Ja nie jem tego waszego gówna” – w tak niewyszukanych słowach Andrej Babiš kilka miesięcy temu odmówił degustacji kiełbasy podczas dyskusji o jakości polskiego jedzenia w czeskim programie telewizyjnym „Máte slovo”. Babiš to postać dobrze znana Czechom, bo choć z pochodzenia jest Słowakiem, od 20 lat mieszka w Czechach, ma tamtejsze obywatelstwo i w Pradze znajduje się główna siedziba jego imperium.
Majątek Babiša, szacowany przez słowackie wydanie magazynu „Forbes” na ponad 1,5 mld euro, pozwala mu tytułować się jednocześnie najbogatszym Słowakiem i drugim najbogatszym Czechem. A nasz kłopot polega na tym, że Babiš jest najważniejszym czeskim producentem żywności, co czyni z niego głównego wroga importu polskich produktów rolnych.
Sercem imperium Babiša jest holding Agrofert grupujący ponad dwieście spółek. Większość z nich zajmuje się produkcją albo przetwórstwem żywności, chociaż potężną częścią tej grupy jest także branża chemiczna. Agrofert stał się też wielkim właścicielem ziemskim i dziś należy do niego ponad 1,5 proc. czeskich gruntów uprawnych. Coraz śmielej rozwija działalność za granicą, zwłaszcza w Niemczech, gdzie kupił jedną ze znanych sieci piekarni Lieken. Zysk Agrofertu w ostatnim roku spadł co prawda o jedną trzecią, ale i tak wyniósł ok. 6 mld koron, czyli mniej więcej miliard złotych. Mimo szybkiego rozwoju w ostatnich latach Agrofert nie wszedł jednak na giełdę, a jedynym właścicielem koncernu pozostaje Babiš.
W pogoni za trutką
Wielu polskich eksporterów żywności twierdzi, że w dużej mierze to on stoi za zmasowaną krytyką naszych produktów, jaka w ostatnich miesiącach przetacza się przez czeskie media.