sodu (zazwyczaj to ok. 98–99 proc.). Substancje dodatkowe, zanieczyszczające ją, mogą stanowić zaledwie 1–2 proc. całej masy. Co więcej, samej soli w gotowych produktach też jest niewiele. Np. w przypadku mięsa to zaledwie ok. 2 proc. lub mniej. – Trzeba by takiej żywności zjeść bardzo dużo, żeby wystąpiły pierwsze symptomy chorobowe – podkreśla Jan Bondar.

Megainspekcja

W tej chwili jednak nie wiemy, czy siarczany to jedyne dodatkowe substancje w soli wypadowej. Wstępne badania przeprowadzone na Politechnice Łódzkiej nie pozwalają na jednoznaczną odpowiedź. W jednej z próbek znaleziono również związki azotu, które w wyjątkowych warunkach mogą być źródłem rakotwórczych nitrozamin. Eksperci przestrzegają jednak przed pochopnymi wnioskami. – Najpierw musimy dokładnie wiedzieć, jakie związki i w jakiej ilości zawiera podejrzana sól, a następnie trzeba policzyć, ile tych substancji mogło dostać się do organizmów klientów. W przypadku każdego związku, także tego uważanego powszechnie za szkodliwy, istnieją dopuszczalne dzienne limity spożycia, które nie wywołują negatywnych skutków – mówi prof. Andrzej Pisula z Zakładu Technologii Mięsa w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.

Prawdziwy rozmiar afery solnej poznamy w ciągu najbliższych tygodni. W tej chwili trwają zakrojone na szeroką skalę kontrole w firmach produkujących żywność i w wielu sklepach. Czeka nas też dyskusja o ewentualnych zmianach w systemie kontroli. Z jednej strony spełnia on wszystkie normy unijne, z drugiej, nie podoba się Ministerstwu Rolnictwa. Proponuje ono połączenie różnych inspekcji w jedną kontrolującą „od pola do stołu”, czyli przez wszystkie etapy produkcji, i ma już dla niej nawet gotową nazwę. Miałaby w ten sposób powstać Państwowa Inspekcja Bezpieczeństwa Żywności i Weterynarii. Szkopuł w tym, że pomysł nie jest nowy i już raz został zablokowany przez resort zdrowia. W tej chwili bowiem Inspekcja Weterynaryjna podlega ministrowi rolnictwa, ale już Inspekcja Sanitarna, czyli sanepid, pozostaje w gestii ministra zdrowia. Nowa jednostka scalająca cztery inspekcje prowadziłaby do rozbicia sanepidu na dwie części i przekazanie jego części pod kontrolę ministra rolnictwa. Nie wiadomo zatem, czy taka megainspekcja się narodzi. Co więcej, nie ma gwarancji, że i ona zapobiegłaby aferze solnej.

Polskie instytucje kontrolujące żywność nie mają zresztą złej opinii w Europie, a nasza żywność uznawana jest za zdrową i cieszy się uznaniem. Pośrednio potwierdzają to unijne raporty o incydentach z żywnością, gdy zagrożone było zdrowie lub życie ludzi. Każdego roku jest ich w całej Unii około 60. Danych za ubiegły rok jeszcze nie ma, ale w latach 2008–10 na produkty z Polski podejrzenie padło tylko raz. Biorąc pod uwagę skalę naszego eksportu, to bardzo dobry wynik. W 2009 r. Finowie stwierdzili, że w mrożonych malinach importowanych z Polski, którymi miało się zatruć kilkanaście osób, znaleźli norowirusy. Na razie w sprawie afery solnej Unia zachowuje spokój. Jeśli jednak szybko się z nią nie uporamy, Polsce grozi utrata dobrej opinii i sporych pieniędzy.

Najbardziej skutków skandalu obawia się branża mięsna, która jako pierwsza została wzięta pod lupę mediów. Według jej przedstawicieli niesłusznie, bo sól dodaje się do większości produktów żywnościowych, i to często w większych ilościach niż w przypadku mięsa. – Co więcej, zgodnie z zaleceniami Instytutu Żywności i Żywienia coraz częściej ograniczamy sól i zastępujemy ją innymi substancjami, jak bazylia, uzyskując podobne walory smakowe – mówi Witold Choiński, prezes Związku Polskie Mięso. Przekonuje, że polskie procedury kontrolne są dokładne, a standardy nie tylko spełniają unijne normy, ale są od nich surowsze. – Niestety, skutki ekonomiczne mogą być fatalne, łącznie z groźbą zamykania zagranicznych rynków. Sama odbudowa wizerunku branży będzie dużo kosztować – dodaje Choiński. Nie można wykluczyć, że choćby Rosja, która tak bardzo utrudniała nam dostawy na swój rynek (przeprowadza własne kontrole w polskich zakładach), zechce wykorzystać ten pretekst do ponownego zablokowania handlu z Polską.

Medialny skandal

Oczywiście i u nas wcześniej zdarzały się problemy z żywnością, ale na dużo mniejszą skalę. Większość z nich dotyczyła błędów w produkcji i skutkowała wycofaniem z rynku partii towaru, w którym znaleziono niebezpieczne substancje. Do takich sytuacji doszło w drugiej połowie lat 90. W butelkach wody mineralnej Bonaqua, produkowanej przez koncern Coca-Cola, znaleziono pleśń, w torebkach zupek z fabryki Winiary odkryto ślady salmonelli, natomiast w grochówce w proszku sprzedawanej przez Amino były bakterie gronkowca. Nie wiadomo jednak, czy ktokolwiek ucierpiał. Nikt z klientów z powodu zatrucia nie pozwał żadnej z tych firm do sądu.

Jedyną aferą porównywalną z dzisiejszą, też spowodowaną chęcią zysku, była sprawa kiełbas odświeżanych w 2005 r. w fabryce Constar w Starachowicach. Tam proceder polegał na przepakowywaniu i „uzdatnianiu” wędlin, którym mijał termin ważności. Wykryciu całej sprawy towarzyszył wielki medialny skandal, a Constar i jego właściciel, koncern Animex, musieli się mocno natrudzić, żeby poprawić reputację. Ostatecznie Sąd Apelacyjny uznał, że w Constarze doszło do naruszenia procedur, ale równocześnie nie znalazł dowodów na winę konkretnych oskarżonych. Po sześciu latach skandal zakończył się po cichu. Czy i tym razem cała afera znajdzie podobny finał?

Wiele zależy od wyników badań laboratoryjnych. Na razie trudno przewidzieć, jak ciężkie zarzuty zostaną postawione podejrzanym.

Polityka 10.2012 (2849) z dnia 07.03.2012; Temat tygodnia; s. 15
Oryginalny tytuł tekstu: "Przesolili"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną