Elewarr (elewatory Agencji Rynku Rolnego) ma magazyny zbożowe w całym kraju i ponad 10-procentowy udział w ciągle rozdrobnionym rynku. Prywatne firmy skupowe zawsze czekają, z jaką ceną wyjdzie, chociaż – tak samo jak Elewarr – na bieżąco podglądają na monitorach ceny na giełdzie zbożowej w Chicago oraz Mastif w Paryżu, od której nasze ceny także są uzależnione. Ale na świecie ceny zmieniają się nawet sześć razy dziennie, więc te krajowe – w krótkim okresie – mogą się od nich znacznie różnić.
– Pierwsze dni żniw są dla zarobku zbożowych potentatów najważniejsze – twierdzi były prezes Agencji Rynku Rolnego, wyrzucony ze stanowiska, gdy do władzy doszli polityczni konkurenci. – Kiedy rusza skup, można pomanipulować ceną. Tam gdzie nie ma elewatorów należących do biznesmenów zaprzyjaźnionych z ludowcami, na przykład na Zamojszczyźnie, cenę można ustawić wyżej. Pod elektorat, czyli zwykłych rolników. W Polsce centralnej cenowej poprzeczki za wysoko lepiej nie podnosić, tu skupują zboże Polskie Młyny Zbigniewa Komorowskiego. Wyższa cena Elewarru mogłaby i jego zmusić do płacenia dostawcom więcej. Podobnie na Dolnym Śląsku, gdzie zboża jest najwięcej.
Komorowski jest drugim wielkim graczem na rynku zbożowym. Z podobnym, ponad 10-proc. udziałem w rynku. Jan Krzysztof Ardanowski, wiceminister rolnictwa w rządzie PiS, Samoobrony i LPR (obecnie wiceprzewodniczący sejmowej komisji rolnictwa), uważa, że obaj gracze stosują zmowy cenowe. Ci sami ludzie raz pracują w państwowej ARR lub w Elewarrze, innym razem – u jego prywatnego konkurenta. Marek Sawicki jeszcze jako minister stoczył o Elewarr wielką batalię, spółka miała bowiem przejść pod nadzór ministra skarbu. Wygrał, Elewarr został w resorcie rolnictwa. Ardanowskiego z Komorowskim, który był posłem z ramienia PSL, dzielą zarówno interesy polityczne, jak i ekonomiczne. Ten pierwszy jest rolnikiem, chciałby zboże sprzedawać jak najdrożej.
Wielcy gracze
Kto reprezentuje interesy konsumentów, zwykłych zjadaczy chleba? Nikt. To, że młyny kupią zboże taniej, nie oznacza jeszcze, że tanio sprzedadzą mąkę. Po prostu więcej zarobią. Rynek jest rozchwiany. Jeszcze pięć tygodni temu pszenica na światowych giełdach była 40 proc. tańsza, potem wystrzeliła w górę, a za kolejny miesiąc może znów stanieje. Tyle że to nie jest pewna wiadomość. Im większa huśtawka cen, tym bardziej po kieszeni dostają rolnicy i konsumenci, a zarabiają wielcy gracze: firmy skupowe, młyny, producenci pasz. Politycy mogą pomagać rynkiem huśtać, a przecież – jak zauważa Henryk Ordanik, wiceprezes Krajowej Federacji Producentów Zbóż – powinni go stabilizować. Teraz, gdy do Elewarru wkroczyło CBA, huśtanie może być jednak ryzykowne. O cenach pszenicy nikt dzisiaj w firmie rozmawiać nie chce.
– Kiedy rynek jest tak rozchwiany jak obecnie, rolnik głupieje – uważa Ordanik. – Nie wie, czy sprzedawać teraz, czy poczekać. Tym jego strachem łatwo manipulować. Na przykład ogłaszając w mediach, że magazyny są pełne i zboże na pewno stanieje. Wtedy rolnik sprzedaje, żeby nie stracić, a potem cena rośnie i pluje sobie w brodę. Bywało też odwrotnie, gdy politycy chcieli utrzymać wysoką cenę i zniechęcali producentów do sprzedaży, zapewniając, że będzie jeszcze drożej. Tymczasem zimą, gdy cena powinna rosnąć, malała. Chłopi zostawali z niesprzedanym zbożem i musieli godzić się na niższą cenę.
Współpraca cenowa firmy państwowej z prywatnymi, którą niedwuznacznie sugerują moi rozmówcy, miałaby polegać także na tym, że chłop polityk jest lepiej poinformowany niż zwykły rolnik. Wie, kiedy w skupie państwowym ceny będą wysokie, a kiedy lepiej poczekać. Chłopscy politycy znani są z tego, że potrafią robić interesy ponad podziałami partyjnymi. Zwłaszcza PSL i Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe nigdy nie wchodziły sobie w drogę.
Przed wejściem Polski do Unii dla biznesu zbożowego bezcenny był bliski związek z ludowcami, którzy odpowiadali za politykę rolną. Ludowy koalicjant – a był to zawsze PSL, SKL lub Samoobrona – ustalał ceny zboża i reguły gry. Im były wyższe, co bardzo podobało się chłopskiemu elektoratowi, tym większe wybuchały afery i w rezultacie elektorat bardziej dostawał po kieszeni.
Mechanizm był prosty. Państwo, dla dobra rolników, dawało agencji spore sumy na skup po cenach wyższych, niż oferował rynek. Nie trafiały one jednak do kieszeni rolników, budowały natomiast potęgę zaprzyjaźnionych z partiami ludowymi biznesmenów. Nadzieja na łatwy zarobek dla wybranych kryła się w tym, że ARR skupowała zwykle zaledwie jedną trzecią zboża, które rolnicy chcieli sprzedać. Pod elewatorami prowadzącymi skup interwencyjny po lepszych cenach ustawiały się kilometrowe kolejki. Im więcej jednak pieniędzy państwo przeznaczało na interwencję, tym bardziej psuło rynek i tym liczniej pojawiali się chętni do nieuczciwego zarobienia łatwych pieniędzy. Zawsze za pomocą państwowego Elewarru. Był bohaterem wszystkich kolejnych afer wykrywanych przez NIK.
Stały i pewny zarobek
Po integracji z UE afery przestają wybuchać. Politycy już nie mogą ustalać reguł gry pod interesy zaprzyjaźnionych rolników, w każdym razie nie na taką skalę. ARR nie prowadzi skupu interwencyjnego (zgodnie z panującymi w UE zasadami, mogłaby to robić dopiero jesienią, gdyby cena pszenicy spadła poniżej 105 euro – ok. 430 zł – za tonę, na razie zbliża się do 1000 zł za tonę). Podległa agencji spółka Elewarr jest jedną z wielu firm zajmujących się skupem. Ceny teoretycznie ustalają giełdy światowe. Co jednak nie znaczy, że politycy stali się dla biznesu nieprzydatni. Gdyby tak było, nie mogliby liczyć na robotę po przegranych wyborach.
Pszenica w Polsce kosztuje już tyle co na Zachodzie, a rolnicy nadal narzekają. – Nie na wysokość cen, ale na ich ogromne wahania – powtarza Henryk Ordanik. Wraz z cenami zboża w górę idą ceny maszyn i nawozów. Kiedy jednak zboże tanieje, ceny środków produkcji stoją w miejscu, produkcja zboża staje się nieopłacalna. Dlatego rolnicy, zwłaszcza wielkotowarowi, chcieliby sprzedawać zboże na Warszawskiej Giełdzie Towarowej, a nie w skupie. Handlować kontraktami terminowymi, czyli móc sprzedawać plon np. za pół roku po cenie uzgodnionej dzisiaj. To by bardzo uspokoiło ceny. Problem w tym, że stabilizacją cen płodów rolnych nie są zainteresowane żadne partie, także ludowe.
– Nasza giełda na razie kontraktami terminowymi handlować nie może, chociaż o zgodę prosiła Komisję Nadzoru Finansowego już kilka lat temu – mówi prezes WGT Michał Jerzak. Widocznie żaden prominentny polityk nie popycha sprawy. Nawet Waldemar Pawlak, który – jako prezes WGT – był gorącym zwolennikiem kontraktów terminowych.
Wtedy jednak kontrolny pakiet udziałów giełdy znajdował się w rękach Zbigniewa Komorowskiego, a ludowcy pomagali mu w interesach, jak mogli. Założycielem giełdy była fundacja państwowej Agencji Rynku Rolnego. W 1995 r., w czasie rządów koalicji SLD-PSL, giełda się sprywatyzowała. Największe pakiety akcji trafiły właśnie w ręce rodziny Komorowskich oraz Andrzeja Łukowskiego z SKL. Był wtedy jeszcze w bardzo dobrych stosunkach z Arturem Balazsem (też SKL).
Politycy PSL załatwili Zbigniewowi Komorowskiemu, jako poważnemu udziałowcowi WGT, stały i pewny zarobek. Jedną decyzją nakazującą ARR sprzedawanie zapasów wyłącznie za pośrednictwem giełdy. Odbiorcy byli oburzeni, kosztowało ich to bowiem dodatkową prowizję. Kiedy do władzy doszło Prawo i Sprawiedliwość, jego liderzy postanowili niecne praktyki ukrócić. I udziałowców WGT (chodzi o zarządy firm posiadających pakiety akcji) wyeliminować z biznesu za pomocą oświadczeń lustracyjnych. Wielu nie chciało ich złożyć. Potem Trybunał uznał ustawę za niekonstytucyjną.
W 2008 r, gdy PSL znów było partią współrządzącą, Andrzej Śmietanko jako prezes ARR ponownie wszystkie transakcje agencyjne prowadził za pośrednictwem giełdy. Ale bez skupu interwencyjnego agencja nie miała już na rynku takiej pozycji jak dawniej. WGT przynosiła straty. Akcjonariusze chcieli ją sprzedać, a przejmującym miała być Giełda Papierów Wartościowych. Kiedy jednak media oburzyły się, że to wicepremier Pawlak nakłania do kupna nierentownego biznesu swojego znajomego, prezesa Ludwika Sobolewskiego, transakcja nie doszła do skutku.
Rodzina Komorowskich zaczęła pozbywać się powiększonego wcześniej do 70 proc. pakietu udziałów. Dziś ma już tylko kilka procent. – Wcześniej jednak udziałowcy sprzedali za około 20 mln zł działkę, jaka należała do giełdy, gdy jeszcze WGT była państwowa – wspomina prezes Michał Jerzak. Pieniądze podzielili między siebie według wielkości udziałów. Obecnie największymi akcjonariuszami są domy maklerskie.
Nadzieja na spokój
Ludowcy stracili zainteresowanie giełdą. Nie stracili jednak ochoty, by za pomocą państwowych pieniędzy, jakimi dysponuje ARR, zasilać interesy ludowych biznesmenów. W ramach akcji „Dostarczanie żywności najuboższej ludności UE”, na którą Bruksela przeznacza około 0,5 mld euro rocznie, polska agencja kupuje m.in. dżemy od spółki Makarony Polskie, w której udziały ma rodzina Jana Burego, prominentnego polityka PSL. Nie jest to jedyny lukratywny kontrakt.
Na szklankę mleka dla każdego ucznia rocznie przeznacza się około 300 mln zł. Dostawcami także są firmy bliskie politykom. Nierzadko kierowane przez byłych posłów. Kolejną okazją, finansowaną przez ARR, ma być akcja „Witamina”. Dzieci, oprócz mleka, otrzymają warzywa i owoce. Kupującym także będzie ARR. Państwowe pieniądze oliwią wiele prywatnych biznesów. Gwałtowne roszady personalne w Agencji Rynku Rolnego mogłyby tym układem interesów zachwiać. Pozostawienie resortu rolnictwa, który agencję nadzoruje, w rękach ludowców daje nadzieje na spokój.
Działacze PSL, którzy między krewnych i znajomych rozdzielają stanowiska w agencyjnych spółkach, mogą się bronić, że powierzają je osobom kompetentnym. Przecież gdyby tak nie było lub gdyby Elewarr rzeczywiście stosował zmowy cenowe i działał na własną szkodę, jego wyniki finansowe byłyby słabe. Tymczasem państwowa spółka przynosi zyski. Tyle że niekoniecznie dlatego, że jest dobrze zarządzana.
W imperium PSL, oprócz agencji rolnych i podległych im spółek, jest także Agencja Rezerw Materiałowych. Zarządza państwowymi zapasami zboża czy mięsa, gromadzonymi na wypadek wojny lub klęsk żywiołowych. Agencją natomiast zarządza zaufany człowiek Waldemara Pawlaka Jacek Bąkowski. Razem pracowali u Komorowskiego na WGT. Teraz prezes ARM jest też członkiem rady nadzorczej spółki Elewarr. Czy można się więc dziwić, że zapasy zboża, jakie ARM gdzieś przecież musi trzymać, przechowywane są najczęściej w elewatorach państwowej spółki? Państwo zawsze hojnie płaciło za magazynowanie. Rezerwy państwowe na wynik finansowy państwowej spółki mają więc wpływ niebagatelny – podpowiadają konkurenci, którzy za takie pieniądze chętnie także by coś państwu zmagazynowali.
Na dodatni wynik Elewarru ogromny wpływ mają też wysokie ceny światowe zboża. Odkąd wielkie fundusze zaczęły tworzyć instrumenty finansowe, których wartość oparta jest na cenach ziarna, zboże na giełdach światowych drożeje nieustannie. Handel nim to coraz lepszy interes, choć niekoniecznie dla rolników. W wielkie elewatory zaczynają więc inwestować także banki. Trzecim obecnie graczem zbożowym na polskim rynku jest spółka Osadkowski. Powstała z inicjatywy największych polskich producentów zboża, ale spory pakiet ostatnio wykupił austriacki bank Raiffeisen.
Jeśli więc Stanisław Kalemba, nowy minister rolnictwa, rzeczywiście dotrzyma słowa i zacznie prywatyzację spółki Elewarr, trzeba będzie politykom ludowym bardzo uważnie patrzeć na ręce.