Bulwersujące są nie tylko same zatrzymania, ale i kaucje, dzięki którym aresztowanych wypuszczono. Wojciech J., były wiceprezes Kulczyk Holding, musiał wpłacić 1 mln zł, Jan W., prezes kontrolowanej przez Jana Kulczyka firmy – 1,5 mln zł. Najwyższą cenę za odzyskanie wolności, 3 mln zł, oraz zakaz opuszczania kraju zapłacił Andrzej P., który nigdy z KH związany nie był. Prokuratura katowicka zagarnia jednak szeroko – od 2006 r. bada nieprawidłowości, których dopatrzyła się w wielu dużych prywatyzacjach. Nazwisko Andrzeja P. pojawia się przy okazji sprzedaży niemieckiej firmie RWE warszawskiego STOEN. Już wcześniej zatrzymano, i także wypuszczono, Gromosława Cz., również – zdaniem prokuratury – zamieszanego w nieprawidłowości przy tej prywatyzacji. Były szef UOP przez lata współpracował z Kulczyk Holding.
Grono wymienionych zatrzymanych łączy nazwisko kolejnego – Wojciecha JK. To na zagraniczne konta kontrolowanej przez niego firmy BMF (jej spółka-córka doradzała przy obu wspomnianych prywatyzacjach Ministerstwu Skarbu Państwa) wpłynąć miało 1,1 mln dol. przekazanych przez Jana W. i Wojciecha J. z Kulczyk Holding za usługi doradcze przy prywatyzacji TP SA oraz kolejny milion dolarów (z przecieków nie wynika, kto tym razem przekazywał pieniądze) za doradztwo przy transakcji STOEN. Wyciekło natomiast, że ta okrągła suma zasiliła zagraniczne konta byłego współpracownika byłego ministra Wiesława Kaczmarka, czyli Andrzeja P. Kogo jeszcze? Bo przecież Andrzej P. z transakcją sprzedaży TP SA nic wspólnego nie miał.
Prokuratura podejrzewa, że tak dobrze wycenione usługi doradcze były fikcyjne. Zdaniem obecnego pracownika Kulczyk Holding zarzut jest kuriozalny, ponieważ firma tego typu dokumenty ma obowiązek przechowywać przez pięć lat. To i tak cud, że zachowało się wiele innych papierów z tego okresu. Oficjalnie KH w sprawie zatrzymania byłych członków zarządu wypowiadać się nie zamierza. Ciekawe jest to, że Wojciech JK., choć to na konta jego spółek miały wpływać łapówkowe pieniądze, paszportu pozbawiony nie został i nadal mieszka w Londynie. Utrzymuje się z doradztwa biznesowego. Zaś kolejny podejrzany, Konrad D., były prezes LC Corp., a wcześniej twórca firmy leasingowej Carcade (temu z kolei za fikcyjne doradztwo płacić miała spółka Gromosława Cz., prywatnie jego dobrego znajomego), uciekł w niewiadomym kierunku i wysłano za nim list gończy. Media, nie ukrywając pełnego nazwiska, podają, że Konrad D. – podobnie jak Gromosław Cz. – był oficerem wywiadu. Ubiegłotygodniowa nagła śmierć Sławomira Petelickiego, twórcy GROM, skłania niektórych do szukania związku z tą sprawą.
Podejrzanych jest wielu, a zarzutów na razie nie podparto mocnymi dowodami. Jest obawa, że śledztwo może się ciągnąć latami, jak inne, prowadzone przez tę samą prokuraturę. Lista znanych osób wzywanych na przesłuchania staje się coraz dłuższa, aktów oskarżenia ciągle jednak brak, o wyrokach sądów nie wspominając. Byłemu politykowi zamieszanie w takie dochodzenia grozi utratą dobrego imienia, biznesmenowi mocno może nabruździć w interesach. Już sam fakt spektakularnego zatrzymania staje się dla wielu mocno niewygodny. Wraca też ciekawość, co też zdarzyło się kilkanaście lat temu w pionierskim okresie polskiego kapitalizmu.
Bez kluczyka się nie da
Przygotowania do prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej SA trwały od 1996 r. Po raz pierwszy przymierzył się do niej lewicowy rząd SdRP i PSL. TP SA była wtedy prawdziwą perłą w koronie polskiej gospodarki. Bezcenną, bo ciągle mającą na rynku pozycję monopolisty. Dzięki temu minister finansów od tej właśnie firmy każdego roku dostawał największy podatek dochodowy. O kontrolę nad polskim przedsiębiorstwem starał się m.in. włoski prywatny Telecom Italia i kontrolowany przez rząd francuski France Telecom. Z pierwszego przetargu nic jednak wtedy nie wyszło. W 1998 r. 15-proc. pakiet TP SA trafił tylko na warszawską i londyńską giełdę. Do sprawy prywatyzacji wrócił dopiero rząd AWS-UW. Ministrem skarbu był wtedy Emil Wąsacz.
Jan Kulczyk nie zmarnował tego czasu. Liczył się już wtedy nie tylko jako przedstawiciel Volkswagena, który na polskim rynku sprzedawał coraz więcej samochodów, także państwu. Stał się beneficjentem prywatyzacji wielkich browarów Lech i Tyskie. Sprzedał mu je, jako minister prywatyzacji, Janusz Lewandowski. Pamięta, że sporo się wtedy mówiło o konieczności wspierania polskiego biznesu. Nikt, ani wtedy, ani potem, nie pokusił się o zdefiniowanie owej polskości. Najpierw czołówka polskich biznesmenów postarała się, by nie płacić w ojczyźnie podatków osobistych, teraz normą jest rejestrowanie w krajach bardziej fiskalnie przyjaznych także firm. Kapitał polski pod tym względem zachowuje się identycznie jak zagraniczny. Dr Jan Kulczyk zobowiązał się wprowadzić sprywatyzowane browary na giełdę, słowa jednak nie dotrzymał. Zamiast tego podwyższył kapitał i spory pakiet udziałów sprzedał koncernowi z RPA. Dziś SAB Miller w pełni kontroluje Kompanię Piwowarską, w którą browary się przekształciły, zaś polski biznesmen jest właścicielem 3,8 proc. pakietu międzynarodowego koncernu piwowarskiego. Według słów jego współpracownika – wartych około 6 mld zł.
W polskim biznesie zaczęło się wtedy upowszechniać przekonanie, że jeśli ktoś ma na oku jakiś interes z państwem, nie zrobi go bez pośrednictwa Doktora. To Kulczyk Holding, jako posiadacz 20 proc. akcji drugiego co do wielkości polskiego ubezpieczyciela – Warty, szukał dla niej inwestora zagranicznego. Plotkowano też, że gdyby nie doktor Jan, nawet Elektrim, wówczas blue chip polskiej giełdy, nie dostałby koncesji na telefonię komórkową Era GSM. Kiedy wyszło na jaw, że Kulczyk zagwarantował sobie prawo odkupienia od Elektrimu sporego pakietu akcji po cenie nominalnej, wybuchł skandal, w wyniku którego prezes giełdowej spółki Andrzej Skowroński stracił pracę. Złośliwi zamiast Kulczyk, mówili – kluczyk. Otwiera wszystkie drzwi. Era to był inwestycyjny złoty strzał Doktora. Za swoje udziały w 1996 r. zapłacił 16 mln zł. Po trzech latach sprzedał je za 825 mln zł.
Autostrada Wielkopolska, spółka, którą Jan Kulczyk utworzył w 1993 r., bez kłopotów dostała też w 1997 r. koncesję na budowę autostrady A2 Świecko–Stryków (miała być ukończona w 2001 r.), a budżet udzielił gwarancji na spłatę pożyczki.
Z punktu widzenia France Telecom, ponownie starającego się o przejęcie Telekomunikacji Polskiej SA, doproszenie KH do konsorcjum wyglądało jak gwarancja udanej transakcji. O świetnych kontaktach Kulczyka z politykami wiedzieli już wtedy wszyscy. Po podpisaniu umowy prywatyzacyjnej podnoszono głównie to, że konsorcjum Cogecom (spółka zależna France Telecom) i Tele Invest (spółka-córka Kulczyk Holding) zapłaciły za 47,5 proc. akcji TP SA dużo więcej, niż oferowali konkurenci. Nie zwracano jakoś uwagi na dodatkowe zapisy umowy gwarantujące nabywcy operatora, że monopol TP SA przez jakiś czas pozostanie nienaruszony (mimo protestów ministra łączności, któremu doradzała wtedy Anna Streżyńska, późniejsza prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej). Tak naprawdę wyższą cenę akcji sfinansowali więc użytkownicy telefonów.
Po sfinalizowaniu transakcji Grażyna Piotrowska-Oliwa, jedna z osób uczestniczących w niej po stronie Ministerstwa Skarbu Państwa, przeszła do pracy w Kulczyk Holding, a potem do TP SA. (Dziś jest prezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa). Podobnie było, gdy KH przejmował browary – w zarządzie i radzie nadzorczej przejmowanej firmy pracę znalazło trzech byłych wiceministrów i dwóch posłów. Jeden z byłych ministrów skarbu do dziś pracuje w spółce kontrolowanej przez KH.
Kiedy Wiesław Kaczmarek, jako minister skarbu w kolejnym rządzie SLD-PSL, sprzedawał konsorcjum tzw. resztówkę TP SA – która pozostawała jeszcze w rękach państwa – w ministerstwie pojawiła się delegacja Francuzów wraz z Janem Kulczykiem. – Tak manewrował, żeby wyglądało, iż to on, mój dobry znajomy, przedstawia mnie Francuzom – wspomina ze śmiechem były minister. – W moim własnym gabinecie! Kaczmarek stał się zresztą adresatem słynnego już powiedzenia ówczesnego premiera Leszka Millera: „Wiesiu, dlaczego nie chcesz sprzedać Jasiowi G8?”. Chodziło o osiem spółek energetycznych z północnej Polski.
Akcje TP SA Kulczyk Holding sprzedał w 2005 r. – Dłużej z Francuzami nie dało się pracować – to opinia jego obecnego współpracownika. Według niego była to wyjątkowo marna inwestycja, groszowa. Doktor zarobił na niej zaledwie 50 mln dol.; wszystko wskazuje na to, że za pośrednictwo.
Kontakty operacyjne
Doktor Jan ma opinię człowieka wyjątkowo ujmującego. Na osobie, z którą rozmawia, sprawia wrażenie, że jest dla niego najważniejsza. Pamięta o imieninach, upodobaniach. Polityków miał zwyczaj obdarowywać krawatami Versace. Wiesław Kaczmarek zebrał ich kilka.
Chociaż najlepsze interesy doktor Jan robił z rządami solidarnościowymi, zbratanie najwyższej rangi polityków z wielkim biznesem stało się najbardziej widoczne, gdy rządziła lewica. W pałacyku Sobańskich, będącym siedzibą Polskiej Rady Biznesu, gościem bywał zarówno premier Leszek Miller, jak prezydent Aleksander Kwaśniewski. Niektórzy ministrowie skarżyli się, że to tam, a nie w KPRM zapadały najważniejsze decyzje gospodarcze, na przykład ta o obniżce CIT. Tutaj też Jan Kulczyk miał przekonywać premiera do podatku liniowego. Wielki biznes nie ukrywał, że chce mieć wpływ na rządzenie, i nie widział w tym niczego niestosownego. Podpowiadał mediom, że dokładnie tak dzieje się na Zachodzie.
Podczas gdy doktor Jan utrzymywał jak najlepsze relacje z najważniejszymi politykami, na co dzień w Kulczyk Holding rządził prezes Jan Waga oraz jego zastępca Wojciech Jankowski. Dwie najbardziej zaufane osoby Kulczyka. To oni nadawali praktyczny kształt decyzjom, które on podejmował. Zamieniali je na konkretne zapisy w umowach. To oni rządzili spółką-matką, której podporządkowane były spółki zależne. Prowadzili całą finansową inżynierię. O interesach Kulczyka musieli wiedzieć wszystko.
Dla Doktora, zwłaszcza na początku, ważne musiały być także ich kontakty. Waga miał za sobą ośmioletni staż w Komitecie Wojewódzkim PZPR w Katowicach i brata admirała w Marynarce Wojennej. Wraz ze wzrostem znaczenia Jana Kulczyka w polskiej gospodarce, rosło także znaczenie jego „prawych rąk”. Jan Waga na początku minionej dekady rządził już nie tylko w Kulczyk Holding, miał także coraz większe wpływy w PKN Orlen. Najpierw jako członek rady nadzorczej, w 2004 r. już jej przewodniczący. Kaczmarek skarżył się, że choć największym akcjonariuszem w koncernie pozostaje państwo, faktyczną władzę nad nim – poprzez 6 z 9 członków rady nadzorczej – sprawuje Jan Kulczyk. To on, a nie państwo, lansował strategiczną wizję połączenia Orlenu z Lotosem i utworzenia z firmy wielkiego, środkowoeuropejskiego koncernu paliwowego.
Zarząd kontrolowanego przez państwo PKN Orlen na negocjacje do Moskwy w sprawie dostaw ropy poleciał prywatnym samolotem Kulczyka. Na pokładzie, obok prezesa Zbigniewa Wróbla, był także Jan Waga. Jerzy Urban, redaktor naczelny tygodnika „Nie”, wyliczał, że majątek najbogatszego Polaka od początku transformacji powiększał się o 700 tys. dol. dziennie. Kiedy jedni z podziwem nazywali Kulczyka wizjonerem, Urban z uporem – prowizjonerem.
Modny związek
Dlaczego jednak, mimo tak wielkich wpływów, „Jasiowi” nie udało się kupić G8? – Bo po opublikowaniu w „Nie” listu, jaki doktor Jan wystosował do prezesa niemieckiego EON, z którym rywalizował o zakup, żaden minister skarbu by się pod transakcją ze strachu nie podpisał – twierdzi były polityk SLD. W liście proponował konkurentowi obniżenie oferowanej ceny, dzięki czemu oferta Kulczyk Holding też mogłaby być tańsza. Jakiś poseł natychmiast publicznie zapytałby takiego ministra, co zrobił z lewą prowizją.
Zamiast kolejnej udanej prywatyzacji wybuchła natomiast tzw. afera Orlenu. Powołana w 2004 r. sejmowa komisja śledcza dokładnie nicuje wpływy Jana Kulczyka w sektorze paliwowym. Przesłuchania biznesmena nabierają charakteru sensacyjnego, gdy na jaw wychodzi jego słynny obiad wiedeński z rosyjskim szpiegiem Ałganowem. Kulczyk zeznaje, że usłyszał od Rosjanina, jakoby min. Wiesław Kaczmarek wziął od koncernu Łukoil sporą łapówkę za obietnicę sprzedania Rosjanom rafinerii Lotos (po latach sąd byłego ministra oczyszcza z zarzutów). Ale sejmowi śledczy odkrywają trop jeszcze bardziej sensacyjny – jakoby Jan Kulczyk został wyposażony w specjalne pełnomocnictwo od prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Leszka Millera, upoważniające biznesmena do prowadzenia z Rosjanami rozmów na temat prywatyzacji całego polskiego sektora paliwowego! Trop, którym tak ochoczo podążają posłowie, ma tylko jeden, za to bardzo poważny, słaby punkt. Owo pełnomocnictwo widzieć miała tylko jedna osoba – aresztowany lobbysta Marek D. To wtedy upowszechnia się stosowane do dziś określenie „areszt wydobywczy”.
Mimo braku dowodów, umożliwiających postawienie czołowych polityków lewicy przed Trybunałem Stanu, wydaje się, że biznesowa kariera Doktora – jako organizatora interesów między państwem polskim a zagranicznymi inwestorami – nieodwołalnie dobiega końca. Wyprowadza się do Londynu, gdzie mieszka do tej pory. Za granicę wyprowadza też swoją najważniejszą spółkę – Kulczyk Holding. Staje się ona częścią zarejestrowanej w Luksemburgu grupy Kulczyk Investments.
Choć tyle przedsiębiorstw sprywatyzował i zawsze zapewniał o swoim długoletnim zaangażowaniu, Jan Kulczyk żadnego już nie kontroluje. Znajomi mówią, że się skeszował (czyli zamienił udziały na pieniądze). Pod koniec 2011 r. sprzedał za 800 mln zł cały biznes samochodowy, na wyraźne życzenie Volkswagena, który nie chciał już korzystać z pośredników. Dziś w prasie brukowej Jan Kulczyk występuje głównie jako partner życiowy Joanny Przetakiewicz, która tworzy właśnie swój dom mody.
Polska już nie jest najważniejsza
Obecny współpracownik Kulczyka zapewnia, że Polska przestała już dla Doktora być najważniejsza. Teraz robi interesy w świecie, głównie w Afryce. Stary zarząd Kulczyk Holding nie nadawał się do nowych światowych wyzwań; od kilku lat KH jest tylko trybem w międzynarodowej strukturze grupy Kulczyk Investments, którą zarządzają już nowe osoby. Jana Wagę zastąpił Dariusz Mioduski, znany prawnik z branży energetycznej, absolwent Harvardu, z kilkuletnią praktyką w USA. Waga wyprowadził się do Warki, gdzie hoduje konie i urządza mistrzostwa w prowadzeniu konnych powozów. Wojciech Jankowski zajął się doradztwem na mniejszą skalę. Osobą numer dwa stał się finansista Stefan Krieglstein, niegdyś pracujący dla Creditanstalt, którego Kulczyk poznał przy transakcji z SAB Miller. W zarządzie Kulczyk Investments doświadczeń nabiera także Sebastian Kulczyk, syn biznesmena.
Z nowymi ludźmi doktor Jan podejmuje wyzwania globalne, ale know how wygląda znajomo. W nigeryjskiej spółce, która dziennie wydobywa 27 tys. baryłek ropy, pakiet Kulczyka wynosi 45 proc. – Pozostałą część mają miejscowi doktorzy Kulczykowie – mówi pracownik KH. Powołuje się na doskonałe kontakty szefa z miejscowym prezydentem. W tanzańskiej spółce pakiet KH wynosi zaledwie 10 proc., ale władzy podobno jest o wiele więcej. W Afganistanie srebra i złota również szuka z większymi partnerami. W Brunei, gdzie bezskutecznie próbuje się dowiercić do ropy, działa notowana na GPW spółka KOV, a wspólnikiem jest brat sułtana Brunei. (Kulczyk w roli szejka mocno jednak zawiódł polskich akcjonariuszy: obecnie papiery KOV warte są o wiele mniej niż po debiucie.) KOV eksploatuje także gaz na Ukrainie.
Do grona specjalnych doradców Kulczykowi udało się zaprosić byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Horsta Köhlera, byłego prezydenta Niemiec, a także admirała Jamesa L. Jonesa, byłego doradcę do spraw bezpieczeństwa USA. Praca jest sowicie wynagradzana, a byli politycy – jak widać – nadal nie potrafią Kulczykowi odmówić. Gorzej z aktualnymi. Jan Kulczyk wyraził ubolewanie, że Donald Tusk nie zadzwonił do niego przed nieudaną próbą sprzedania Katarczykom polskich stoczni. Przy jego pomocy z pewnością uniknięto by kompromitacji.
Chociaż Jan Kulczyk nadal zaliczany jest do czołówki najbogatszych Polaków (na liście amerykańskiego magazynu „Forbes” umieszczono go w piątej setce), grubości jego portfela (majątek szacowany jest na 8,9 mld zł) nie dorównuje faktyczne znaczenie w polskiej gospodarce. Dziś biznesmen szczególnie interesuje się rynkiem energetycznym. Najchętniej znów pewnie robiłby interesy z państwem. Dotychczasowe próby nie przyniosły jednak widocznych efektów, choć koncesje na budowę farm wiatrowych na szelfie bałtyckim udało mu się zdobyć.
Dwukrotnie przymierzał się do prywatyzacji gdańskiego Lotosu i dwukrotnie nieźle wystraszył polskich polityków. Za pierwszym razem za partnera wybrał sobie rosyjski Łukoil, a za drugim razem libijski Tamoil. W obu przypadkach uzasadnieniem kontrowersyjnych kandydatur miał być fakt, że partnerzy mieli dostęp do złóż ropy, którego polskie firmy są pozbawione. Rewolucja w Libii uwolniła polityków od konieczności wytłumaczenia decyzji, jakakolwiek by ona była. Prywatyzacja Lotosu została odsunięta w czasie. Podobnie jak prywatyzacja Enei, do której także zgłosił się Kulczyk Holding. I przez kilka dni miał nawet wyłączność w negocjacjach.
Pobuduje od zera?
Tak jednak jak wcześniej nazwisko Kulczyka otwierało wszystkie drzwi, tak teraz w politykach budzi strach. Minister skarbu, który złoży podpis pod transakcją prywatyzacyjną z udziałem Kulczyka, prawdopodobnie nie zazna już nigdy spokoju. Zwłaszcza jeśli Kulczyk, jak robił to wielokrotnie, kupi tylko po to, żeby za chwilę dobrze sprzedać. Przetarg na pakiet kontrolny Enei także nie został rozstrzygnięty.
Kolejną okazją, z jakiej z pewnością spróbuje skorzystać doktor Jan, może stać się wielka spółka energetyczna Energa. Miała zostać przejęta przez PGE, ale prezes UOKiK nie wyraziła na to zgody, a sąd jej decyzję podtrzymał. Minister skarbu może wystawić Energę na sprzedaż. Ale nawet jeśli kupujących wielu nie będzie, Kulczyk Holding nie musi się okazać pożądanym nabywcą, zwłaszcza po zatrzymaniu jego najbliższych, chociaż już od dawna byłych, współpracowników.
Jeśli Jan Kulczyk chce wrócić do krajowej pierwszej ligi, powinien się uwiarygodnić. Nie jako wizjoner ani prowizjoner, ale na przykład jako budowniczy elektrowni węglowej w Pelplinie. Biznesmen mówi o tym od lat, ale na razie projekt Elektrowni Północ jest w powijakach, zaś eksperci wątpią w jego realność. Problem w tym, że w budowaniu czegoś od zera nie ma dużego doświadczenia.