Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Klik, klik, krach

Facebook – czy to giełdowa bańka?

Z okazji debiutu założyciel Facebooka osobiście otworzył sesję Nasdaq. Z okazji debiutu założyciel Facebooka osobiście otworzył sesję Nasdaq. Zef Nikolla/AP Photo / EAST NEWS
Mrugnij okiem. Giełda nowojorska wykonała właśnie 8 tys. zleceń kupna i sprzedaży. W pierwszej minucie po debiucie Facebooka przehandlowano 83 mln akcji. Co będzie, jeśli komputery obrócą się przeciwko imperium Marka Zuckerberga?
Obserwatorzy rynków spekulują, że słaby start Facebooka to koniec snu o potędze mediów społecznościowych i zapowiedź pęknięcia drugiej bańki internetowej.John Angelillo/Fotolink/EAST NEWS Obserwatorzy rynków spekulują, że słaby start Facebooka to koniec snu o potędze mediów społecznościowych i zapowiedź pęknięcia drugiej bańki internetowej.
Polityka

Nie tak miało być. 18 maja, po miesiącach wyczekiwania Facebook wszedł na giełdę. Miał być największy debiut w dziejach rynków finansowych, skończyło się na trzecim w historii: największy portal społecznościowy wystartował z mniejszą kapitalizacją niż VISA i General Motors, choć większą niż główny rywal – Google. Ale sądząc po reakcji rynku, ta wycena jest mocno zawyżona. Nie było oczekiwanego skoku notowań w dzień debiutu, przeciwnie, kurs Facebooka zaczął słabnąć i nie spadł poniżej ceny emisyjnej tylko dlatego, że banki odpowiedzialne za debiut skupowały akcje. Drugiego dnia handlu, gdy pomocników już zabrakło, akcje zanurkowały o 11 proc.

Skąd nagły sceptycyzm po wielomiesięcznej euforii? Niektórzy inwestorzy dopiero teraz przejrzeli na oczy i zobaczyli, że firma wyceniana na ponad 100 mld dol. (dwa razy więcej niż Boeing czy BMW, trzy razy więcej niż Orange) zarobiła w ubiegłym roku niewiele ponad 1 mld dol. Sam Facebook tuż przed debiutem dopisał do prospektu emisyjnego informację, że nie wie jeszcze, jak zarabiać na reklamie na urządzeniach przenośnych, a bank Morgan Stanley, który wprowadzał firmę na giełdę, w ostatniej chwili obciął prognozę tegorocznego zysku informując o tym tylko wybranych inwestorów. Rozczarowani debiutem pozywają teraz bank i firmę za to, że wprowadziła ich w błąd i naraziła na straty.

Obserwatorzy rynków spekulują, że słaby start Facebooka to koniec snu o potędze mediów społecznościowych i zapowiedź pęknięcia drugiej bańki internetowej. Firma Marka Zuckerberga nie zdoła osiągnąć zysków wliczonych w jej obecną kapitalizację, więc jej kurs musi spaść – zwłaszcza że na rynek trafiła zaledwie jedna szósta akcji, a w nadchodzących miesiącach giełdy zaleją kolejne transze. Facebook już ciągnie w dół wcześniejszych debiutantów z sektora firm społecznościowych, a następni rewidują swoje wyceny. Krach jest wielce prawdopodobny i przyjdzie za pośrednictwem tej samej innowacji, dzięki której Zuckeberg został miliarderem. Z sieci.

Wirtualny parkiet

Z okazji debiutu założyciel Facebooka osobiście otworzył sesję Nasdaq. Ale gdy półtorej godziny później giełda miał rozpocząć oficjalne notowania jego firmy, doszło do blamażu: Nasdaq przez 25 minut nie był w stanie podać ceny otwarcia najpilniej obserwowanej spółki na świecie. Zleceń było tak dużo, że serwery giełdowe zapętliły się przy próbach wyliczenia kursu. Tylko w pierwszej minucie handlu właściciela zmieniły 83 mln akcji, a w ciągu całego dnia aż 557 mln. „Jesteśmy zawstydzeni” – kajał się prezes Nasdaqa Robert Greifeld. Traderzy, którzy obstawiali debiut, żądają odszkodowań, zaś amerykański nadzór giełdowy rozpoczął oficjalne dochodzenie.

Nawał dyspozycji nie pochodził bowiem od maklerów, tylko od komputerów, i nie były to zlecenia kupna lub sprzedaży, czyli realne transakcje, tylko cofnięcia wcześniejszych, czysto wirtualnych dyspozycji, które miały ukształtować kurs Facebooka w pierwszych sekundach handlu.

Debiut firmy padł ofiarą tzw. handlu wysokiej częstotliwości, high-frequency trading, w skrócie HFT. To największa od lat zmiana na rynkach papierów wartościowych: chodzi o transakcje giełdowe wykonywane w odstępie milisekund, wykorzystujące najmniejsze wahnięcia cen akcji. W USA już 55 proc. obrotu na giełdach przypada na HFT, a komputery handlują coraz szybciej i sieją coraz większy zamęt.

Nowojorska giełda NYSE pozostaje największą na świecie, ale jej serce nie bije już na Wall Street. Na tradycyjnym parkiecie starsi maklerzy wciąż przekrzykują się cenami kupna i sprzedaży, ale większość transakcji zawierana jest dziś zupełnie gdzie indziej: w potężnej serwerowni NYSE po drugiej stronie rzeki Hudson. W betonowym bunkrze w New Jersey stoją superkomputery giełdy, a wokół nich wianuszek serwerów firm traderskich. To one w odstępie milisekund sprzedają i kupują miliony akcji. Liczy się prędkość procesora i długość kabla – te dwa parametry przesądzają o szybkości, z jaką zlecenie trafi na wirtualny parkiet. W bunkrze NYSE poślizg zredukowano do 50 mikrosekund. A wyścig do zera wciąż trwa.

Komputery są diabelnie szybkie, ale to tylko automaty, które realizują strategie inwestycyjne. Te strategie są zawarte w programach, algorytmach inwestycyjnych wymyślonych przez wyspecjalizowanych w tym matematyków. W Stanach nazywają ich quants, od quanititative analysts, analityków ilościowych. Komputery interesuje bowiem tylko to, co policzalne: wzrost lub spadek spółki z tego samego sektora, cena surowca ważnego dla danej firmy, stopy procentowe itd. Quant instruuje komputer, jak ma postępować, gdy dany wskaźnik się zmieni. Gdy już się zmieni, człowiek może tylko patrzeć, jak komputer gra na giełdzie. Żaden makler nie potrafi zareagować tak szybko i z taką częstotliwością.

Handel błyskawiczny

To za sprawą HFT obroty na amerykańskich giełdach wzrosły od 2005 r. czterokrotnie. Jak grzyby po deszczu wyrastają firmy obracające akcjami wyłącznie na najkrótszą metę. Nie interesuje ich kondycja spółek czy perspektywy ich rozwoju, bo akcje trzymają kilka minut, w najlepszym razie kilka godzin. Liczą się anomalie kursowe, które wychwycić i wykorzystać może jedynie komputer.

Tam gdzie analogowi spekulanci zarabiali miliony dolarów, ci cyfrowi zarabiają miliardy centów, coraz częściej poza tradycyjnymi giełdami. W Ameryce od dawna nie ma już jednego parkietu, ale w ślad za eksplozją HFT powstają nowe giełdy elektroniczne. To z powodu tej konkurencji NYSE zbudowała serwerownię w New Jersey.

 

Największym rywalem NYSE pozostaje Nasdaq, ale trzecią amerykańską giełdą jest już szerzej nieznana BATS. Działa siedem lat, mieści się w Kansas City, a mimo to generuje już 12 proc. obrotu na amerykańskim rynku akcji. Przez serwery BATS przechodzi oszałamiająca liczba zleceń: średnio 29 tys. na sekundę. Zwolennicy handlu błyskawicznego twierdzą, że podnosi on wydajność rynku i zapewnia płynność, dzięki której indywidualny inwestor zawsze znajdzie kupca na swoje akcje. Krytycy mówią, że HFT to spekulacja do sześcianu, generowanie sztucznego tłoku na giełdzie, a przede wszystkim igranie z krachem na niespotykaną skalę. Tak szybkim, że nikt nie zdąży go powstrzymać.

Pierwszy mamy już za sobą. 6 maja 2010 r. indeks Dow Jones runął w pięć minut o prawie 9 proc. Inwestorzy myśleli, że to początek wielkiego krachu w związku z kryzysem w Europie, ale po kolejnych dwóch minutach indeks odrobił stratę. Wydarzenie ochrzczono flash crash, krachem błyskawicznym. Jak wykazało śledztwo, winowajcą był komputer w jednym z prywatnych funduszy emerytalnych, który postanowił sprzedać hurtem kontrakty futures o wartości 4,1 mld dol. W ślad za nim ruszyły inne komputery, zaprogramowane tak, by reagować na gwałtowne spadki. Elektroniczna panika przelała się na rynek akcji, gdzie kursy jednych firm zleciały do jednego centa, a innych wystrzeliły do 100 tys. dol.

Kaskadę szaleństwa przerwał dopiero automatyczny system giełdy w Chicago, który zawiesił handel wspomnianymi kontraktami futures. Wystarczyło pięć sekund przerwy, by komputery ochłonęły i zaczęły znowu kupować. Straty, na szczęście odwracalne, sięgnęły 1 bln dol. Nieco mniejsza awaria miała miejsce dwa miesiące temu przy okazji debiutu firmy BATS, operatora wspomnianej giełdy elektronicznej, na jej własnym parkiecie. Z powodu wady oprogramowania akcje BATS zanurkowały na wejściu z 16 dol. do 4 centów, na dodatek błąd powalił też kurs Apple, wskutek czego kapitalizacja koncernu stopniała na chwilę o 50 mld dol. Giełda wycofała się z debiutu z podkulonym ogonem.

Amerykański nadzór finansowy bada każdy flash crash, podejrzewając rozmyślną manipulację rynkiem. Kaskady spadków zaczynają się zawsze od jednego błędnego zlecenia sprzedaży, tylko że dziwnym trafem pomyłki polegają zawsze na zaniżeniu, nigdy na zawyżeniu ceny danego waloru, a po kilku minutach rynek nieodmiennie wraca do normy. Rozhuśtanym spółkom nic się nie dzieje, ale uczestnicy handlu błyskawicznego zarabiają krocie na wahaniach kursów, mają więc oczywisty interes w tym, by było ich jak najwięcej. Nadzorcy skarżą się, że nie mają dość mocnych komputerów, by śledzić operacje HFT. Mimo dochodzenia nikomu nie postawiono zarzutu za flash crash sprzed dwóch lat.

Mechanizmy bezpieczeństwa

HFT budzi kontrowersje nawet tam, gdzie nie ma podejrzenia przestępstwa. Tradycyjni inwestorzy skarżą się, że komputery „podglądają” ich zlecenia kupna lub sprzedaży i wstawiają własne przodem, by zarobić na spodziewanej zmianie kursu. Albo – tak jak przy Facebooku – składają zlecenia kupna tylko po to, by podbić kurs, a w ostatniej chwili odwołać transakcje. „Dyspozycje wpadały jakby między kroplami deszczu” – mówił Greifeld, tłumacząc, dlaczego serwery Nasdaq nie były w stanie wyliczyć ceny Facebooka tuż po debiucie. Takie wirtualne zlecenia to giełdowy odpowiednik spamu, który zaciemnia obraz rynku i dosłownie paraliżuje proces poszukiwania cen.

Nadzory, które kilka lat temu dopuściły komputery do gry na giełdzie, teraz próbują ograniczyć ich wpływ na rynek. Kolejne kraje wprowadzają ostrzejsze mechanizmy bezpieczeństwa, które zawieszają notowania, jeśli cena danej spółki w ciągu kilku minut zmieni się np. o więcej niż 10 proc.

Ale samej zmiany technologicznej nie da się już odwrócić – nawet w Europie udział HFT w łącznym obrocie giełdowym sięga już 38 proc. W marcu ruszył handel błyskawiczny na obligacjach państw Unii Europejskiej. Kryzys wspólnej waluty wytwarza mnóstwo wahań kursowych, czyli okazji do zarobienia paru eurocentów. Po każdym szczycie w sprawie ratowania Grecji można obstawić Portugalię albo Hiszpanię.

Czy handel wysokiej częstotliwości nakręca kryzys? Według Andrew Haldane’a, specjalisty od stabilności finansowej Banku Anglii, na pewno pogłębia zmienność rynków. Mierzy ją m.in. wskaźnik VIX giełdy chicagowskiej, który od upadku Lehman Brothers skacze jak sejsmograf po trzęsieniu ziemi. Sami traderzy od handlu błyskawicznego przyznają, że w czasach prosperity nigdy nie zarobiliby tyle, co w kryzysie. Kres hossy firm społecznościowych rodzi wielką pokusę, by przekłuć drugą bańkę internetową i zarobić na panicznej wyprzedaży akcji, jaka będzie temu towarzyszyć. Jeśli komputery obrócą się przeciwko Facebookowi, Zuckerberg może nie zdążyć zaktualizować swojego statusu, gdy przestanie być multimiliarderem.

Polityka 22.2012 (2860) z dnia 30.05.2012; Rynek; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Klik, klik, krach"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Fotoreportaże

Richard Serra: mistrz wielkiego formatu. Przegląd kultowych rzeźb

Richard Serra zmarł 26 marca. Świat stracił jednego z najważniejszych twórców rzeźby. Imponujące realizacje w przestrzeni publicznej jednak pozostaną.

Aleksander Świeszewski
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną